Wataha, a w szczególności jej pierwsze odcinki, zaskoczyły widzów wyborną warstwą wizualną. Bieszczady wyglądały w nich nie gorzej niż Luizjana znana z Detektywa, co cieszyło przecież jeszcze bardziej, bo te tereny – nawet jeśli ktoś mieszka nad morzem – są mu znacznie bliższe niż południe Stanów Zjednoczonych. Zimny wiatr, niebezpieczne skarpy i ciągłe zachmurzone niebo sprawiały, że serial zyskał wyraźną tożsamość. Zyskał zatem coś, czego nie ma żadna inna obecnie emitowana polska produkcja.
Czytaj więcej: Zróbmy polskie "House of Cards" - wywiad z Kasią Adamik, reżyserką "Watahy"
Po dwóch odcinkach emocje nieco opadły. Warstwa wizualna już została "przetrawiona", a ucho zaczęło być bardziej czujne i wychwytywało niekiedy zbyt deklaratywne lub po prostu nienaturalne dialogi. Na dodatek akcja toczyła się w spokojnym tempie, a fabuła rozwijała się dość wolno. Jak mawiali niektórzy, nawet zbyt wolno.
[video-browser playlist="614056" suggest=""]
Piąty odcinek to jazda jednak bez trzymanki i prawdopodobnie jeden z najlepszych odcinków całego serialu. Na jaw zaczynają wychodzić niejasne motywacje Grzywy (przynajmniej dla widzów), Kalita zostaje zatrzymany, a prokurator w końcu zaczyna dostrzegać, że wszystko nie jest takie jak na pozór wygląda. Niestety choć wydaje się, że nareszcie stanęła po właściwej stronie i teraz strażnicy wraz z nią będą rozwiązywać tajemnicę wybuchu z pierwszego odcinka, dowody przeciwko Rebrowowi same pchają się w jej ręce. Bohater grany przez Leszka Lichotę kończy piątą odsłonę serialu skuty w kajdankach. Wow! Jasne, można było to przewidzieć już od samego początku i mogło wydarzyć się to nieco wcześniej, ale i tak ten rozwój wypadków śledzi się z zapartym tchem.
Rewolucję zapowiadają nie tylko ostatnie, ale i pierwsze minuty odcinka. Okazuje się, że żegnamy na zawsze graną przez Magdalenę Popławską Natalię Tatarkiewicz. Jej śmierć to nie tylko zaskoczenie dla widzów i bohaterów, ale przede wszystkim znak, że scenarzyści nie boją się dokonywać w obsadzie roszad. Ta cecha będzie szczególnie przydatna, jeśli Wataha powróci z kolejnym sezonem.
Czytaj więcej: "Wataha" to inne Bieszczady – wywiad z Arturem Kowalewskim, producentem serialu
Być może to nadal nie arcydzieło, ale serial HBO i tak jest o dwie klasy lepszy niż produkcje TVP, TVN czy ostatnia próba AXN (tytułu nie wymieniamy w nadziei, że uda nam się o nim zapomnieć). To wszystko zaś sprawia, że na finał trzeba czekać jeszcze bardziej.