ROZDZIAŁ DRUGI

Stojąc pod drzwiami gabinetu Wicedyrektora Nerona, sieroty Baudelaire przypomniały sobie, co im powiedział ojciec na parę miesięcy przed swoją śmiercią. Któregoś wieczoru rodzice Baudelaire’ów wybierali się na koncert symfoniczny, a trójka ich dzieci miała zostać w domu sama. Rodzeństwo Baudelaire wypracowało sobie pewien rytuał na takie okazje. Najpierw Wioletka z Klausem rozgrywali kilka partii warcabów, a tymczasem Słoneczko darło na kawałki stare gazety. Potem wszyscy szli poczytać do biblioteki i w końcu zasypiali tam na wygodnych kanapach. Rodzice po powrocie budzili pociechy, gawędzili z nimi przez chwilę o wrażeniach z wieczoru i odsyłali całą trójkę do łóżek. Ale tamtego wieczoru rodzice wrócili wcześniej, gdy dzieci jeszcze czytały lub, w przypadku Słoneczka, oglądały obrazki. Ojciec stanął w drzwiach biblioteki i powiedział coś, czego dzieci nigdy nie miały zapomnieć. – Dzieci – powiedział – nie ma nic gorszego na świecie niż ktoś, kto nie umie grać na skrzypcach, a mimo to upiera się na nich grać. Wtedy Baudelaire’ów rozśmieszyły jedynie słowa ojca, ale teraz, słysząc to, co słyszeli przez drzwi Wicedyrektora, zrozumieli, że ojciec miał absolutną rację. W pierwszej chwili zdawało im się, że zza ciężkich drewnianych drzwi słychać jakieś małe zwierzątko, które okropnie się wścieka. Gdy jednak postali dłużej, uświadomili sobie, że słuchają kogoś, kto nie umie grać na skrzypcach, a mimo to upiera się na nich grać. Ten ktoś wydobywał z instrumentu skrzeki, syki, chroboty, jęki i inne straszne dźwięki, których nie da się opisać – aż wreszcie Wioletka nie wytrzymała i zapukała do drzwi. Musiała pukać bardzo mocno i bardzo długo, aby się przebić przez koszmarny recital skrzypcowy, który trwał w najlepsze po drugiej stronie. W końcu drewniane drzwi zaskrzypiały, rozwarły się i stanął w nich wysoki mężczyzna ze skrzypcami pod brodą i demonicznym błyskiem w oczach. – Kto śmie przeszkadzać geniuszowi podczas próby? – spytał głosem tak donośnym i dudniącym, 
że onieśmieliłby nim każdego. – Baudelaire’owie – odpowiedział cichutko Klaus, patrząc w podłogę. – Pan Poe kazał nam iść prosto do gabinetu pana Wicedyrektora Nerona. – Pan Poe kazał nam iść prosto do gabinetu pana Wicedyrektora Nerona – przedrzeźnił go mężczyzna piskliwie wysokim głosem. – No to wchodźcie, wchodźcie, nie będziemy tu sterczeć całe popołudnie. Dzieci weszły do środka, gdzie miały okazję lepiej przyjrzeć się osobnikowi, który tak z nich szydził. Osobnik ten był ubrany w wymięty brązowy garnitur ze śladami czegoś lepkiego na marynarce oraz we wzorzysty krawat w ślimaki. Nos miał bardzo mały i bardzo czerwony, jakby ktoś wlepił mały czerwony pomidorek w sam środek jego kostropatej twarzy. Był niemal całkiem łysy, wyjąwszy cztery kępki włosów pościąganych w kucyki gumkami aptekarskimi. Baudelaire’owie nigdy jeszcze nie widzieli kogoś podobnego, ale nie mieli chęci przyglądać mu się dłużej – niestety, gabinet był tak ciasny i ubogi w sprzęty, że trudno było patrzeć na cokolwiek innego. Stało tam metalowe biureczko z metalowym krzesełkiem i metalową lampką na jednym końcu blatu. Na pojedynczym oknie wisiała zasłona z deseniem identycznym jak na krawacie dryblasa. Poza tym w pomieszczeniu był już tylko jeden obiekt: lśniący komputer przycupnięty jak ropucha w kącie pokoju. Komputer miał pusty szary ekran i kilka przycisków, czerwonych jak nos osobnika z kucykami. – Panie i panowie – obwieścił dryblas tubalnym głosem – Wicedyrektor Neron! Tu nastąpiła pauza, podczas której dzieci rozejrzały się po ciasnym pokoiku, ciekawe, gdzie zdołał się ukryć zapowiedziany Neron. W końcu przeniosły wzrok z powrotem na dryblasa z kucykami, który stał dumnie z rękami do góry, skrzypcami i smyczkiem, dotykając prawie sufitu – i zrozumiały, że osobą tak szumnie przed chwilą przedstawioną jest on sam. Neron odczekał jeszcze chwilę, a potem spojrzał w dół na sieroty Baudelaire. – Tradycja – rzekł surowo – nakazuje powitać geniusza oklaskami. Fakt, że coś jest tradycją, nie oznacza, rzecz jasna, że koniecznie trzeba to robić. Piractwo, dajmy na to, jest tradycją liczącą sobie setki lat, co nie zmusza nas wcale do napadania na statki i