Najnowszą powieść Karpyshyna cechuje prostota. Książka prezentuje klarowną historię, nie oferującą zwrotów akcji czy wielkich niespodzianek. Wiemy dokładnie, co się dzieje i domyślamy się mniej więcej, jak to wszystko się zakończy. Ważniejszy jest jednak sposób podania, a ten bliski jest powieści szpiegowskiej. Akcja skupia się na Theronie Shan, agencie SIS, który jest synem Satele Shan, Wielkiej Mistrzyni Jedi. Bierze on udział w tajnej misji, która może zmienić oblicze wojny.
Sama postać Therona jest porządna, ale nic ponadto. Zdecydowanie czegoś w niej brak. Theron jest zawadiaką, agentem SIS w typie rasowego przemytnika. Bliżej mu do takiego Hana Solo, aniżeli typowego oficera wywiadu, ale i tak trudno jakoś go szczerze polubić. Jest zbyt płytką i mało interesującą postacią. Karpyshyn bardzo długo stara się zawiązać nić sympatii pomiędzy nim a czytelnikiem, ale prywatne zawirowania Therona wcale w tym nie pomagają. Bardziej podobał mi się mistrz Jedi, który wyrusza z nim na misje, przemytniczka Teff'ith oraz Darth Karrid w osobie głównego czarnego charakteru.
Sama historia oparta jest na prostym schemacie, który śledzi się z zainteresowaniem i lekką dawką emocji. Motyw superbroni w uniwersum "Gwiezdnych Wojen" jest dość oklepany, by nie rzec wyeksploatowany, dlatego nową zabawkę przyjąłem z dużą dozą dystansu. Przyznam, że sam pomysł na superokręt jest niezły, jego realizacja także może się podobać. W tym miejscu mam Karpyshynowi do zarzucenia delikatnie wtórne tworzenie samej misji. Momentami dostrzegałem więcej nawiązań do schematów "Nowej Nadziei", niż bym tego chciał.
The Old Republic: Zagłada to przyzwoite dzieło Karpyshyna, które zapewnia prostą, przyjemną, ale nie pozbawioną wad opowiastkę osadzoną w okresie Starej Republiki. Szkoda, że tak mało scen dostali sami Sithowie, gdyż już w przypadku Dartha Bane'a autor udowodnił nam, że świetnie czuje ten klimat. Gdyby akcja była rozłożona pół na pół, nazwałbym "Zagładę" świetną powieścią, a tak mogę powiedzieć, że dostałem jedynie dobrą rozrywkę.