Powrót Juliana był raczej oczekiwany, więc jego pojawienie się nie zaskakuje. Fakt, że decyduje się na współpracę z Ultra, to kolejny ograny motyw, jakich wiele w tym serialu. Jego realizacja pozostawia jednak mieszane odczucia - z jednej strony nieufny Jedekiah i zagrożenie wiszące w powietrzu, z drugiej - bardzo słaby atak na siedzibę Ludzi Jutra. Rozwiązanie problemu Juliana jest mało satysfakcjonujące, bo twórcy poszli po linii najmniejszego oporu. Pierwsze tak wielkie zagrożenie domu bohaterów, a wszystko rozgrywa się w banalny sposób. Trudno wykazać się tu jakąkolwiek reakcję poza westchnięciem znudzenia.
Największym absurdem The Tomorrow People jest fakt, że jeszcze nikt nie zorientował się, iż Stephen jest podwójnym agentem. Wszystko robi tak nieuważnie i ryzykownie, że już dawno powinno to zostać odkryte. Dopiero trzeba było postawić tutaj Juliana, by ten momentalnie dowiedział się, że Stephen jest szpiegiem działającym na niekorzyść Ultra. Gdyby działania Stephena były bardziej przemyślane, całość nabrałaby potrzebnej wiarygodności, bo takie odkrycie prawdy przez Juliana nie wzbudza emocji i doprowadza tylko do jednego wniosku: zaraz zginie.
[video-browser playlist="635010" suggest=""]
Poprawnie wyglądają kameralne sceny Astrid i Johna, które ładnie zazębiają relacje postaci stworzone w jednym z poprzednich odcinków. Naturalnie nie ma tu mowy o żadnym romansie (nie chcemy popsuć trójkąta miłosnego, który działa tak bardzo źle), ale o zwyczajnym ludzkim uczuciu przyjaźni. Momenty pomocy dziewczynie wzbudzają sympatię i pokazują Johna w innym świetle, które dobrze wpływa na tę postać.
Tak naprawę ciekawość wzbudza jedynie sama końcówka z gratami ojca Stephena. Jakieś niecodzienne gadżety, które może wykorzystać bohater, mogą dobrze rozbudować całą historię i dostarczyć trochę wrażeń. The Tomorrow People ostatnio notuje skok w jakości, lecz ten odcinek twórcom nie wychodzi. Schematami trzeba umieć operować, a tutaj wyraźnie nikt nie wie, jak to zrobić.