grabienia ich ze złota. Jednak Wicedyrektor Neron spoglądał tak groźnie, że dzieci poczuły, iż należy zachować się zgodnie z tradycją, i zaczęły klaskać – przestały dopiero, gdy Neron, skłoniwszy się kilka razy, zasiadł na swoim krześle. – Dziękuję państwu bardzo i witam w Szkole Powszechnej imienia Prufrocka, bla, bla, bla – przemówił, używając słowa „bla”, aby zakomunikować słuchaczom, że nie chce mu się kończyć zdania. – Wiem, że oddaję panu Poe nieocenioną przysługę, przyjmując trzy sieroty naraz, i to w tak nagłym trybie. Pan Poe zapewnił mnie, że nie będziecie sprawiać kłopotów, ale na wszelki wypadek przeprowadziłem też wywiad na własną rękę. Odsyłano was kolejno od jednego opiekuna do drugiego i wszędzie napotykaliście na przeciwności losu. „Przeciwności losu”, wyjaśniam przy okazji, to znaczy „kłopoty”. – W naszym przypadku – wtrącił się Klaus, nie zaznaczając, że doskonale wie, co znaczy zwrot „przeciwności losu” – zwrot „przeciwności losu” znaczy „Hrabia Olaf”. To on był sprawcą wszystkich naszych kłopotów z opiekunami. – To on był sprawcą wszystkich naszych kłopotów z opiekunami – spapugował go złośliwie Neron. – Szczerze mówiąc, nie interesują mnie wasze problemy. Jestem geniuszem i nie mam czasu na nic oprócz gry na skrzypcach. Wystarczy mi, że musiałem przyjąć posadę wicedyrektora, bo żadna orkiestra nie doceniła dotąd mojego talentu. Nie mam zamiaru dodatkowo pogarszać sobie nastroju wysłuchiwaniem o problemach trojga rozpuszczonych dzieci. W każdym razie tu, w Szkole Prufrocka, koniec ze zwalaniem swoich słabostek na tego, jak mu tam, Hrabiego Olafa. Popatrzcie na to. Wicedyrektor Neron podszedł do komputera i przez chwilę wciskał raz po raz dwa czerwone guziki. Ekran rozjarzył się niezdrowym, zielonkawym światłem, jakby było mu niedobrze. – To zaawansowany komputer – oznajmił Neron. – Pan Poe udzielił mi wszelkich niezbędnych informacji o osobie, którą nazywacie Hrabią Olafem, a ja wprowadziłem te informacje do programu komputera. Widzicie? – Neron wcisnął kolejny guzik i na ekranie pojawił się portrecik Hrabiego Olafa. – Odkąd wie o nim nasz zaawansowany komputer, nie musicie się więcej martwić. – Ale jakim sposobem komputer utrzyma z dala od nas Hrabiego Olafa? – spytał Klaus. – Przecież on może w każdej chwili zjawić się tutaj i narobić nam kłopotu bez względu na to, co widać na ekranie komputera. – Nie ma sensu, abym próbował wam to wyjaśnić – odrzekł Wicedyrektor Neron. – Osoby niewykształcone, takie jak wy, nie są w stanie zrozumieć geniusza takiego jak ja. O wszystko zadba Szkoła Prufrocka, koniec kropka. Otrzymacie tu wykształcenie, choćbyśmy mieli w tym celu połamać każdemu z was obie ręce. A skoro już o tym mowa, najlepiej pokażę wam teren. Podejdźcie no tutaj, do okna. Sieroty Baudelaire podeszły do okna i wyjrzały z góry na zrudziały trawnik. Z dziewiątego piętra biegające po trawniku dzieci przypominały miniaturowe mrówki, a chodnik – porzuconą przez kogoś wstążkę. Neron stanął za plecami Baudelaire’ów i opisywał kolejne obiekty, wskazując je skrzypcami. – Budynek, w którym się teraz znajdujecie, to gmach administracji. Uczniowie mają tu wstęp surowo wzbroniony. Dla was jest to pierwszy dzień, więc wam daruję, ale jeśli was jeszcze kiedyś tu zobaczę, dostaniecie zakaz używania srebrnych sztućców przy wszystkich posiłkach. W tamtym szarym budynku, o tam, mieszczą się klasy. Ty, Wioletko, będziesz się uczyła w Sali Numer Jeden, u pana Remory, a ty, Klausie, będziesz się uczył w Sali Numer Dwa, u pani Bass. Sala Jeden i Sala Dwa – zdołacie to zapamiętać? Jeżeli macie wątpliwości, to mam tu niezmywalny flamaster, którym mogę wypisać wam na rękach: „Sala Numer Jeden” i „Sala Numer Dwa”. – Zapamiętamy – zapewniła go pospiesznie Wioletka. – A w której klasie będzie się uczyć Sło­-
neczko? Wicedyrektor Neron wyprężył się na całą swoją wysokość, czyli metr osiemdziesiąt pięć. – Szkoła Powszechna imienia Prufrocka to poważna placówka naukowa, a nie żłobek. Mówiłem panu Poe, że znajdzie się tu miejsce dla niemowlęcia, ale nie że znajdziemy niemowlęciu miejsce w szkole. Słoneczko będzie zatrudnione jako moja sekretarka.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj