Young Sheldon nie ma ze swoim protoplastą za wiele wspólnego. Nie jest to sitcom ze śmiechem puszczanym z taśmy, a bardziej komedia w stylu Scrubs, gdzie wątki dramatyczne również będą prawdopodobnie stanowiły fundament serialu. Można w ten sposób sobie wytłumaczyć tę zmianę, w końcu typowe sitcomy przechodzą już do lamusa. Po seansie pierwszego epizodu wolę jednak tłumaczyć sobie bardziej prozaicznym powodem – montażyści nie muszą gimnastykować się, by ustalić, w którym miejscu miało być zabawnie i należy podłożyć śmiech. O większym rozbawieniu mogę mówić jedynie w przypadku, gdy jeden z nauczycieli stwierdza, że mały Sheldon zaproponował mu bycie jego przywódcą, chociaż i tak scena wywołała zaledwie uśmiech na mojej twarzy. Young Sheldon to zbiór nieśmiesznych obyczajowych scenek z życia małego Sheldona. Jego dzieciństwo wyglądało właściwie tak, jak można sobie było to wyobrazić po seansie The Big Bang Theory – chłopak (czemu trudno się dziwić) nie jest świadomy ciężaru jakim obarcza rodzinę swoim zachowaniem i ile problemów stwarza jego nieznajomość zwyczajów społecznych. Gdy akurat Sheldona nie ma na ekranie, widzowie śledzą dramatyczne losy rodziny, która nie ma pojęcia, gdzie szukać pomocy oraz jak radzić sobie z tak uzdolnionym dzieckiem. Jednym słowem kupa śmiechu. Problemem produkcji są bardziej jej scenarzyści niż aktorzy. Ci radzą sobie co najmniej dobrze. Iain Armitage portretuje Sheldona tak jak powinien. Można uwierzyć, że ten dzieciak wyrośnie na doktora Coopera, ale też twórcy bardziej podkreślają miłość chłopaka do nauki. Fajnie, że w spin-offie można zobaczyć Sheldona oglądającego profesora Protona, ale dziwi nieco reakcja chłopaka na marudzenie siostry, iż ta chce oglądać Kacze opowieści, twierdząc, że niczego się nie nauczą podczas seansu bajki. To się nieco kłóci z charakterem postaci znanej z początków pierwowzoru. Doktor Cooper jest obcykany w popkulturze, uwielbia Gwiezdne wojny, Star Treka, komiksy itp. Zawsze można wytłumaczyć zainteresowanie tym tematem w późniejszym wieku, lecz znając ostatnie sezony Teorii… oraz ich stosunek do popkultury z paru nowszych sezonów, uważam, iż jest to świadoma decyzja. Chciałbym się mylić, to w końcu dopiero pilot, ale nie mam ku temu przesłanek, więc wpisuję po stronie wad. Oceniając resztę obsady, mogę śmiało stwierdzić, że Zoe Perry w roli matki Coopera to strzał w dziesiątkę. Bycie córką oryginalnej Mary Cooper zaowocowało naprawdę dobrym castingiem zarówno pod względem aktorskim, jak i fizycznym. Trochę gorzej ma się sprawa z ojcem Georgem, gdyż grający go Lance Barber I zagrał już inną rolę w Teorii…, lecz ludzie z gorszą pamięcią do twarzy (w tym między innymi ja) nie skojarzą tego faktu. Największą gwiazdą jednak pozostaje dla mnie Raegan Revord w roli siostry bliźniaczki Sheldona. Jej naturalność dodaje uroku produkcji, zdecydowanie najmilej się ją ogląda. Najsłabiej oceniam Montana Jordan jako George'a Juniora, ale na jego obronę mogę powiedzieć, iż miał najmniej do pokazania aktorsko. Young Sheldon jest właśnie takim serialem, jakim jawił się przed premierą. Nie wydaje się, by ten tytuł miał do zaoferowania jakąś ciekawą historię, nazwałbym raczej tę produkcję kolejnym serialem komediowym o rodzinie w pewien sposób innej niż typowe familie. A jeżeli ktoś chce się próbnie przekonać, czy Young Sheldon jest dla niego, może zobaczyć 4-minutowy zwiastun udostępniony w sieci jakiś czas temu. Dosłownie streszcza on pierwszy epizod, a także pokazuje niemal wszystkie najlepsze sceny. Lepszym pomysłem będzie jednak chociażby powrót do starszych odsłon Teorii wielkiego podrywu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj