Na tegorocznym American Film Festival we Wrocławiu zaprezentowano dwa filmy, które podejmują zagadnienie tzw. terapii konwersyjnej. Ta pseudonaukowa praktyka, w ramach której orientacja seksualna pacjentów ma w zamierzeniu zostać zmieniona z homoseksualnej na heteroseksualną, jest powszechnie krytykowana w amerykańskim społeczeństwie - punktem zapalnym staje się tu również zanurzenie całej metody w sferze religijnej czy ideologicznej. O ile jednak Joel Edgerton w swoim Boy Erased woli raczej zaglądać w psychikę bohaterów, o tyle Desiree Akhavan w produkcji The Miseducation of Cameron Post roztacza przed nami stosunkowo lekką w odbiorze opowieść, która kurtynę obozów konwersyjnych zrzuca nie tyle szokiem, co trafną i inteligentną satyrą. Problem polega na tym, że reżyserce nie starczyło odwagi na to, by w swojej historii wyjść poza ramy zawoalowanej krytyki. Brakuje tu wyraźnego głosu sprzeciwu, nawet jeśli pod względem warsztatowym i realizacyjnym autorce nie możemy nic wielkiego zarzucić. Film oparty jest na wydanej w 2012 roku powieści The Miseducation of Cameron Post autorstwa Emily M. Danforth. Akcja produkcji rozgrywa się w 1993 roku, jeszcze przed powstaniem szeroko zakrojonej inicjatywy społeczności homoseksualnej, która walczyła o legalizację małżeństw osób tej samej płci w całych Stanach Zjednoczonych. Zaczyna się zupełnie niepozornie: Cameron (Chloë Grace Moretz) kończy swój bal studniówkowy na tylnym siedzeniu auta razem z koleżanką z klasy. Ich seksualną rozkosz przerwie jednak chłopak tytułowej bohaterki - dziewczyna, najwidoczniej napiętnowana przez lokalną społeczność (tego typu niedopowiedzeń jest w filmie więcej), trafia do Bożej Obietnicy, chrześcijańskiego ośrodka specjalizującego się w "leczeniu" podopiecznych z homoseksualizmu. Życie Cameron od tej pory zacznie przypominać pobyt w mentalnym poprawczaku, w którym pod osłoną wiary i norm społecznych uczestnicy terapii bombardowani są programowaniem emocji, nakreślaniem jedynie słusznych postaw i zachowań i całą serią domorosłej psychoanalizy. Protagonistka ma w sobie jednak zbyt mało pokory, by dać się w pełni poprowadzić szefującej ośrodkowi doktor Lydii Marsh (kapitalna w tej roli Jennifer Ehle). Jej potęgujący się bunt znajdzie więc ujście w towarzystwie nastolatki przedstawiającej się jako Jane Fonda (Sasha Lane) i mającego indiańskie korzenie Adama (Forrest Goodluck). Nie liczcie jednak na kolejną opowieść o dorastającej dziewczynie, która rzuci wyzwanie ciemiężącemu ją mikroświatowi. Sednem postawy Cameron okaże się zwątpienie - w prawdę o własnym życiu i seksualności czy w praktyki, jakim jest poddawana. Akhavan, podążając tropem literackiego pierwowzoru Danforth, osadza dramat protagonistki w więziennym kluczu. Oprawcami są tu doktor Marsh i jej wierny sojusznik, wielebny Rick (John Gallagher, Jr.), którzy z uporem maniaków likwidują wszelkie przejawy autonomicznego myślenia, niesubordynacji i niewłaściwych z ich punktu widzenia emocji. Bliżej im nawet do przygnębiających pielęgniarzy z One Flew Over the Cuckoo's Nest niż do religijnych radykałów pełną gębą. Są tak fanatyczni, jak i nieporadni - mylą się w psychoanalitycznych terminach, "grzechy" pacjentów tłumaczą poprzez obrazki, a po kolejne środki terapeutyczne sięgają po omacku. Jak bumerang powracają w tej historii przebitki z kasety VHS, z której instruktorka proponuje ćwiczącym "błogoćwiczenia" - ot, zarysuj sobie linię pośladków w imię Boga. Reżyserka raz po raz umiejętnie zderza ze sobą czarno-biały świat prowadzących ośrodek z fantazjami żyjących po swojemu nastolatków. Z czasem nabierzemy wrażenia, że jesteśmy w wypisz wymaluj domu wariatów, któremu ton nadaje wszędobylska hipokryzja i mentalne ograniczenia. Nawet przed występem na karaoke warto się tu przeżegnać - absurd goni absurd, choć sarkazm coraz częściej zaczyna iść w parze z represją. Sęk w tym, że autorka produkcji wraz z rozwojem akcji coraz częściej zaczyna romansować z konwencją uproszczonej teen dramy. Przez takie podejście opozycja między leczącymi a leczonymi jest momentami aż nazbyt oczywista, by nie powiedzieć po prostu: groteskowa. Mnóstwo tu typowych dla kina młodzieżowego klisz, od balu kończącego szkołę, przez społeczny ostracyzm, po zderzenie z okrutną instytucją. Brak również pogłębionej analizy homoseksualizmu jako takiego; Akhavan miast pytać, na ile w przypadku Cameron był on jej wyborem, woli z czytelną asekuracją rozstrzygnąć problem na zero-jedynkową modłę ustami doktor Marsh: inne orientacje seksualne po prostu nie istnieją. Prawdziwi oprawcy uczestników terapii, rodzice czy opiekunowie prawni, są tu ledwie wzmiankowani - reżyserka nie wychodzi więc poza relatywnie bezpieczne ramy narracyjne, za którymi mogłaby poddać całe zjawisko ocenie w szerszym kontekście. Jej największa broń, satyra i sarkazm, w końcowym akcie okażą się w zasadzie jedynym orężem w walce z obnażaniem kuriozalnych mechanizmów terapii konwersyjnej. Ta historia z pewnością miała większy potencjał.
fot. FilmRise
Twórczyni nie pomagają również członkowie obsady, których postacie w większości przypadków zostały przemielone przez mankamenty scenariuszowe. Co prawda brylują naiwni w swoim okrucieństwie Ehle i Gallagher Jr., ale zaskakująco słabo na ekranie radzi sobie mocno już przecież doświadczona w Hollywoodzkich produkcjach Moretz. Redukuje ona emocje swojej Cameron do tego stopnia, że z czasem jej bohaterkę potraktujemy bardziej jako gościa opowieści o sobie samej. Postrzeganie tej roli w kategoriach obserwatorki również staje się złudne - bierność protagonistki zaczyna jawić się jako tani chwyt emocjonalny, który ma kontrastować z odwagą, jaką najważniejsze dla filmu postacie odnajdą w finale historii. Poprawni aktorsko Lane i Goodluck nie są także na tyle przekonujący, byśmy po seansie doszli do wniosku, że w los bohaterów zaangażowaliśmy się bez reszty. The Miseducation of Cameron Post z całą pewnością sprawdza się jako opowieść, która ma w widzu wzbudzić chwilowe emocje i chwycić go za serce. Znacznie gorzej prezentuje się intymny wymiar całej historii i szkicowanie przez reżyserkę szerszego kontekstu, który sprawiłby, że o tym filmie zrobi się naprawdę głośno. Szkoda, bo poruszona przez nią tematyka jest na tyle ważna, że zasługuje na odpowiednie potraktowanie przez świat kina. W końcu, jak powie główna bohaterka, chodzi tu o napiętnowanie ludzi, którzy uczą innych, jak nienawidzić siebie. Bez dwóch zdań więc ludzi niebezpiecznych. Walczyć z nimi nie możemy za pomocą wygładzonych i bezpiecznych środków. Recenzja została pierwotnie opublikowana 27 października 2018 roku
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj