Ray Donovan realizuje swój plan pozbycia się Mickeya, ale robi to w sposób zaskakująco amatorski. Kompletnie zniesmaczyła mnie scena, w której Ezra przychodzi do domu Raya, przynosząc mu pieniądze na opłacenie mordercy. Czemu twórcy nagle robią z Raya idiotę, który zmienia zasady i niespodziewanie prowadzi interesy w domu? Jest to całkowicie sprzeczne z tym, co dotychczas mówiono o tej postaci. Donovan nie był kształtowany na głupca, ale na inteligentnego profesjonalistę, który nigdy czegoś takiego by nie zrobił, zwłaszcza że napięcie w jego małżeństwie narasta, więc dolewanie oliwy do ognia jest irracjonalne. Ezra raczej nie zna Raya od wczoraj i powinien wiedzieć, jakie są zasady. Brak mi tu konsekwencji ze strony scenarzystów, którzy niszczą to, co stworzyli.

To też owocuje pogłębieniem sporu głównego bohatera z małżonką. I tutaj również razi brak konsekwencji. Wpierw pokazują nam elokwentnego Raya, który słodkimi słówkami i diamentami chce kupić milczenie Abby, by potem dać nam Donovana-milczka, nagle urywającego wszelki kontakt werbalny z żoną. Przypuszczam, że chodzi o wyrzuty sumienia względem rozkazu ubicia Mickeya, aczkolwiek nie zostaje to wyraźnie zaakcentowane. Gdzieś ten emocjonalny rozłam Raya niknie pod naporem niedopracowanego scenariusza i braku konsekwencji w budowaniu postaci. To samo zresztą dotyczy Abby, która siedzi cicho, gdy jej pasuje, by później zadawać za dużo pytań i robić awantury. Dobrym podsumowaniem całego wątku w tym odcinku są słowa Raya skierowanego do Abby o zaufaniu. Nie są małżeństwem od wczoraj, Abby raczej wie, czym się zajmuje jej mąż, biedy nie klepie, więc powinna mu ufać, że wie, co robi, a nie utrudniać życie. Sam fakt, że ona sama kontaktowała się z seniorem wbrew mężowi jest negatywnym zaskoczeniem. Jak ona może to zrobić, wiedząc, ile złego Mickey uczynił jej mężowi? Doskonale zna całą ich historię i dlatego też jej zachowanie mnie nie przekonuje.

[video-browser playlist="635338" suggest=""]

Jon Voight kradnie ten odcinek błyszcząc w każdej scenie. Począwszy od rozmów z kochanką po starcie z Sullym. Ich wspólne rozmowy to najlepsze sceny odcinka, w których nie brak emocji, napięcia i typowej dla tego serialu bezkompromisowości. James Woods również spisuje się na medal, tworząc człowieka bezwzględnego, ale zarazem cynicznego. Woods z Voightem nieźle się tutaj uzupełniają. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że Mickey jest zaskoczony tym, że Ray kazał go zabić. Czy może mu się dziwić? Od powrotu z więzienia nawet nie próbował załagodzić sporu, co tylko negatywnie wpłynęło na jakiekolwiek uwierzenie w przemianę starego Donovana. 

Na minus zaliczyć trzeba także wątek Bunchy'ego, który rozgrywa się nudnym i przewidywalnym torem. Mogło to tak naprawdę rozwinąć się w dwóch kierunkach, a twórcy wybrali ten mniej atrakcyjny, czyli samobójstwo. Mogę jedynie powiedzieć, że ewentualna śmierć Donovana będzie korzystna dla serialu, gdyż ta postać, zamiast dodawać głębi i poruszać w ciekawy sposób poważną tematykę, była nudnym zapychaczem.

Ray się zagubił i utracił kontrolę nad wszystkimi aspektami swojego życia. Przesadna pewność siebie, brak odpowiedniej komunikacji i powierzenie zlecenia komuś, kto może go wyrolować udowadniają nam jego upadek. To powinno wpłynąć na Donovana motywująco i dać nam wiele emocji w finałowych odcinkach. 10. epizod z całą pewnością jest niezły, ale zbyt wiele tutaj braku konsekwencji, abym mógł zaliczyć go do naprawdę udanych. Na szczęście klimat oraz sceny Voighta z Woodsem skutecznie nadrabiają braki.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj