Diablero to powieść grozy F.G. Haghenbecka. Premiera już niedługo, a w międzyczasie możecie zapoznać się z fragmentem tej książki.
Kiedy Elvis zaparkował swoje auto przy mercedesie, zaczynało świtać. Usyfione słońce wysuwało się znad fabrycznych kominów. Przed domem jego bratanek spał ze strzelbą pod pachą. Przy każdym oddechu nadymała mu się bańka smarków u nosa. Elvis gestem poprosił pana Nice Suit, żeby nie hałasował. Nie chciał budzić młodego. Mężczyzna w garniturze zrozumiał. Otworzył drzwi swojego samochodu i wsadził do środka walizkę, a Elvis wniósł chłopaka do domu. Ten ani na chwilę nie wypuścił broni.
Elvis Infante wrócił do swojego pracodawcy, który czekał w samochodzie. Zatrzymał się w niewielkiej odległości i zmrużył oczy oślepiony porannym słońcem.
– Wiesz, kogo dziś złapaliśmy? – zapytał Nice Suit.
– Starego znajomka. Pierwszy raz widziałem go, kiedy zabił mojego brata, od tamtego czasu ciągle próbował spieprzyć mi życie. Nie sądziłem, że kiedyś będę mieć szansę na zemstę.
Shit, ze wszystkich demonów świata akurat ten się nam trafił!
Fuckin zbieg okoliczności! Nie pamiętasz? To było nasze pierwsze polowanie, panie Nice Suit.
– Sprawa z Bel Air? To była katastrofa. Staram się o tym zapomnieć.
– Otóż to. Dlatego nie chcę wiedzieć, co z nim zrobisz, obiecaj tylko, że nie wypuścisz – mówił Elvis. Wytarł sobie resztkę krwi z twarzy.
Nice Suit zrobił nieokreśloną minę. Mogła znaczyć cokolwiek. Elvis uznał to za zgodę. Zadowolony zapytał:
– Wsadziłeś jakąś relikwię do tej butelki?
Fuck! Jasna cholera! Aż tak ich korci, żeby zniszczyć wszystko, co święte… Niezły się z ciebie zrobił zawodnik, panie Nice Suit. Nie ma śladu po tamtym przygłupie, z którym pracowałem w Bel Air.
Mężczyzna w garniturze wyjął z walizki plik banknotów grubości książki telefonicznej. Wręczył go Elvisowi.
– To kawałek żebra Świętej Teresy Mediolańskiej. Jej ciało nie ulega rozkładowi. Nie mógł się oprzeć pokusie – wyjaśnił. Wyjął kolejny plik i również podał go Infantemu. Ten wziął zaskoczony. – To dla tej damy, która nam pomogła. Daj jej, kiedy już wyjdzie ze szpitala.
Mężczyzna w garniturze zamknął szybę. Elvis zdążył jeszcze rzucić:
– Stary, oszukałeś mnie…
Garniak spojrzał na niego z twarzą bez wyrazu, całą noc miał taką, jak kamienny posąg. Uniósł brew w milczącym pytaniu, o co chodzi.
– Twój garnitur, panie Nice Suit, to wcale nie jest Hugo Boss. Od samego początku wiedziałem… To Donna Karan – wypalił Elvis. I nie czekając na odpowiedź, wszedł do domu.
Siedzący w samochodzie mężczyzna założył sobie koloratkę. Sprawdził w lusterku, czy leży równo. Kiedy uznał, że jest dobrze, wziął komórkę i wybrał numer. Ktoś odebrał i wtedy powiedział krótko:
– Mam jednego, księże biskupie. Jadę na plebanię.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h