Trzeci tom Wolverine'a ze scenariuszem Jasona Aarona może poszczycić się najlepszą z dotychczasowych okładek. Co z tego, skoro właśnie w tej odsłonie seria zalicza wyraźny spadek formy.
Wracając do okładki. Logan nie występuje tu solo, tylko ponownie, tak jak w przypadku poprzedniego tomu, będąc w wyraźnych opałach. Widzimy go zawieszonego bezwładnie w powietrzu, a zaraz za nim czworo prawdopodobnie zafrasowanych X-Menów, próbujących coś zaradzić na stan naszego bohatera. Prawdopodobnie - ponieważ z wyniosłej postawy mutantów trudno cokolwiek wnioskować. Czy rzeczywiście się tym przejmują? A może coś przeskrobali, działając jak to oni w słusznej wierze i raczej utrzymują w tym stanie Logana tylko dlatego, że mógłby ich z czegoś rozliczyć? Słowem, okładka Jae Lee intryguje i niechybnie zachęca do sprawdzenia, co tym razem przydarzyło się naszemu bohaterowi.
Trzeba przyznać, iż w
Wolverine, vol. 3 Wolverine jest rzeczywiście w srogich opałach. Jak dobrze wiemy, Jason Aaron nie zna litości dla swojego bohatera i postanawia przeczołgać go przez prawdziwe piekło. I to uwaga - dosłownie. Tak jest. Logan w niniejszym tomie zalicza wizytę w Piekle, zalicza także koszmarną wizytę w odmętach własnej podświadomości i na dodatek wpada w pułapkę czasu, z której wyjście prowadzi do kolejnej pułapki, a z niej do jeszcze jednej i tak prawie bez końca. Po prostu dzieje się. Momentami można odnieść wrażenie, że aż zbyt wiele.
Pierwsza historia na pewno zaskakuje. Prologiem, narratorem i niepewnością co do realności wydarzeń. Narratorem jest tu bowiem Peter Parker, który wraz z Loganem znalazł się nagle w bardzo ale to bardzo odległej przeszłości i próbuje przetrwać w nieprzyjaznym świecie, mając na dodatek świadomość nadchodzącej katastrofy. Logan robi tu za buca, Spider-Man za brata-łatę. Razem, a w zasadzie oddzielnie, długo usiłują dociec co się wokół z nich dzieje i dlaczego los rzuca ich po różnych planach czasowych. Opowieść do pewnego momentu jest intrygująca, ale i narracyjnie chaotyczna, przez co nie do końca się w nią angażujemy. Odnosi się wrażenie nadmiaru atrakcji (gościnie moc Phoenix), na szczęście końcówka, a w szczególności dwie ostatnie, znakomicie zakomponowane plansze pozostawiają po sobie pozytywne wrażenie. Oraz wnioski - Logan to wcale nie taki buc, na jakiego zazwyczaj pozuje.
Ten zapewne dla wielu czytelników oczywisty wniosek jest bardzo istotny w odniesieniu do drugiej historii w albumie. To długa opowieść, której zresztą finału nie dostajemy, złożona z kilku etapów, w których Wolverine przechodzi rodzaj własnej drogi krzyżowej. Przez większość czasu jest marionetką w rękach tajemniczych sił, a kiedy wydaje się, że już wykaraskał się z opałów, przychodzą dla niego jeszcze gorsze czasy. I ponownie, czytając tę długaśną, w zamierzeniu niewątpliwie ambitną historię, ma się wrażenie nadmiaru atrakcji.
Ambicja to w tym przypadku słowo klucz. Wydaje się, że w dwóch poprzednich albumach Aaron testował różne formuły na rozwój postaci Logana, szukając tej najlepszej, która odpowiadałaby charakterowi bohatera. Dobrze wiemy, że prosty z pozoru Wolverine, to w zasadzie dosyć skomplikowana osobowość i chyba tak to właśnie zaplanował, na tym skupił się Aaron. Chcąc powiedzieć całą prawdę o najpopularniejszym z mutantów, chcąc wydobyć esencję postaci, stworzył w zamierzeniu symboliczną, ambitną historię. I cóż - taka formuła nie do końca się sprawdziła.
Czego tu nie ma... Wspomnieliśmy o Piekle. No tak, skoro Piekło, to muszą być w nim ci, których Logan do niego posłał, a zatem łatwo nie będzie. Piekło to jednak nie wszystko. W tym czasie na Ziemi Wolverine również jest jak najbardziej obecny, tyle że w roli marionetki w rękach tajemniczej organizacji. Więcej mamy w tym tomie pozostałych X-Menów - bo przecież aby uporać się z kłopotami, które sprowadza na siebie i innych Wolverine, potrzeba reprezentacyjnej gromadki mutantów. A to i tak będzie za mało. Ostatecznie, aby uporać się ze wszystkimi problemami, Logan będzie musiał stoczyć wewnętrzną walkę z sobą samym, z własnymi demonami.
Plan był zatem ambitny. Plan jednocześnie zakładał mnóstwo fabularnych atrakcji, co w jakiś naturalny sposób nie skrzyżowało się najlepiej. Znajdziemy tu jeszcze opowieści w opowieściach, przeróżne style graficzne, wszystko po to, by stworzyć wrażenie opowieści ostatecznie podsumowującej pełną udręki drogę bohatera przez życie. Tylko jaka właściwie jest tej opowieści konkluzja? Czy mamy jej szukać w ostatniej historii tego tomu, lżejszej w tonie, pełnej czarnego humoru, w której masa gości czeka bez skutku na jubilata w dniu jego urodzin? Trudno powiedzieć, bo na koniec jesteśmy wyrwani z dotychczasowego kontekstu, pozostając bez ważnych odpowiedzi, trochę z mętlikiem w głowie i pytaniem, po co to wszystko było, skoro dobrze wiemy, że Wolverine chadza własnymi ścieżkami.
Podsumowując - odczuwalny jest kryzys serii. Aaron szukał, szukał i gdy się wydawało, że znalazł właściwy ton opowieści, nagle formuła jakby się wyczerpała. To nadal jest porządne pisarstwo, ale zabrakło błysku. Albo - i tego boję się najbardziej, ktoś kazał scenarzyście trochę przystopować i zamiast na poszukiwaniach i eksperymentach, skupić się na rzeczach istotnych - oraz być może - na terminach. Jaka jest prawda, przekonamy się w kolejnym tomie. Mimo wszystko Jason Aaron zapracował sobie u czytelników na duży kredyt zaufania i może dalej będzie już lepiej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h