Danny Sullivan zostaje aresztowany w związku ze strzelaniną przy Rockefeller Center. Doktor Rya Goodwin, na prośbę znajomego detektywa, zgadza się porozmawiać z chłopakiem, a potem próbuje zrozumieć jego dziwne zachowanie. Okazuje się, że jego udział w incydencie nie jest tak oczywisty, jak myśleli śledczy. Kilka tygodni temu recenzowałam pierwsze trzy odcinki W tłumie, więc po seansie całego sezonu wracam z podsumowaniem. Nie można zaprzeczyć, że głównym problemem tego serialu jest początkowe wolne tempo. Dla niektórych powolne odkrywanie elementów fabuły może być dużym plusem, ale przez to trudno się w tę produkcję „wkręcić”. Nie jesteśmy wystarczająco zainteresowani, by odkrywać szczegóły historii Danny’ego, a co za tym idzie, musimy się nieźle wynudzić, zanim zacznie się prawdziwa akcja. O ile w ogóle zdecydujemy się oglądać dalej. Tom Holland nareszcie mógł wykazać się aktorsko – i wyszło mu to naprawdę dobrze. Jeśli martwicie się (jak początkowo ja), że Danny będzie cały czas smutny i dziwny, a jego charakter nie nabierze głębi, to czeka Was miła niespodzianka. Akcja się rozkręca, więc zaczynamy rozumieć, dlaczego niektóre wątki się nie kleiły, a pewne sceny były chaotyczne. Do tego dowiadujemy się, w jaki sposób przeszłość i przyszłość postaci są połączone. I przy niektórych scenach rzeczywiście możemy doznać efektu opadającej szczęki. Z jednej strony szkoda, że na wyłożenie kart na stół musimy czekać tak długo, ale z drugiej strony efekt nie byłby ten sam, gdybyśmy zrozumieli to wszystko wcześniej. Do 6. odcinka (prawie włącznie) każdy epizod opowiada o życiu głównego bohatera w różnych okresach, z różnymi ludźmi u jego boku. W pewnym momencie robi się odrobinę nudnawo, mimo że produkcja wizualnie wygląda dobrze. Tylko czy rzeczywiście trochę mocniej budowane napięcie i jakieś dodatkowe, subtelne podpowiedzi (albo lepiej – naprowadzanie na błędne teorie) tak dużo ujęłyby efektowi zaskoczenia? Bo wydaje mi się, że jedyne, co by zrobiły, to pomogły utrzymać zainteresowanie widzów.
fot. materiały prasowe
+5 więcej
Wspominałam o tym w mojej pierwszej recenzji i wspomnę raz jeszcze – lata 70. ratują więcej, niż myślimy. Ten serial byłby czymś kompletnie innym, gdybyśmy przenieśli jego fabułę w teraźniejszość czy nawet kilkanaście lat później, w lata 90. Nie chodzi mi tu tylko o efekt wizualny, o kostiumy, auta i kolory. Chodzi mi też o zrozumienie, jak wiele rzeczy było jeszcze w tamtych czasach tematem tabu i jak wiele rzeczy było stygmatyzowanych. Widać to na przykładzie postaci i zachowań społecznych w tej produkcji. To, jak traktuje się Danny'ego (i jego zbrodnię), to, jakie Rya ma problemy w pracy, czy to, jak związek Ariany i Jerome’a jest postrzegany w procesie – to wszystko jest znakiem czasów. Oczywiście serial W tłumie nie tylko dla Toma Hollanda był ciekawym wyzwaniem aktorskim. Amanda Seyfried miała coraz większe pole do popisu wraz z rozwojem swojej postaci – i świetnie to wykorzystała. Choć wiadomo, że internauci bardziej zachwycą się Hollandem, bo jego rola była skomplikowana. Pisząc o tych komplikacjach, nie można nie wspomnieć o Johnym (Levon Hawke), Mike’u (Sam Vartholomeos), Jacku (Jason Isaacs), Yitzhak (Lior Raz) i Arianie (Sasha Lane). To charaktery, które ciągnęły tę fabułę. To występny aktorskie, które – nawet jeśli wydały się krótkie – nadawały historii znaczenie. Na oklaski zasługuje oczywiście Emmy Rossum, która wcieliła się w matkę Danny’ego, Candy. Obserwowanie jej latami w Niepokornych nauczyło mnie, że jeśli chodzi o oddanie żalu, smutku i poczucia winy, nie znajdzie się lepszej aktorki. Mieliśmy w tym serialu sporo rozwiązań artystycznych, a także zabawy światłem czy symboliką. Gdy twórcy chcą, by produkcje sprawiały wrażenie poważniejszych albo takich z większą głębią, często dodają tego rodzaju teatralne ozdobniki bez potrzeby. Jednak tutaj wyglądało to wyjątkowo dobrze i ładnie grało z resztą fabuły – szczególnie w ostatnich kilku odcinkach. Niestety znów muszę wspomnieć o tym nieszczęśnie wolnym tempie. Rozumiem twórców i ich decyzje o tak późnym rozwiązaniu niektórych „zagadek”, ale nie rozumiem braku budowania w widzu zaciekawienia i chęci tworzenia teorii. Lubię myśleć, gdy coś oglądam, ale trudno się zastanawiać, co będzie dalej, jeśli do 5/6 odcinka każdy epizod wydaje się trochę osobnym bytem. Poza dziwnymi komentarzami w stylu „Nie możemy pozwolić, by się dowiedział”, mało jest tu scen, które prowokują pytania i zwiastują, jakie wydarzenia tak naprawdę doprowadziły do strzelaniny. Co za tym idzie – mało thrillera dostaliśmy w tym thrillerze. Po obejrzeniu przedostatniego odcinka chciałam wycofać zarzuty i wychwalać tak wiele rzeczy, ale finał większość z nich zepsuł. W tłumie to dawka dobrego aktorstwa i smutna historia, pięknie pokazana od strony wizualnej. Mówi o rzeczach ważnych i miejscami może łamać serca, ale uczucia mam niesamowicie mieszane. Serial na pewno warto obejrzeć dla ciekawych portretów psychologicznych, dopracowanych ról i klimatu. Jeśli jednak wolne tempo nie jest dla Was, myślę, że nie ma co się męczyć. Chociaż fajnie zobaczyć, że Tom Holland potrafi zrobić coś dobrze poza Marvelem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj