Środkowe odcinki Homeland zawsze były tymi, które się szczególnie ceniło. Szósty epizod pierwszego sezonu wywracał do góry nogami relacje między Carrie a Nicolasem, zaskakując widza w dosłownie każdej scenie. Drugi sezon to słynne "Q&A" oraz konsekwencje wydarzeń ukazanych w tym odcinku. To momenty pełne emocji; chwile, w których twórcy wykładają na stół wszystkie karty i prawdziwa gra dopiero się rozpoczyna. Nic więc dziwnego, że ogromne nadzieje pokładałem w "Still Positive". Nie zawiodłem się, ale potęga środkowych odcinków serialu jednak znikła.

Nie wynika to z tego, że serial stracił napięcie; nic w tym stylu. Po prostu nowe rozdanie w trzecim sezonie (odejście od wątku "terrorysty wśród nas") ma jedną wadę – brak Brody’ego, a co za tym idzie, także napięcia pomiędzy nim a Carrie. A właśnie te relacje najbardziej elektryzowały. Rozłąka bohaterów jest więc bolesna nie tylko dla nich, ale także dla widzów.

Na szczęście postać Carrie Mathison spokojnie potrafi udźwignąć ciężar całego serialu – nic dziwnego, jest świetnie napisana i fenomenalnie zagrana. Nawet jeśli Claire Danes nie ma okazji, by pokazać się z najlepszej strony, jej bohaterkę zawsze obserwuje się z zainteresowaniem. Szczególnie ciekawa i odrobinę wstrząsająca jest scena w toalecie, po której tytuł odcinka wreszcie nabiera sensu. Najbardziej intryguje mnie jednak postać senatora Lockharta, którego polubiłem w pierwszych odcinkach trzeciego sezonu za jego charyzmę i dążenie do rozwiązania sprawy zamachu na Agencję bez owijania w bawełnę, ale gdy zajmuje on miejsce dyrektora CIA, postać ta coraz bardziej do siebie zniechęca i według mnie staje się bardziej intrygującym antagonistą niż sam Majid Javadi. Walka o CIA okazuje się ciekawsza od walki z terroryzmem.

[video-browser playlist="634160" suggest=""]

Oczywiście moje marzenia oglądania porządnego serialu szpiegowskiego ("Rubiconie", wróć!) na pewno zostaną rozwiane, bo przecież już koniec odcinka mówi nam, na co będzie położony nacisk w kolejnych epizodach. Nie obawiam się o to, że serial straci na energii – według mnie po dwóch spokojnych odcinkach powinno być już tylko lepiej.

Są jednak trzy elementy, które doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Jest to oczywiście Dana, Dana i… Dana! Pojawia się ona w trzech scenach i są to jedyne momenty, które nie wnoszą do serialu zupełnie nic nowego! Cały wątek Brodych wygląda tak, jakby był robiony na siłę tylko po to, by ich zbytnio nie zaniedbać po tych dwóch sezonach, w których przecież grali sporą rolę. A wystarczyłoby przecież pokazać ich raz na jakiś czas bez specjalnych dramatów (o ile podejrzewanie głowy rodziny o bycie odpowiedzialnym za zamach na CIA jest niewystarczającym dramatem) i można by było przymknąć na to oko. Przez tak okropne i bezsensowne potraktowanie wątku Dany serial traci na dynamice, a po owych scenach na twarzy pozostaje uśmiech wyrażający poczucie żenady. Wstyd, Showtime!

Zapominając szybko o tej chochli dziegciu, Homeland nadal jest świetnym serialem, który ogląda się z zapartym tchem. Brak mi Brody’ego, denerwuje mnie wątek jego rodziny, jednak są to problemy marginalne. Próba dorwania tych, którzy są odpowiedzialni za zamach w Langley, oraz sama walka o najwyższy stołek w CIA to dwa elementy, które są istotne dla serialu i oba zapowiadają się fantastycznie. Mimo naiwnych marzeń zobaczenia drugiego "Q&A", nadal mam nadzieję, że kolejne odcinki rozpędzą fabułę na tyle, iż nie zwolni ona już do finału. A przecież twórcy Homeland chyba jeszcze nigdy nas nie zawiedli.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj