Film dokumentalny Borysa Nieśpielaka pokazuje branżę gier z nieco innej perspektywy, skupiając się na dwóch niezależnych deweloperach z Polski, twórcach Lichtspeer.
Branża gier kojarzona jest przede wszystkim z ogromnymi korporacjami, które wyrzucają na rynek kolejne części znanych serii w tempie karabinu maszynowego. Czasami głośno robi się o twórcach mniejszych produkcji, które nagle stają się światowym fenomenem, jak chociażby
Five Nights at Freddy's i
Minecraft.
Te pełne sukcesów historie bez wątpienia bywają spektakularne i dla wielu mogą być wspaniałą motywacją, ale z drugiej strony jest to obraz bardzo wypaczony, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy tworzenie gier stało się tak proste. Widać to po liczbie niezależnych produkcji, które regularnie trafiają do cyfrowych sklepów, takich jak Steam czy PlayStation Store. Oczywiście, duża ich część to tworzone na szybko gry o wątpliwej jakości, jednak nie da się ukryć, że nawet niezależnym perełkom coraz trudniej jest się przebić, a pełni nadziei twórcy liczą, że to właśnie ich dzieło okaże się sprzedażowym hitem.
To właśnie o tym opowiada film Borysa Nieśpielaka – przede wszystkim o nadziei i zwykłych ludziach, którzy postanowili porzucić pracę w korporacji i spróbować swoich sił w tej trudnej branży. Produkcja przedstawia historię Bartosza Pieczonki i Rafała Zaremby, twórców gry
Lichtspeer – zręcznościówki, w której... rzucamy laserową włócznią. Tytuł ten zebrał przyzwoite oceny w branżowych serwisach i trafił na kilka platform (PC, konsole i urządzenia mobilne), jednak mimo tego nie okazał się sukcesem na miarę
Minecraft,
Stardew Valley czy innych popularnych gier niezależnych.
Nie jest to jednak typowy film, który krok po kroku dokumentuje pracę nad grą – zamiast tego skupia się on przede wszystkim na końcowej fazie procesu twórczego, a nacisk położono tutaj na emocje, które towarzyszą deweloperów. Poznajemy ich oczekiwania i obawy przed nieuchronnie zbliżającą się premierą. Obserwujemy więc, jak Pieczonka i Zaremba zmagają się z formalnościami związanymi z premierą gry na PlayStation 4, kontaktują się ze znanymi w branży youtuberami czy walczą z dostrzeżonymi w ostatniej chwili błędami.
I chociaż mogłoby się wydawać, że dzieło Borysa Nieśpielaka będzie jedną z tych motywacyjnych produkcji, które udowadniają, że dobre chęci i talent to wszystko co potrzebne do osiągnięcia sukcesu, to jednak tak nie jest. To obraz dość gorzki, ale i autentyczny – pokazuje, że w tak popularnej, pełnej konkurencji branży nie można brać niczego za pewnik i nawet niezwykle ambitni twórcy i niezłe oceny w recenzjach nie są gwarantem sukcesu. Ta autentyczność odczuwalna jest zresztą przez cały czas trwania filmu - nie czuć, by cokolwiek było tutaj sztuczne czy podkręcone specjalnie po to, by pokazać to przed kamerami.
Wszystko z nami w porządku to też zwyczajnie dobrze zrealizowany film, który ogląda się z zainteresowaniem. Trwa on nieco ponad 60 minut i zdecydowanie warto się z tą pozycją zapoznać – nawet jeśli niekoniecznie przepadacie za grami, bo – jak wspominałem już wcześniej – to przede wszystkim produkcja o ludziach, emocjach, ambicji i weryfikacji oczekiwań przez trudny i niegościnny rynek.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h