Premierowy odcinek sezonu jest wielkim wydarzeniem dla każdej produkcji telewizyjnej. Ojcom/matkom-założycielom danej serii daje szansę na świeży start, wprowadzenie ciekawych wątków; dla aktorów poszukujących pracy oznacza angaż i zarobek, natomiast dla fanów to nagroda po wielomiesięcznym oczekiwaniu oraz okazja na zapoznanie się z nowymi postaciami. Nie inaczej jest w przypadku Hart of Dixie. Scenarzyści wykorzystali lukę czasową w akcji – porzucili kilka pomysłów sprzed wakacji oraz stworzyli fabułę opartą na nowych członkach ekipy. Marzenia o tym, że Rachel Bilson wykorzysta wakacyjną okazję i rozpocznie lekcje prawdziwego aktorstwa, nadal pozostają w sferze fantazji. W każdej pojedynczej scenie jesteśmy torturowani jej sztuczną i nad wyraz irytującą "grą aktorską".

Scenarzyści stwierdzili, że związek między Zoe i Jonah nie jest tym, co zadowoli widzów. Wykorzystali już chyba cały potencjał postaci młodego doktora, ponieważ Travis Van Winkle nawet nie pojawia się w odcinku, a nam musi wystarczyć informacja o krótkim romansie jego bohatera z Zoe Hart. Pierwszą nową osobą pokazaną w odcinku jest obecny chłopak dr Hart (Josh Cook) -  niespełniony pisarz, nowojorczyk, który dla swojej ukochanej jest gotów przenieść się do zabitej dechami mieściny, do której nie dostarczają New York Timesa. Czego się nie robi z miłości... Drugą nowicjuszką jest kuzynka Lavona – Lynly (Antoinette Robertson). Mieszka w domku gościnnym, wynajmowanym przez Zoe, a przy okazji działa na nerwy dziewczynie burmistrza.

To, jak istotny jest początek sezonu, twórcy zaakcentowali bardzo ważnym wydarzeniem związanym z miasteczkami osadzonymi na południu kraju – Dzień Założyciela. Jak udowadniają Pamiętniki wampirów oraz sama Hart of Dixie, jest to znaczący element tradycji Południa. Z tego też powodu dramatyzm odcinka opiera się na niebezpieczeństwie, jakie zagraża paradzie Dnia Założyciela. Po tym, jak George Tucker ze złamanym sercem wyjechał w trasę koncertową z Lily Anne, Bluebell zostało pozostawione bez właściwej ochrony prawnej. Okazuje się, że w świecie Hart of Dixie dobry prawnik jest bardzo potrzebny małemu miasteczku, szczególnie jeśli sąsiednia miejscowość jest wrogo nastawiona. Całą winę za zaistniałą sytuację mieszkańcy zrzucili na Zoe. Jednak ażeby szybko poprawić jej nadszarpniętą reputację, otrzymała ona od losu okazję na zrehabilitowanie się. Nie wiem, czy twórcy robią z widzów idiotów, czy może po prostu kierowali się zasadą "głupi ma zawsze szczęście". Co by to jednak nie było, Zoe w cudowny wręcz sposób udaje się odnaleźć zaginionego w akcji prawnika w bluebellowskim motelu, w którym sam zainteresowany przebywał już od jakiegoś czasu. Jej zaangażowanie się w sprawę polegało co prawda tylko i wyłącznie na przypadkowym odnalezieniu George’a i powiadomieniu o jego lokalizacji Lemon, która zajęła się zapuszczonym i zapijaczonym ex. Nie zmienia to jednak faktu, że z niewiadomych powodów cała zasługa za ocalenie George’a (i tym samym Dnia Założyciela) spada na dr Hart, której wszystkie winy zostają szybko wybaczone, a ja po raz kolejny mogę wznieść oczy ku niebu. Lecz jak sugeruje tytuł odcinka ("Who Says You Can’t Go Home"), zamiarem twórców było szczęśliwe sprowadzenie pani doktor na łono Bluebell. Najwyraźniej to konkretne miasteczko na południu USA potrzebuje aroganckiej i egocentrycznej lekarki.

[video-browser playlist="634662" suggest=""]

Jednak jest też kilka miłych niespodzianek. Zażyłość między Lemon a Wadem powoli i konsekwentnie rośnie. W wyniku małej intrygi, Zoe zostaje utwierdzona w przekonaniu, iż wspomniana wyżej para jest w związku. Co prawda blond piękność swoje zaspokojenie potrzeb seksualnych złożyła na barki innego, lecz to może ulec szybkiej zmianie. Ten dość powszechny trick, stosowany w komediach romantycznych, i tu może odnieść zamierzony skutek. Od wymuszonego pocałunku w celach wywołania zazdrości na twarzy lekarki, po uświadomienie sobie oczywistego przeznaczenia - tak, zdecydowanie liczę na taki finał.

Lekko zmieniona czołówka spodoba się fanom Kaitlyn Black. Dołączyła ona bowiem do stałej obsady Hart of Dixie. Jej bohaterka z odcinka na odcinek dostawała coraz więcej tekstu do wyuczenia, scenarzyści odsadzali ją w większej liczbie scen, a w efekcie końcowym awansowała na dziewczynę burmistrza i współzałożycielkę firmy cateringowej. Osobiście jest to dla mnie powód do uśmiechu, ponieważ osobowość Annabeth Nass bardzo mnie urzekła, a jej oryginalny ton głosu napełnia mnie niewytłumaczalną radością.

Początek sezonu nie zachwyca. Jest w zasadzie powtórką z dosyć średniej rozrywki. Niektóre elementy odcinka są powieleniem wcześniej już zastosowanych (parada Dnia Założyciela, uświadamianie Zoe, co tak naprawdę jest ważne w życiu), a nowe niekoniecznie fascynują. Ten serial zawsze był synonimem spokoju, co nie było oczywiście złe. Miejmy tylko nadzieję, że mgła senności, jaka wisi już od jakiegoś czasu nad serialem Gerstein, wkrótce opadnie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj