Legacies unika tego, co było problemem najgorszych odcinków The Vampire Diaries oraz The Originals. W kolejnych dwóch odcinkach nie ma za bardzo nastoletnich kiczowatych dramatów, romansów czy wyznań uczuć. Wszelkie typu aspekty są tak mocno zepchnięte w tło, że jestem zaskoczony, że za sterami nadal stoi Julie Plec. Nawet jeśli dochodzi do pocałunku Rafaela z Josie, to nie dlatego, że scenarzyści chcą oprzeć fabułę na kiczowatym romansie, ale traktują to jako lekko absurdalny pretekst podczas walki z potworem. Zamiast wciskać na siłę kiczowate wątki romantyczne, twórcy w obu odcinkach skupiają się na opowiadaniu historii i jeśli okazja się nadarzy i coś pasuje, dołączają. Przez to też nic pod tym względem nie razi. Nawet postać Landona, który początkowo wpadł w oko Hope, a obecnie jest to raczej persona non grata w jej świecie. Odcinki pokazują też, że twórcy wprowadzają sporo świeżości. Tak jak przy The Originals czuć było, że to był inny serial niż pierwowzór, tak tutaj czuć to jeszcze bardziej. Mamy pełny nacisk na tajemnicę związaną z mistycznym nożem, który chcą dorwać potwory do tej pory znane z baśni. Takim sposobem twórczyni rozwija mitologię świata oraz nadaje innego wymiaru tej produkcji. Nie chodzi nawet o naszpikowanie tego efektami specjalnymi i efekciarskim zagrożeniem, ale o fakt, że wprowadzenie takiego zabiegu najbardziej odcina ten serial od poprzedników. Kieruje go w zupełnie inną stronę, zachowując mniej więcej odpowiednie akcenty determinujące klimat tego świata. Powstaje z tego zaskakująco strawna mieszanka.
fot. The CW
+3 więcej
W tym przypadku mamy za przeciwników gargulca i ogromnego potwora wyglądającego jak pająk. Realizacyjnie jest poprawnie i jak na to uniwersum, rzekłbym, że wygląda to dobrze. Lepiej, niż mógłbym oczekiwać. Charakteryzacja gargulca daje radę, a pająk tylko okazjonalnie wygląda na niedopracowanego. A takie klimatyczne sceny, jak wychodzenie fragmentów pająka spod ludzkiej skóry, którą na sobie nałożył, sprawia, że całość nabiera naprawdę dobrego poziomu. Na tle poprzedników wygląda to po prostu lepiej. Wampiry: Dziedzictwo dzięki temu stają się lekką i niezobowiązującą rozrywką. Jest oczywiście w tym sporo dramatów w relacji pomiędzy siostrami z Hope czy nastoletnich dylematów, które determinują klimat tego świata. Te wszystkie zalety nie oznaczają, że to nagle produkcja mająca gigantyczne ambicje walki o najważniejsze nagrody serialowe. Taka ewolucja zaakcentowana w Wampiry: Dziedzictwo po prostu pokazuje, że choć - jak wielu - spisywałem ten serial na straty - twórcy potrafią zaskoczyć. Kwestie głupiego wampira gryzącego uczennice w liceum, drewnianego szeryfa Matta, nudnego epizodu Jeremy'ego czy choćby trochę siermiężnie prowadzonej relacji Hope z córkami Alarica, sprawiają, że to wszystko mogłoby być jeszcze lepsze, bo czuć w tych wątkach niedopracowania i jakość co najwyżej przeciętną. Niby nie ma w tym wszystkim jakichś szczególnie interesujących postaci, ale jako grupa są oni w stanie przyciągnąć do ekranu. Zaskoczeniem jest fakt, że Hope, wbrew oczekiwaniom, nie jest w centrum i nie jest najważniejsza. W tych dwóch odcinkach akcenty są równo rozłożone i choć Hope ma ważną rolę, nie przytłacza tym innych postaci. A to pozwala nie tylko ich poznawać, a nawet w jakimś stopniu polubić. To zawsze jest plus. Wampiry: Dziedzictwo to pozytywne zaskoczenie, bo po piątym sezonie The Originals spodziewałem się czegoś, czego po prostu nie da się oglądać. A tu mamy przyjemną, lekką i niezobowiązującą rozrywkę, która na tle poprzednich prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Oby tak się utrzymało do końca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj