Harald i Halfdan otwierają odcinek w mocny sposób. Gwałcą i mordują jak na wikingów przystało, a choć sam akt wydaje się bezcelowym zapychaczem, to jego realizacja pokazuje, że chodzi o coś więcej - o coś, czego tej serii brakowało ostatnimi czasy. Brutalność to coś, co definiuje wikingów w historii i popkulturze. Scena z początku odcinka pokazuje to, zachowując zdrowy dystans. Nikt nie ocenia ich czynów, co ustami reżysera odcinka wypowiada sam Bjorn. Nie obwinia ich – to przecież normalne zachowanie dla tych ludzi i w takim kontekście. Akcja spod Paryża przenosi się do Rzymu, gdzie również otrzymujemy wgląd w specyfikę tamtej kultury. Vikings w pierwszych sezonach z gracją budowali sceny przedstawiające zwyczaje, opierając je na kontraście między „cywilizowanymi” Anglikami i „barbarzyńskimi” Nordami. Ta granica się gdzieś zatarła i nawet bogactwo Franków nie stanowiło atrakcyjnej przeciwwagi dla brudu wikingów. Natomiast przepych i sakralna atmosfera wymieszana z obrazem nędzy, które otrzymaliśmy w Rzymie, nadają klimatu scenom z udziałem księcia Alfreda. Zdecydowanie na plus. Wracając na ziemie obecnej Francji, obserwujemy raczej spokojne rozstawianie pionków na planszy. Gisela i Rollo tworzą może dość stereotypową parę (piękna i bestia, dzikus i księżniczka), ale mam nadzieję, że wątek polityczny z ich udziałem nie wyczerpie się szybko, bo ma potencjał na wykorzystanie paranoicznej osobowości króla Karola do stworzenia ciekawej intrygi. Może i polityka nie jest zbyt subtelnym elementem serialu, ale to dobry moment, żeby to zmienić. No url Co mnie niezmiernie cieszy, to fakt, że postać Ragnara w końcu działa w jakimś celu. Objawy odstawienne stają się rzeczywistym problemem ważnym dla fabuły, a nie tylko próbą załatania dziur w scenariuszu. Poronienie Lagerthy zostało dobrze przedstawione. Pokazało, że Ragnar nie jest nieczułym ćpunem, którego stać tylko na wykrzywianie twarzy i dziwne ruchy głową. Prosta i krótka scena zebrała razem rodzinę i choć z pozoru nie wniosła nic kluczowego do rozwoju historii, to była potrzebna, by pokazać, że obyczajowe elementy w tym serialu wciąż potrafią być przejmujące. Trzy pozostałe wątki niestety nie wypadły najlepiej. Na szczęście Erlendur pożegnał się z życiem i w końcu Bjorn może zająć się czymś ciekawszym niż ciągłe oglądanie się za siebie. Pomoże to również jego relacji z Torvi. Natomiast Wessex i Kattegat prowadzą między sobą pojedynek pasjonujący niczym wyścigi kulawych żółwi, starając się zaserwować widzom najbardziej nużący spektakl. Król Egbert od kilku odcinków nie wnosi nic nowego do serialu. Jego postać jest przewidywalna i choć dobrze zagrana, a także ciekawa w swojej naturze, w związku z brakiem godnego przeciwnika po prostu nudzi. Natomiast Aslaug i Ivar kontynuują nieudolny i banalny wątek, o którym wspominałem w poprzedniej recenzji. Swego rodzaju pozytyw widzę natomiast w wizjach Flokiego. To od zawsze mocna strona tego serialu - kreowanie pewnych z pozoru nadnaturalnych elementów w taki sposób, że widz nie jest w stanie powiedzieć, czy to magia bogów czy zabieg artystyczny. Generalnie otrzymaliśmy dobry odcinek, któremu może i brakowało pazura, ale który pokazał, że nie zawsze o pazur w Vikings się rozchodzi. Trudno powiedzieć, co przyniesie nam ostatni odcinek przed przerwą, ale po paru słabszych odsłonach znów mam ochotę się dowiedzieć. zdjęcie główne: HISTORY / materiały prasowe
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj