W samym sercu morza: Wieloryb i źli ludzie – recenzja
Data premiery w Polsce: 4 grudnia 2015Ron Howard w filmie W samym sercu morza opowiada prawdziwą historię, która zainspirowała Hermana Melville’a do stworzenia opowieści o Mobym Dicku. Pomysł dobry, ale czegoś w tym wszystkim brak.
Ron Howard w filmie W samym sercu morza opowiada prawdziwą historię, która zainspirowała Hermana Melville’a do stworzenia opowieści o Mobym Dicku. Pomysł dobry, ale czegoś w tym wszystkim brak.
Ron Howard to reżyser, którego często określa się mianem świetnego rzemieślnika. Problem polega na tym, że jego wybitne filmy są wymieszane z większą liczbą dość zwyczajnych, niezłych produkcji nie wyrastających ponad przeciętność. Tym razem mamy do czynienia z tą drugą kategorią, bo In the Heart of the Sea jest filmem do bólu poprawnym, schematycznym i mało angażującym.
Po zwiastunach nie wiedziałem tak naprawdę, czego się spodziewać. Czy to film przygodowy? Czy może dramat o próbie przeżycia? Okazuje się, że Ron Howard czerpie po trochu z tych gatunków. Pierwsza połowa to niezła produkcja przygodowa, w której dzieje się wiele, akcji nie brakuje i jest dość efektownie. Czuć nawet fajny klimat, a cała opowieść angażuje. Druga połowa natomiast zmienia całą opowieść dość drastycznie. Tempo siada i pojawia się coś, co powinno być mocnym dramatem o ludziach walczących o przeżycie. Problem w tym, że jest to zobrazowane po macoszemu i schematycznie. Zamiast angażować widza emocjonalnie i aktorsko, jest po prostu nudno i sztampowo.
In the Heart of the Sea odbiera się bardzo niestandardowo, bo tak naprawdę wszystkie ludzkie postacie są słabe, stereotypowe i nie ma sposobu, by im sympatyzować. Wiemy, że są to wielorybnicy, więc pokazywanie, jak bezwzględnie zabijają bezbronne zwierzęta, buduje raczej niechęć do nich. W pewnym momencie Ron Howard korzysta nawet z dość łopatologicznego triku, pokazując atak na samicę z młodym. Dziwnie ogląda się film, w którym dopiero pojawienie się wielkiego białego wieloryba sprawia, że mamy bohatera, któremu można kibicować. Jego sianie zniszczenia pokazano efektownie i satysfakcjonująco. Swego rodzaju relacja Owena (Chris Hemsworth) z wielorybem koniec końców też miała w sobie coś intrygującego i dającego ostatecznie do myślenia nad kwestią zabijania tych zwierząt.
Najgorszy w tym wszystkim jest brak odpowiednich emocji. Wszystko jest poprawne, zgodne ze schematami i w żadnym momencie nie wychodzi poza nie. Raz jest ciekawie, raz jest nudno i tempo siada. Nie ma emocjonalnej więzi z bohaterami, nawet z jedynym w miarę dobrym, granym przez Toma Hollanda. Aktorsko też nikt nie porywa. Chris Hemsworth przez większość czasu gra Thora, który czasem wyciśnie łzę, a jego fizyczna przemiana została kompletnie zmarnowana, co jest po prostu totalnym absurdem. Aktor schudł do roli i widzimy go w tej wersji może z 2-3 minuty. Szkoda, bo obsada składa się z utalentowanych aktorów, których potencjał jest marnowany przez Rona Howarda albo montażystów, którzy wycięli nie to co trzeba.
In the Heart of the Sea to kino przeciętne - chwilami widowiskowe i przygodowe, ale dające wyraźnie do zrozumienia, że oglądamy efekty pracy na komputerze; momentami nudne, płytkie i pozbawione emocji. Po zakończeniu batalii z białym wielorybem, czyli mniej więcej w połowie filmu, tempo siada, a wraz z nim jakość, choć właśnie w tym miejscu znajdował się potencjał na zrobienie czegoś wybitnego.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Gdyni
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat