Ten odcinek zapowiadał się iście smakowicie po wydarzeniach z zeszłego tygodnia. Sara odkrywa sekret Neala. To był cliffhanger, na jaki niewątpliwie czekałem. Nie ukrywałem swych wysokich oczekiwań po poprzednich równie świetnych epizodach. Akcja się rozkręcała i nabierała tempa, które miało mieć zwieńczenie w finale. I się zawiodłem. Wątek główny został potraktowany po macoszemu. Poświęcono mu może z pięć minut, co było zdecydowanie za mało, jak na mój gust. W sumie pierwsza i ostatnia scena oraz parę wzmianek w trakcie prowadzenia dochodzenia nic praktycznie nie wniosły, a zabrały czas antenowy. Jedynie końcówka na mnie zrobiła wrażenie, choć do końca nie wiem nawet, jak ją zinterpretować. Czy wrócił stary, wyrachowany złodziej Caffrey, czy też oglądamy przemianę głównego bohatera? Trudno powiedzieć, czy kłamstwo wobec Mozziego jest spowodowane tym, że Nealowi zaczęło zależeć na Sarze, Peterze i tym życiu, jakie obecnie posiada. Jednak oglądając scenę, kiedy patrzy na zdjęcie obecnej jednostki FBI, na którym stanowi integralną część zespołu wydaje się, że to go porusza, że zaczyna mieć wątpliwości, że jest człowiekiem z krwi i kości oraz duszy. Natomiast uczucia biorą górę na starymi nawykami, a główny bohater zaczyna się zastanawiać, co będzie dla niego lepsze. Ta scena porusza do głębi widza i jest zdecydowanie najlepszym elementem odcinka, który wzmaga ciekawość. Czy Neal odłoży listę do sejfu, czy zabierze ją ze sobą? I co zrobi z zdjęciem listy? Za ten kolejny cliffhanger należą się twórcom brawa.
Za to najmocniejszą stroną były relację pomiędzy Peterem a Caffreyem. To one uratowały odcinek. Możemy zaobserwować jak wreszcie "chyba" zaczynają sobie ufać, stają się prawdziwymi przyjaciółmi, pomimo, że nadal robią coś za swoim plecami. W sumie jest to pierwszy krok w stronę bliższych relacji. Rozmowy pomiędzy tą dwójką stanowią esencję całego serialu, a w tym tygodniu zgarnęły również pokaźną część odcinka. Bardzo miło było zobaczyć ich relację od innej strony, nie tylko zawodowej. Momentami wydaję się, że ogląda się starych, dobrych kumpli, a nie tylko kolegów z pracy. Mam nadzieję, że twórcy nie osiądą na laurach i będą starali się kontynuować ten jakże ciekawy wątek od tej niecodziennej strony.
[image-browser playlist="609333" suggest=""]© NBCUniversal, Inc.
Natomiast historia zaplanowana na ten tydzień zdecydowanie nie porwała. Brakowało jej tego, co w White Collar najlepsze, czyli rozwiązań Caffreya na własną rękę (lub z Mozziem), różnych ciekawostek z dziedziny sztuki, polotu, wartkiej akcji i nieszablonowych rozwiązań. Z jednej strony rozumiem, że twórcy chcieli wyeksponować postać Jonesa. Jednak można to było jednak zrobić w dużo lepszy i ciekawszy sposób. W tym wypadku poszli na łatwiznę - romans z dawnych lat, niespełnione marzenia, te historię znają chyba wszyscy. Na całe szczęście twórcy nie zapomnieli o humorze, a "C.J." bawi i śmieszy przez całe czterdzieści parę minut.
Mimo, że odcinek nie dorównał poprzednim daję twórcom kredyt zaufania. W końcu nie od dziś umilają mi czas swoimi pomysłami, a każdemu może się poślizgnąć noga. W tym tygodniu ekipa Burke'a spisała się przyzwoicie i dostaje ode mnie mocną szóstkę z plusem, wierząc, że za tydzień znowu będzie jak zawsze - interesująco i porywająco.
Ocena: 6+/10