Leniwe tempo, zamglone kadry, senny klimat - to trzy określenia, które jako pierwsze przychodzą mi do głowy, gdy myślę o Yosemite. Film w reżyserii Gabrielle Demeestere łączy w sobie trzy historie chłopców, które spięte są w jedną klamrę. W pierwszej poznajemy Chrisa i Alexa, których ojciec zabiera na wędrówkę po Parku Narodowym Yosemite; w drugiej obserwujemy, jak Joe nawiązuje dziwną znajomość z przypadkowo poznanym dorosłym; w trzeciej poznajemy Teda, który przyjaźni się z Chrisem, ale bardzo nie lubi Joe. Punktem kulminacyjnym filmu jest wyprawa w poszukiwaniu pumy, na którą ruszają wszyscy trzej. To wyzwala w nich nowe, nieznane emocje, które w jakiś sposób muszą sobie poukładać. Nie mają bowiem zbyt dużego oparcia w dorosłych, którzy w filmie są prawie niezauważalni. Chłopcy muszą więc radzić sobie sami i nie zawsze podejmują słuszne decyzje. Takie jednak ich prawo - dopiero co wkraczają w wiek nastoletni, którym wiele czynów można usprawiedliwić. Mimo że Yosemite nie jest złym filmem, nie można go też nazwać filmem dobrym. To po prostu przeciętny obraz, który - owszem - porusza ważne tematy, ale robi to w sposób całkowicie niewyróżniający się na tle innych filmów o dorastaniu. Wszystkie prawdy, które Gabrielle Demeestere zawarła w swoim filmie, już ktoś nam kiedyś pokazał gdzie indziej, a co więcej, zrobił to lepiej. Yosemite nie zapada w pamięć, po wyjściu z sali kinowej nie zaprząta naszych myśli. Rozmywa się. Brakuje w tym filmie elementu, który by w jakiś szczególny sposób poruszył. Z początku wydaje się, że może nim być dziwna relacja jednego z chłopców, Chrisa, ze starszym kolegą, do którego przychodzi poczytać komiksy i wypić puszkę coli. Jest to relacja przynajmniej niepokojąca i jej rozwinięcie mogło pójść w ciekawym kierunku. Jednak koniec końców tak się nie stało i wątek ten nie wykorzystał drzemiącego w nim potencjału. Czytaj także: Mistress America: Na rozdrożu – recenzja Aktorsko film wypada przyzwoicie. Zarówno młodzi aktorzy, jak i James Franco odtworzyli swoje role bez zarzutu. Ale znów - nie zapadają w pamięć. Yosemite nie ma żadnej siły rażenia, przeciwnie do wspomnianego na początku The Diary of a Teenage Girl czy filmu Me and Earl and the Dying Girl, który także pokazywany był na American Film Festiwal i także opowiada o dojrzewaniu. Może gdybym Yosemite oglądała poza festiwalem, gdzie nie byłby otoczony dużo lepszymi od siebie produkcjami, odebrałabym go lepiej. Nie jestem jednak co do tego przekonana, bo Gabrielle Demeestere zrobiła po prostu przeciętny film. Za akredytację na festiwal AFF dziękujemy telewizji Ale kino+.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj