Zawód - to słowo zdaje się najlepiej podsumowywać uczucia, które będą nam towarzyszyć po seansie 8. odcinka WandaVision. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują na to, że pierwszy pełnoprawny serial Kinowego Uniwersum Marvela w żaden sposób nie zrewolucjonizuje telewizyjnej konwencji superbohaterskiej, choć przecież przez ostatnie tygodnie wielu z nas żywiło taką nadzieję. Z zupełnie niejasnych przyczyn Kevin Feige i jego świta potraktowali widzów jak uczniaków przygotowujących się do ważnego sprawdzianu; zamiast więc skupić się na walce o najwyższą ocenę, odpowiedzialni za produkcję postanowili powtórzyć poprzednie lekcje i chronologicznie je uporządkować, niejako na wszelki wypadek, aby absolutnie każdy zrozumiał. Najnowszą odsłonę serii powinniśmy rozpatrywać na dwóch poziomach. Z jednej strony trzeba docenić próbę nadania postaci Wandy Maximoff psychologicznej głębi, a wielopłaszczyznowa geneza rodzącej się dla świata Scarlet Witch potrafi emocjonalnie zaangażować. Z drugiej jednak nie sposób wytłumaczyć, dlaczego po ten zabieg sięgnięto akurat wtedy, gdy rozpędzony pociąg WandaVision nieuchronnie zmierza już do końcowej stacji. Wygląda na to, że w obrębie MCU panuje naprawdę mała wiara w zdolności poznawcze odbiorcy, który potraktowany łopatologiczną wykładnią musi pojąć praprzyczyny traumy głównej bohaterki. Serial Disney+, niestety, traci przez ten zabieg swoją największą broń: niedopowiedzenia i łudzenie się przekonaniem, że za układanką w Westview stoi jakaś większa tajemnica.
Nie zrozumcie mnie źle: to nie tak, że nowy odcinek serialu systematycznie zamienia się w jakąś spektakularną wpadkę. Jeśli spojrzymy na niego w oderwaniu od kontekstu całej opowieści, został on osadzony na naprawdę sprawnie rozpisanych fundamentach emocjonalnych. Jest coś niebywale magnetycznego w wędrówce po mentalnym labiryncie Wandy, tym bardziej, że przewodniczką po nim staje się rewelacyjna w roli Agathy Harkness Kathryn Hahn. Ta podróż, odbywająca się poniekąd na zasadzie "po nitce do kłębka", przynajmniej w swoim końcowym stadium rzuca nowe światło na traumatyczne przeżycia Maximoff i aspekt powołania do istnienia wyobrażonego Westview - właśnie tak powinno poszerzać się rys psychologiczny bohaterów zmagających się z własnymi demonami. Na słowa uznania zasługuje też fakt, że te zabiegi służą za podwaliny genezy postaci Scarlet Witch, istoty magicznej, w dodatku przygniecionej nieustannym cierpieniem. Po 8. odcinku produkcji będzie nam łatwiej ją najzwyczajniej w świecie zrozumieć, wybudzić względem niej empatię, lepiej umiejscowić na osi zło-dobro. Scena z odwiedzającą siedzibę S.W.O.R.D. i spoglądającą na rozrzucone fragmenty ciała Visiona Maximoff to już prawdziwa bomba emocjonalna, fantastyczne dopełnienie poprzednich katuszy z życia protagonistki. Zwróćmy również uwagę na to, że wędrowanie po umyśle Scarlet Witch samo w sobie jawi się jak pierwszorzędna, ekranowa terapia; portretująca Harkness Hahn dwoi się i troi, aby obserwujący ją z boku widz w jej trakcie nie nudził się choćby przez chwilę.
Problem polega na tym, że mało kto oczekiwał, iż ta terapia odbędzie się w przededniu finału całej opowieści. Twórcy wydają się gonić stracony czas i brać na warsztat emocjonalne męczarnie Wandy w ekspresowym tempie. Co więcej, nie ma w nich nic specjalnie zaskakującego, zmieniającego reguły serialowej gry - to po prostu inna perspektywa w spojrzeniu na zagadnienia znane nam już z poprzednich odsłon MCU. Na Boga, na tym etapie historii tajemniczy inżynier wciąż nie może dojechać do Moniki Rambeau, błądzący po obrzeżach Westview, wyimaginowany Vision znika z pola widzenia, a dyrektor Hayward w scenie po napisach powołuje do istnienia jego inną, znaną z komiksów, białą wersję, odrobinę na siłę próbując wytłumaczyć fabularne przeznaczenie swojej postaci. Nasza wiara w to, że w stworzonym przez Maximoff świecie dojdzie do eksplozji, które na zawsze zmienią oblicze Kinowego Uniwersum Marvela, najprawdopodobniej była naiwna. Nie ma tu żadnego Mefisto, Reeda Richardsa, mutantów; to tylko i aż opowieść o bohaterce, z którą jej własny umysł zatańczył szalone tango. Owszem, prawdziwe pole do popisu w tej traumatycznej rzeczywistości ma Harkness, a wracając z zaświatów Vision może odcisnąć trwałe piętno na przyszłości MCU. Niech rzucą jednak kamieniem ci, którzy nie nastawiali się na coś większego niż życie czy po prostu coś, czego wcześniej nie byliśmy w stanie przewidzieć. W tym tygodniu Wanda Maximoff, wcześniej określona przeze mnie mianem "wybitnej scenarzystki", dzieli się z nami historią, którą w głowie ułożyliśmy sobie wcześniej - sami. Ten czas z całą pewnością można było spożytkować znacznie lepiej.
Ogromna szkoda, że nawet w obliczu finału produkcji twórcy WandaVision nie mogli się powstrzymać od ukazania na ekranie nieco tylko podrasowanej genezy Scarlet Witch, jakby wyświechtana już do granic "origin story" była najważniejszym elementem konstytuującym filmy i seriale superbohaterskie. Gdyby odniesiono się do niej wcześniej, jej moc sprawcza byłaby olbrzymia - to przecież wciąż arcyodważna próba zaakcentowania w nadludzkiej postaci jej najistotniejszego, ludzkiego komponentu. Nie możemy jednak stracić z oczu szerszej perspektywy i na kolejne kilka dni zapomnieć, że mówimy tu o serialu, który właśnie zbliża się do końca. Decydenci Kinowego Uniwersum Marvela opanowali do perfekcji sztukę rozbudzania naszych apetytów; za tydzień o tej porze będziemy już wiedzieć, czy w tym podejściu więcej jest obecnie z pozorowania, czy jednak starannie przemyślanego planu. Podsumowując - 8. odcinek WandaVision mówi nam zaskakująco dużo o człowieczeństwie, niekiedy nawet do niekontrolowanej przesady. Patrząc z innej perspektywy, jeśli Kamień Umysłu jedynie kierunkuje moce Maximoff, samemu nie będąc ich źródłem, to nowa odsłona serii równie dobrze może kreślić człowieczeństwo... mutantki. Całkiem uczciwa wariacja na temat światełka w fabularnym tunelu, prawda?