Przemierzyłem, jak mi się zdawało, całą planetę Alaxak wzdłuż i wszerz, by znaleźć kogoś konkretnego: kapitana o wybitnych zdolnościach. Plotki, przypuszczenia i cała rzeka postawionych drinków doprowadziły mnie wreszcie do wioski Gamut, a potem tutaj – na statek nazwany „Dziedzictwo Kaitanu” i do jego kapitan Qole Uvgamut. W jej dialekcie nazwisko to znaczyło „z Gamutu”.             Oboje z Arjanem pochodzili z jednej ze starych miejscowych rodzin, które dawno temu osiedliły się na tej planecie. Być może jednej z rodzin, u których długotrwała ekspozycja na niestabilne źródło energii zwane cieniem spowodowała coś więcej niż tylko choroby i śmierć.             Jednak chociaż teoretycznie zwerbowała mnie jako członka załogi, jak dotąd nie udało mi się zbliżyć do niej na tyle, by się choćby przywitać, nie mówiąc już o umieszczeniu na jej skórze skanera biometrycznego.             Zresztą nie byłem nawet pewien, jak miałbym się przywitać. „Cześć, nazywam się Nev i nie, nie mogę ci zdradzić ani mojego nazwiska, ani dokładnie czego od ciebie chcę, ale czy byłabyś tak uprzejma i udała się ze mną?”.             Plotka głosiła również, że Arjan był niemal tak dobrym pilotem jak ona. Toteż kiedy uścisnęliśmy sobie dłonie, umieściłem skaner biometryczny na jego przedramieniu. Jeśli zaś włączany jednym naciśnięciem wyświetlacz na moim nadgarstku mówił prawdę, to – dzięki drobnemu włamaniu, którego dokonałem – dane były właśnie przesyłane kwantową siecią międzyukładową do stryja Rubiona. Zwyczajny system komunikacyjny nie działał na takich dystansach, ale KSM – tak.             Nie miałem pojęcia, ile czasu zajmie stryjowi interpretacja danych. Wiedziałem jednak, że nie pozostało mi go za wiele na „Kaitanie”. Transport miał mnie odebrać ledwie za dwa dni i powinienem się na nim znaleźć z przynajmniej jednym z Uvgamutów.             Miałem nadzieję, że będzie to Qole; nie tylko ze względu na niesamowite opowieści krążące na temat jej zdolności związanych z cieniem.             – Obawiam się, że w tym akurat jestem nowicjuszem – odparłem. – Ale szybko się uczę. Czy mógłbyś pokrótce określić, na czym polegają moje obowiązki?             Arjan rzucił mi kpiący uśmieszek.             – Twoje obowiązki? Cóż, mój panie – powiedział, imitując mój akcent – oto skrócona wersja: kiedy zaczynamy rajd, Qole i ja oplatamy cień i zbieramy go do zbiornika. – Wskazał dłonią na zamek magnetyczny. – Twoim zadaniem jest przelewać go do tych pojemników. – Tu wskazał wypełniające całą ładownię góry kanistrów. – No i postarać się pozostać przy życiu.             Cień. Sama myśl o znalezieniu się w jego pobliżu napawała mnie niepokojem. Poza spekulacjami, czy to on był przyczyną Wielkiego Upadku, wiedziałem tylko, że używa się go jako paliwa w nowoczesnych urządzeniach przemysłowych. Cóż, wszyscy inni byli tu, by „poławiać”, jak to ujmowali miejscowi, niestabilną substancję, podczas gdy ja chciałem zobaczyć, co ktoś posiadający odpowiednie warunki biologiczne jest w stanie z nią zrobić.             Oczywiście Arjan nie miał o tym pojęcia, więc wyglądało na to, że w tym czasie, żeby nie wzbudzać podejrzeń, będę musiał wykonać trochę pracy.             Musiałem się powstrzymać od grymasu.             – Co może się stać, jeśli nie będę dość szybki?             – Cień może przegryźć się przez izolację zbiornika, a wówczas wszyscy zginiemy.             „Świetnie”.             – Czy izolacja nie powinna być na tyle odporna, by wytrzymać takie oddziaływanie? No, chyba że ma już swoje lata.             Twarz Arjana stężała.             – Po co płacić astronomiczne kwoty za nową izolację, kiedy wystarczy szybki ładowacz, który przeleje cień do bezpieczniejszych, tańszych kanistrów? – zapytał i poklepał jeden z pojemników, wydobywając z niego metaliczny pogłos. – Wszyscy tutaj sobie tak radzą.             Chciałem już zacytować powiedzenie, które powtarzała moja matka, żeby nie stać pod lądującym statkiem tylko dlatego, że twoi znajomi tak robią, ale się powstrzymałem. Zawsze mi się wydawało, że nieobce jest mi ryzyko, ale im dłużej przebywałem na tym zimnym pograniczu, tym bardziej uświadamiałem sobie, że „akceptowalne ryzyko” oznacza tutaj zgoła coś innego niż tam, skąd pochodziłem.             – A jak długo to może potrwać?             Arjan tym razem roześmiał mi się prosto w twarz.             – O rety, ty naprawdę nigdy tego nie robiłeś. Skończysz, kiedy ona skończy – powiedział, wskazując na sufit, nad którym jak się domyślałem, znajdował się mostek, a na nim kapitan Qole. – Jeśli oczywiście coś jeszcze z ciebie zostanie.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj