Gdzieś w tej fabule serialu Wojenne dziewczyny jest ukryte coś przyjemnego, fajnego i godnego sukcesu Czasu honoru. Widać starania osiągnięcia czegoś mającego podobną warstwę rozrywkową, ale nie wszystko działa dobrze.
Po raz kolejny mam problem z Ewą. Tak jak na początku irytowała impulsywnymi zachowaniami, to teraz mamy jej romans z Witkiem. Co prawda, cała relacja była niezwykle przewidywalna, to jej prowadzenie nie jest zbyt dobre. Po prostu ten wątek jest nieciekawy i utrzymany w zbyt ckliwym tonie. I znowu Ewa jest pokazywana w złym świetle. Jak zakochany Witold sprawdza się i jest przekonujący, tak jej wahania i niepewność jest wręcz niepotrzebna. Przez to też ta całą relacja romantyczna nudzi i nie wzbudza sympatii.
Podobnie zresztą jest u Irki, gdzie jej kolega oczywiście musiał jej wyznać, że mu się podoba. Coś, co było sygnalizowane dość obrazowo od pierwszego ich spotkania. Kolejna komplikacja uczuciowa przypominająca bardziej operę mydlaną, niż serial o kobietach w czasie II wojny światowej. Nie mam nic przeciwko wątkom romantycznym, bo takowe w Czas honoru, do którego dość naturalnie porównuje się ten serial, dobrze działały. Tutaj zgrzyta to zbyt mocno.
Dobrze natomiast wygląda sprawa Marysi, bo wydarzenia obu odcinków kręcą się wokół niej, jej pracy u Dietricha i jej relacji z chłopakiem. Najlepiej wygląda ten ostatni wątek, gdzie bohaterka nie tylko podejmuje ryzyko, to jeszcze stoi przed dylematem: miłość czy walka o wolną Polskę. Nie jest on może dość dosłownie zasugerowany, ale bardzo wyraźnie odczuwalny. Dobrze też działają jej pertraktację z Kleinem, który naturalnie ją oszukał, a niedoszła miłość musiała zginąć. Z jednej strony dobre dla rozwoju postaci, bo to musi mieć wpływ, ale z drugiej strony, czy zostanie on zaakcentowany? Pomimo dość dramatycznych wydarzeń nie czuć, by bohaterki rozwijały się i kształtowały w w ich wyniku. Choćby kwestia Niemca zaprzyjaźnionego z Marysią. Czasem można odnieść wrażenie, że po bohaterkach to spływa jak woda po kaczce, a to trochę razi.
Kwestia Dietricha pozwala nie tylko pokazać Niemców w mniej karykaturalnym tonie, ale także rozwinąć ten wątek serialu. Naziści przeważnie są pokazywani jako kreskówkowi barbarzyńcy, którzy zwykle nie myślą i traktują Polaków jak śmieci. Nie chodzi mi bynajmniej o jakieś zaprzeczenie faktom, czy coś w tym guście, ale o sposób ukazywania. Jest on bardzo jednostronny, wręcz powierzchowny i trudno traktować takie postacie serio. Karykaturalny nazista to nie to samo, co człowiek z krwi i kości, a w większości z takowymi nie mamy tutaj do czynienia. Dietrich oraz przyjaciel Marysi byli jednymi z niewielu ludzkich postaci. Za dużo tutaj pustych stereotypów i schematów. Natomiast sama fabuła związana z samobójstwem Dietricha to niezły pomysł, który dobrze rozwija historię i ponownie pokazuje amatorskie zachowanie bohaterek.
Ten serial ma problem z wykorzystaniem scen. W obu odcinkach dostajemy zapychacze czasu ekranowego, które nic nie wnoszą, nie mają żadnego znaczenia i są niepotrzebne. Choćby kilkuminutowe przygotowanie posłania dla Marysi w domu Ewy. To naprawdę razi, bo w takich ludzkich momentach czuć, że twórcy nie wykorzystują potencjału rozwijania relacji międzyludzkich i budują jedynie wrażenie zapychacza.
Nie przeczę, dobrze się ogląda ten serial, ale daleko temu do poziomu Czasu honoru. Ma swoje momenty, ciekawe pomysły i sympatyczne bohaterki, które powinny być kształtowane przez wydarzenia, a nie są. Potencjał wątku narzeczonego Irki zwiastuje ciekawą końcówkę sezonu, w której wątek niemiecki może trochę rozruszać serial.