Pozornie to niewiele się dzieje w tym odcinku serialu Wikingowie, bo mamy po prostu dalszy etap podbudowy pod naprawdę ważne wydarzenia. Można więc mieć nadzieję, że ziarna, które są cały czas siane przez te odcinki, zaczną wydawać plony w postaci emocji, fabularnych niespodzianek i przypomnienia chwały Wikingów. Na razie jest po prostu poprawnie - klocki wpadają na swoje miejsce i trudno narzekać na coś poza beznadziejnym wątkiem Hvitserka. To jest takie połączenie dwóch najgorszych decyzji w historii tego serialu, czyli fatalnego wątku Flokiego na Islandii oraz karygodnego popsucia Ragnara w związku z jego uzależnieniem. Ciągłe powtarzanie tego samego. Aktor sobie nie radzi z rolą wymagającą czegoś więcej i sceny wydają się pustym zapychaczem, nie prowadzą do niczego. Nieźle jest u Ivara, który knuje i manipuluje lepiej niż kiedykolwiek. Zasadniczo to jest zupełnie inna postać niż w poprzednim sezonie. Ma chęć władzy, odzyskania potęgi i zemsty na braciach - to się nie zmieniło, ale jego ludzkie oblicze jest tutaj dość istotne. Teoretycznie ten szaleniec powinien idealnie się dogadać z Olegiem, bo są bardzo do siebie podobni, ale jednocześnie czuć, że Ivar zmienił się przez porażkę w bitwie o Kattegat. Relacja z Igorem, choć manipulacyjna, jest ciepła i sympatyczna, uratowanie Dara, chociaż ma określony cel, kształtuje inny pogląd na Ivara. A do tego dochodzi kwestia narzeczonej Olega... Wykorzystanie tej samej aktorki, która grała jego nieżyjącą małżonkę, to tani i kiczowaty zabieg. Nie da się temu zaprzeczyć, ale przynajmniej został on sprawnie wykorzystany. Te kilka momentów w towarzystwie księżniczki wiele dają ludzkiemu obliczu Ivara. Śmiem nawet spekulować, że gdzieś tam w jego sercu pojawiają się uczucia żalu i... sumienia. Jasne, posądza Olega o manipulacje, ale on nie ma prawa wiedzieć, jak wyglądała jego luba, więc nie sądzę, by szło to w tym kierunku. W tym motywie drzemie jednak potencjał, by dokonać znaczącej ewolucji Ivara z bezmyślnego psychopaty w człowieka z krwi i kości. Szkoda, że tak późno... Lagertha przygotowuje się do bitwy z bandytami, która najpewniej odbędzie się w kolejnym odcinku, więc ta podbudowa jak najbardziej ma sens. Tworzony jest sprawny fundament w postaci siostrzanych relacji wojowniczek z różnych pokoleń wikingów. To nigdy nie było poruszane w takim aspekcie, a wypada interesująco. Istnieje ryzyko, że Lagertha zginie i mam nadzieję, że w tym kierunku to się nie potoczy, bo powiązanie jej ewentualnej śmierci ze zbirami puszczonymi przez Bjorna może na koniec zniszczyć jeszcze jedyną najfajniejszą postać serialu. Wątek poprawny, w niczym nie zachwyca i nie porywa, ale dobrze spełnia swoją rolę. Wybory na króla Norwegii mają klimat, jakiego oczekujemy po Wikingach. Zawsze, gdy serial wchodzi na rejony kultury, folkloru i tym podobnych aspektów, jest naprawdę dobrze. Jednak twórcy poruszają w dość prosty, a wręcz oczywisty sposób fakt, że Bjorn ich nie wygra, a królem zostanie Harald. Te sygnały są zbyt łopatologicznie - nie mając nawet wiedzy o tej postaci historycznej, wiemy, że to on zdobędzie władzę. Mały zgrzyt w niezłym wątku. Pięć pierwszych odcinków to budowanie fundamentu pod ważne wydarzenia, czyli zjednoczenie wikingów i nadchodzący konflikt z Rusią. Coś czuję, że wówczas 6. sezon nabierze wiatru w żagle i to wszystko, co oglądaliśmy do tej pory, w końcu zaprocentuje. Może poza wątkiem Hvitserkiem, bo nie zapowiada się, by był w tym sens.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj