James Ferguson był szychą w National Science Foundation, gdzie kierował działalnością w dziedzinie fizyki, astronomii i matematyki. Był bardzo zaskoczony telefonem od Herricka poprzedniego dnia. To nie było w stylu Herricka umawiać spotkanie z dnia na dzień. —  Nie wiem, co ugryzło tego Herricka — powiedział żonie przy śniadaniu — żeby tak pędzić do Waszyngtonu. Mówił głosem tak przejętym, że powiedziałem, że wyjadę po niego na lotnisko. —  No cóż, mały sekret od czasu do czasu dobrze robi na trawienie — odpowiedziała żona. — Niedługo się dowiesz. W drodze z lotniska do miasta Herrick gadał o błahostkach. Dopiero w biurze Fergusona przeszedł do rzeczy. —  Mam nadzieję, że nie grozi nam podsłuch? —  Boże, człowieku, to coś tak poważnego? Zaczekaj. Ferguson podniósł słuchawkę. —  Amy, postaraj się, żeby nikt nam nie przeszkadzał — nie, żadnych telefonów — no cóż, przez jakąś godzinę, może dwie, nie wiem. Spokojnie i składnie Herrick wyjaśnił sytuację. Gdy Ferguson przyjrzał się zdjęciom, Herrick dodał: —  Widzisz, co nam grozi. Jeżeli ujawnimy sprawę i okaże się, że byliśmy w błędzie, wyjdziemy na strasznych idiotów. Jeżeli stracimy miesiąc na sprawdzenie szczegółów i okaże się, że mamy rację, będzie się nas obwiniać o granie na zwłokę. —  Z pewnością, niczym stare kury na zepsutym jajku. —  Cóż, James, zdaje mi się, że masz duże doświadczenie w stosunkach z różnymi ludźmi. Postanowiłem więc zwrócić się do ciebie po radę. Co twoim zdaniem mam zrobić? Ferguson milczał przez chwilę. Potem powiedział: —  Rozumiem, że może się to okazać bardzo poważną sprawą. A ja nie lubię podejmować poważnych decyzji, podobnie jak ty, Dick, zwłaszcza pod wpływem chwili. Radzę ci, żebyś poszedł do hotelu i się przespał — nie sądzę, żebyś spał dobrze zeszłej nocy. Spotkajmy się na wczesnej kolacji, a do tego czasu przemyślę to sobie i postaram się dojść do jakiegoś wniosku. Ferguson dotrzymał słowa. Zacząwszy wraz z Herrickiem kolację w spokojnej restauracji, którą wybrał, powiedział: —  Zdaje mi się, że poukładałem to sobie, jak należy. Nie sądzę, by strata miesiąca, dla upewnienia się, miała sens. Sprawa wydaje się jasna w tej postaci, w jakiej ją przedstawiłeś, a pewności nigdy nie mamy: byłaby to kwestia zwiększania prawdopodobieństwa z 99 procent do prawdopodobieństwa 99,9. A to niewarte zwłoki. Z drugiej strony nie jesteś w tej chwili specjalnie przygotowany na wizytę w Białym Domu. Wedle tego, co powiedziałeś, pracowaliście nad tym dopiero jeden dzień. Wiele rzeczy można jeszcze wyjaśnić. Ile czasu zajmie chmurze dostanie się do nas? Jakie będą tego skutki? Tego typu pytania. Moja rada jest taka: jedź prosto do Pasadeny, zbierz zespół i za tydzień napisz raport, przedstawiając sytuację tak, jak ją widzisz. Niech wszyscy twoi ludzie to podpiszą — żeby nie było plotek o zbzikowanym dyrektorze. A potem wróć do Waszyngtonu. Tymczasem ja zacznę działać po tej stronie. W takich wypadkach szeptanie jakiemuś kongresmenowi do ucha, zaczynanie od dołu, nie ma sensu. Pozostaje udać się prosto do prezydenta. Postaram się znaleźć dojście.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj