Gdy powstają rebooty seriali, przeważnie odtwarzane jest to, co działało i dodawane są nowości, bo po latach świat się zmienia, więc całość musi być bardziej dopasowana do współczesnego odbiorcy. Jak więc Walker: Strażnik Teksasu nawiązuje do serialu Strażnik Teksasu? Co z niego czerpie? Zasadniczo to dwie rzeczy: imię i nazwisko bohatera oraz fakt, że jest on legendarnym Strażnikiem Teksasu. Tyle! Sprawia to kuriozalne wrażenie, bo skoro nie ma tak naprawdę solidnego punktu zaczepienia, cały zamysł jest tylko tanim chwytem marketingowym. A przecież oryginał miał wiele zalet, które w jakimś stopniu można byłoby powielić, ale twórcy myślą, że wiedzą lepiej. Dlatego po seansie pilota można pomyśleć, że tak naprawdę oglądamy bardzo schematyczny i przestarzały serial policyjny, w którym głównym bohaterem mógł być każdy stróż prawa. Nic w tym się nie klei, by opierać to na marce kultowego serialu. Przez to też nie ma to żadnej tożsamości. Pierwszy odcinek jest najważniejszy, a jednocześnie ma pełnić zadanie ekspozycji historii. Przede wszystkim jednak ma zachęcić widzów do powrotu w kolejnych tygodniach. Dlatego tym bardziej dziwne są decyzje scenarzystki, która opiera pilot w większości na... problemach rodzinnych głównego bohatera. Z jednej strony mamy potencjalny wabik na przyszłość w postaci podejrzanej śmierci żony Cordella, ale potraktowano go po macoszemu. Mamy tak naprawdę jedną scenę, w której bohater podkreśla, że ta kwestia nie daje mu spokoju. Tyle. Zero tropów czy jakichkolwiek zabiegów, by widzów zaciekawić czy zaintrygować. Z drugiej strony problemy Walkera z rodziną są najbardziej kiczowatą, bezmyślną rzeczą, jaką pewnie w 2021 roku zobaczycie. Przygotować się należy na chodzące stereotypy, które w irracjonalny sposób się zachowują oraz irytują, i w żadnym razie nie budują choćby odrobiny emocji. Puste, nudne i pozbawione charakteru postaci w kontakcie z Walkerem mogą wywołać wśród widzów pytania: czy ktoś czytał ten scenariusz? To na samym papierze wygląda jak totalna sztampa. 
fot. materiały prasowe
+9 więcej
Cordell Walker był świetną postacią dzięki charyzmie i umiejętnościom Chucka Norrisa. Tym razem można uznać, że obsadzenie Jareda Padaleckiego w takiej roli to jeden z najgorszych castingów w historii. Nie wiem, czy jego problem jest związany z fatalnym scenariuszem czy trudnością z wyjścia z roli z Nie z tego świata po 15 latach pracy na tym planie. Oczywiście jest to aktor sympatyczny i pod tym względem trudno mu cokolwiek zarzucić, ale tak naprawdę to jedyne, co można dobrego o nim powiedzieć. Pod kątem budowania emocji wygląda to źle – zwłaszcza że jest to oparte na jego załamaniu po śmierci żony. Trudno uwierzyć w to, co aktor ukazuje na ekranie. Jako Strażnik Teksasu nie ma ani krzty wiarygodności ani charyzmy. Gdy w jednym momencie pada zdanie, że Cordell Walker jest legendą, trudno potraktować to inaczej niż śmiechem. Zwłaszcza po karkołomnie nakręconej scenie akcji (tak, jedna, trwa kilka sekund). Przede wszystkim nie da się zrozumieć decyzji twórców przez wiek aktora. On ma zaledwie 38 lat i wmawiają widzom, że to legenda?  Nie jest to poważne ani przekonujące, bo serio – żadnych argumentów na poparcie tej tezy w tym odcinku nie ma. Poza tym Cordell Walker to bohater nudny, schematyczny i mało interesujący. Oparto go na policyjnych stereotypach gliny, który nie słucha zasad i robi po swojemu, a do tego przez problemy jest trochę niezrównoważony. Jeśli po pierwszym odcinku najsłabszym ogniwem jest centralna postać, coś tutaj nie gra. Lindsey Morgan z The 100 jako jego partnerka bez większych problemów pozostawia po sobie pozytywne wrażenie, choć scenariuszowo też nie ma wiele do roboty. Najgorszy jednak jest wątek policyjny, czyli o pracy Strażników Teksasu. Śledztwo odcinka to popis wszelkich błędów, jakich seriale kryminalne nie powinny popełniać. Nuda, oczywistości, brak trzymania w napięciu i totalna pustka. Jest to zaledwie kilka scen, bo życie prywatne Walkera ma priorytet, ale wystarczyło, by było schematycznie i  wręcz komicznie przewidywalnie. Jeśli tak będą prowadzone wątki kryminalne, to ten serial nie ma nic do zaoferowania. Nawet rozrywkowego minimum seriali w stylu Agentów NCIS. Walker to jedno wielkie nieporozumienie. Pilot jest fatalny pod każdym względem – nawet bez porównań do pierwowzoru. Jeśli w wykonaniu amerykańskiej stacji The CW ten serial ma być pustą obyczajówką, przy której Moda na sukces wydaje się ambitną produkcją o życiu, to nie wróżę temu przyszłości. To jest naprawdę wyczyn, by bazując na mimo wszystko prostym serialu akcji, zrobić coś jeszcze bardziej banalnego i pozbawionego solidnej podstawy fabularnej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj