Bierz pigułkę
Właśnie ta pigułka, którą posiłkowałem w tekście, stanowi najważniejszy element fabularny gry. Joy – bo tak ów medykament się zwie – dostępny jest wszędzie, dla każdego obywatela świata przedstawionego. Biorą go funkcjonariusze policji, biorą dziennikarze, redaktorzy, cywile, urzędnicy. Bierze każdy, bo tak mówi prawo. Są jednak jednostki – jak nasz bohater Arthur (jedna z trzech grywalnych postaci) – którzy postanawiają iść pod prąd. Przeciwstawiają się systemowi i przez to skazują siebie na represje ze strony innych, którzy Joy zażywają. Narkotyk ma szczególne zadanie, otumania umysły zażywającego i sprawia, że każdy jest szczęśliwy. Świat w skutek jego działania również wygląda zupełnie inaczej. Piękna paleta barw sprawia, że wszystko jest cukierkowo słodkie, aż przebrzydłe i mdłe z tej swojej cukierkowej otoczki. Społeczeństwu to nie przeszkadza. Wcale. Bowiem nie widzą oni niczego innego, poza tym beztroskim żywotem, który wprowadzono poprzez reżimową politykę władzy. Władzy, dodajmy okupacyjnej, gdyż akcja gry rozgrywa się w latach 60. minionego stulecia w alternatywnej rzeczywistości, w której to III Rzesza wygrała II wojnę światową, Anglia została podbita i w dużej mierze zniszczona, a USA nie przystąpiło do wojny. Okupantowi niespecjalnie zależy na tym, żeby odbudowywać zrujnowany kraj, woli więc faszerować jego obywateli pigułkami, dzięki czemu realia wyglądają zupełnie inaczej.Nie bierz pigułki
Brać czy nie brać? To jeden z pierwszych wyborów, jakich dokonujemy na początku gry (ciekawostka: wzięcie pigułki spowoduje aktywację ukrytego zakończenia). Wybór iluzoryczny, bo żeby dobrze się bawić, trzeba odstawić środek farmakologiczny, poza wyjątkami podyktowanymi fabułą. Wtedy Arthur i my razem z nim, możemy przejrzeć, jak rzeczywiście świat wygląda. Cukierkowość szybko mija, a naszym oczom ukazuje się plugastwo i ruina. Wszystko w barwach depresyjnych, ponurych, ale prawdziwych. Tak proszę państwa. Właśnie tak wygląda prawdziwy wycinek Anglii przedstawiony w We Happy Few. Najlepszym tego przykładem jest sam początek gry, gdzie po odstawieniu widzimy, że piniata, w którą uderzaliśmy kijem od bejzbola to tak naprawdę szczur, którego wnętrznościami pożywiają się nasi kompani od wesołej zabawy. Oni są pod wpływem działania Joy, my już nie. To powoduje interakcję, z którą często spotkamy się w rozgrywce – nie bierzesz, nie jesteś pożądany. Tę regułę warto zapamiętać, przydaje się nader często.Survival, ale nie do końca
W We Happy Few postawiono duży nacisk na integrację z otoczeniem. Włażenie komuś do domu i zbieranie surowców to podstawa, jeśli chce się przetrwać w tym dziwnym świcie. Jeśli zamierzamy już kraść, to najlepiej tak, żeby domowników nie było, albo uprzednio ich zlikwidować – po cichu rzecz jasna.Nie ma róży bez kolców
Chociaż We Happy Few zapowiadało się na znakomitą produkcję, to jednak do tej znakomitości jej brakuje. Głównym problemem gry jest mechanika walki, która opiera się jedynie na blokowaniu i zdawaniu ciosów, często z wieloma przeciwnikami na raz. Jako skradanka z cichą eliminacją sprawdza się lepiej. Poza tym dość uciążliwe są loadingi, które występują nie tylko przy zmianie lokacji, ale podczas sprintu, kiedy gra nie doczytała całości świata, do którego wchodzimy. Wówczas przed naszymi oczyma pojawia się tablica z informacją, że zaraz wrócimy i obserwujemy pasek wczytywania gry. Ponadto ciągłe bieganie z miejsca na miejsce… Odechciewa się grać. Konstrukcje misji w grze są dość ciekawie zaprojektowane, niestety nierzadko jej elementy składowe są od siebie oddalone bardzo daleko, to powoduje potężny backtracking, a do pewnego monumentu w grze, biegać nie powinniśmy w miasteczkach, bo ściągamy na siebie uwagę „szczęśliwych” mieszkańców. A więc sobie chodzimy i chodzimy, a czas leci i leci. Pomocne są punkty szybkiej podróży, ale też zbyt wiele ich nie ma… no i ten przydługaśny loading… Ponad 3 lata temu zapowiedziano tę grę. Przez te 3 lata i przy wsparciu ponad 7 tys. graczy, którzy dorzucili swoje 3 grosze w kampanii crowdfundingowej We Happy Few zmieniło się bardzo. Ewoluowało i się rozrosło. Wyszło z tego to, co wyszło. Trochę BioShock, trochę Dishonored bez większego wskazania na jedno bądź drugie. W ogólnej ocenie to nie jest zła gra, bardzo dobra również nie jest. W dodatku jest zbyt droga jak na jej obecny kształt. Fajna fabuła i ciekawy świat, ale stanowczo nie w cenie gry wysokobudżetowej – to byłoby doskonałym rozwiązaniem. Zdecydowani się jednak sprzedawać ją po wygórowanej cenie 60 dolarów, co śmiało można nazwać skokiem na kasę. We Happy Few potrafi dać „joy” i sprawić, że będziemy „happy”, ale tych momentów jest nieco za mało, żeby wystawić wyższą notę. PLUSY: + piękna wizja świata, + ciekawa fabuła, + dużo zadań do wykonania, MINUSY: - dużo bezsensownej bieganiny, - loadingi, - błędy techniczne.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj