Złotokap to najnowsze dzieło islandzkiego reżysera Ragnara Bragasona, poruszające temat ksenofobii i toksycznych rodzinnych relacji. W filmie, którego premiera odbędzie się już 26 sierpnia, podziwiać możemy Karolinę Gruszkę. Przeczytajcie naszą recenzję.
Złotokap to najnowszy film Ragnara Bragasona – reżysera, którego fani kina i metalu kojarzą zapewne jako twórcę
Metalhead. Najnowsze dzieło Islandczyka znacznie różni się jednak od wspomnianej produkcji, przez co dla wielu może być sporym zaskoczeniem.
Złotokap utrzymano bowiem w odmiennej stylistyce, innym klimacie i zgoła różnym tonie. Film jest ekranizacją sztuki teatralnej napisanej i wystawianej przez reżysera w Rejkiawiku osiem lat temu, a która zdobyła aż osiem nominacji do Icelandic Performing Arts Awards, a Bragasonowi przyniosła tytuł Reżysera Roku. Sam zaś oparty na niej
Złotokap również jest filmem udanym i dowodzi wszechstronności twórcy.
Główną bohaterką
Złotokapu jest Indiana – charakterna, lubiąca sobie pobluzgać starsza pani, która początkowo przypomina postać graną przez
Clinta Eastwooda w
Gran Torino. Złotokap, pochodzące z południowo-wschodniej Europy drzewko rosnące w jej ogrodzie, jest bowiem jedynym „obcokrajowcem”, którego malkontentka akceptuje. Nie znosi za to imigrantów mieszkających w jej bloku. Wszystkich nie-Islandczyków oskarża o bycie pasożytami, nie ma natomiast problemu z faktem, że od lat sama żeruje na systemie pomocy społecznej. Film potwierdza tym samym teorię, jakobyśmy na innych rzutowali nasze własne wady. Prawdziwa katastrofa następuje jednak wtedy, gdy syn Indiany wiąże się z Polką.
Złotokap jest dziełem, którego nadrzędnym celem wydaje się być rozprawienie z ksenofobią – problemem, jak się okazuje, obecnym nie tylko Polsce, lecz bardzo często spotykanym również na Islandii. Indiana panicznie boi się wszystkiego, co nowe i obce – nawet dań kuchni indyjskiej. Jest zatwardziała we własnych poglądach, a życie w czterech ścianach stanowi idealną korespondencję z jej zamknięciem na świat i ograniczoną perspektywą. Ragnar Bragason piętnuje ksenofobię w bardzo sprytny sposób - ukazując jej groteskowość i nieracjonalność. Podaje też w wątpliwość tezę, jakoby kraj „oczyszczony” z symbolizowanej przez Złotokap inności rzeczywiście był lepszy. I chociaż momentami można odnieść wrażenie, że w dzieło wpisany jest swego rodzaju dydaktyzm, to dzięki przyjętej konwencji nie jest on nachalny. Owo „moralizatorstwo” przyjmuje bowiem uroczą formę złotych myśli Johanny, pociesznej przyjaciółki Indiany („Wszyscyśmy kwiaty, każdy w swoim kolorze. Kwiaty na rabatce Pana”).
Bragasonowi udało się stworzyć kameralny, momentami zabawny i wciągający film, który sprawnie łączy dramat z komedią. Udowadnia, że nawet codzienność można pokazać w sposób interesujący dla widza. Samo już to, że uważnie przygląda się życiu starszych osób, jest na plus. I chociaż akcja toczy się spokojnym tempem, historia rozwija stosunkowo powoli, to
Złotokap w żadnym momencie nie jest nużący. Nowe informacje są ujawniane tak, że twórcy udaje się utrzymać naszą uwagę. Film ogląda się z przyjemnością również ze względu na jego przytulną kameralność, zbudowaną przez wiele mówiące o bohaterce wnętrze mieszkania oraz estetykę ciepłych barw – świat przedstawiony wydaje się być niemalże skąpany w złocie tytułowego drzewa.
Tym, czego nie można odmówić Bragasonowi, jest z pewnością tworzenie interesujących postaci. O fakcie, jak przemyślaną postacią jest Indiana, niech świadczy chociażby to, ile różnych emocji – od sympatii, przez złość, po współczucie - odczuwamy w stosunku do niej podczas sensu. Jednakże to Johanna bezsprzecznie jest najzabawniejszą bohaterką. Stworzono ją na zasadzie kontrastu dla zgryźliwej przyjaciółki. Pozytywna, otwarta na inne kultury, doświadczenia i romanse, od razu oczarowuje widzów. Nie sposób więc nie docenić wybornej komicznej roli Halldóry Geirharðsdóttir, która za sprawą swej charyzmy skrada całe show, ale na pochwałę zasługuje też aktorstwo Sigrún Eddy Björnsdóttir, czyli filmowej Indiany.
Dla nas, widzów z Polski, największą gratką jest oczywiście udział w filmie
Karoliny Gruszki, która mówi w
Złotokapie po islandzku! Jej naturalność i odpowiedniość jak zwykle zachwyca. Potrafi sprawić, że z portretowanej przez nią bohaterki, polskiej pielęgniarki, emanuje samo dobro. Jednocześnie Daniela ma w filmie bardzo ważną rolę – pozwala bowiem ujawnić się jeszcze innemu ważnemu motywowi
Złotokapu. Mam na myśli kwestię toksycznej rodzinnej relacji pomiędzy Indianą i Unnarem oraz walce o wyzwolenie się z niej - walce o własną indywidualność. Właśnie dzięki temu, że Polka jest kimś z zewnątrz, dostrzega obsesję kontroli Indiany. Zauważa, że kobieta podcina skrzydła swemu synowi, wmawia mu najróżniejsze choroby, by tylko mieć nad nim władzę. Ten motyw, będący w
Złotokapie wariacją na temat zastępczego zespołu Münchhausena, ostatnio dość często przywoływanego na ekranach (
The Act,
Ostre przedmioty), wyłania się w fabule stosunkowo niespodziewanie i stanowi jej drugi ważny wątek, wiodący do interesującego zakończenia.
Zamknięcie filmu jest bowiem bardzo intrygujące. Oprócz pewnego przełamania formalnego (kamera, do tej pory raczej statyczna, wykonuje obrót wokół własnej osi i zostaje niejako uwolniona), dostajemy zaskakujące nawiązanie do
Psychozy, fałszywy trop oraz grę z oczekiwaniem widza. O czym zaś świadczy końcowe, nieoczywiste ujęcie, kiedy bohater spogląda wprost w kamerę? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musicie sami obejrzeć
Złotokap. Warto!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h