Nowy odcinek serialu Wikingowie nosi tytuł Żart. Jednak nie ma tutaj śmiechu, bo dochodzi do wielkiej bitwy, na którą czekamy od dawna.
Nowy odcinek przedstawia interesujące podobieństwo w wątkach Flokiego i Alfreda. Obaj sprawiają wrażenie wizjonerów, którzy marzą o nowym świecie bez ciągłej wojny, walki i strachu o życie. O świecie pokoju, dobrobytu, bogobojności i zarazem też nauki. Oboje są do siebie w tym podobni, ale jednocześnie za bardzo wyprzedzają swoje czasy. Historia Alfreda ciekawi, a jego przemyślenia na temat przyszłości mają potencjał, ale wątek Flokiego nadal jest sztampowy i męczący. Dostajemy rozwój konfliktów oparty na oczywistościach. Mało to ciekawe i interesujące, a cel fabularny Flokiego, poza nakreśleniem przeciwieństw do starego świata reszty wikingów, jest mglisty. Być może są to dopiero ziarna na dalsze odcinki, które wówczas wykiełkują. Problem jednak jest taki, że atrakcyjność tego wątku z odcinka na odcinek maleje, bo twórcy idą w coraz większą sztampę, nie pozwalając poczuć i zrozumieć celu fabularnego. Wciąż mam wrażenie, że oglądam zapychacz.
Największy problem odcinka to tytułowy
Żart, który objawia się podczas pertraktacji przed bitwą. Zostało to zrealizowane fatalnie i bez żadnego usprawiedliwienia. Mamy jedną sceną, w której Ivar niespodziewanie rezygnuje i chce zgody, a w następnej mówi, że jednak nie. Ani aktor nie nakreślił tej dwuznaczności, ani scenariuszowo nie ma to większego sensu. Po prostu dwie sceny, które karygodnie pokazały pewną oznakę szaleństwa Ivara. Jest to sztuczne, niezrozumiałe i po prostu źle nakręcone. Jakby czegoś brakowało pomiędzy. Lepiej wypadła wymiana z emisariuszami, która nakreśliła emocje w rozmowach braci z braćmi odnośnie do nadchodzącej bitwy. To ma sens i serce. To zaprocentuje w nadchodzącej bitwie.
Realizacja dobrej bitwy w polu to rzecz trudna. Trzeba jednocześnie podkreślić skalę starcia, rozmach, brutalność, strategię, ale także indywidualne pojedynki bohaterów, które mają podkreślić ich wojowniczość i umiejętność walki. W tym aspekcie wzorem perfekcyjności wydaje się wciąż niestarzejący się
Braveheart Mela Gibsona. Nie ma tu przesadnej zabawy komputerem jak w Władcy Pierścieni, jest sporo statystów i poziom bezpośrednich walk momentalnie nasuwa mi skojarzenie z hitem Gibsona. Nie pamiętam, kiedy oglądałem ostatnio tak emocjonującą, krwawą i świetnie zrealizowaną bitwę, która formą realizacji przebija zabawy
Gry o tron (nie zrozumcie mnie źle, tam też jest to dobre!). Jest w tym więcej autentyczności, rozrywkowego charakteru i pazura. To wszystko sprawia, że oglądamy tę walkę z napięciem, kibicując bohaterom i życząc wrogom rychłej drogi do Walhalli. Nawet ciekawie spisali się w tym Saamowie, którzy rozbili siły Hrivtserka w lesie.
Ten odcinek wydaje się w pewnym sensie fanserwisem, czyli spełnianiem oczekiwań fanów na wielu poziomach. Cała bitwa pokazuje, że Ivar to nierozważne dziecko, które nic nie wie o bitwie, strategii czy zwycięstwie. Po przeciwnej stronie stoi Bjorn Żelaznoboki, który na polu pokazał się jak charyzmatyczny dowódca i dzielny wojownik, który spuszcza sromotny łomot Ivarowi Irytującemu. Robi to w sposób upokarzający dla młodego Ivara, a bardzo satysfakcjonujący dla widzów.
Vikings nie zawodzą, dając bezapelacyjnie najlepszy odcinek 5. sezonu. Emocjonująco, krwawo i z obietnicą dalszych emocji. Heahmund w niewoli Lagerthy to potencjał warty rozwoju.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h