Przed południem zwięzła wiadomość o wydarzeniu trafiła do mediów. Wystarczyła, by rozbudzić ciekawość opinii publicznej. W porze kolacji Karl, Frida i bliźniaczki, Eugenia i Carla, przestali być tylko anonimową rodziną – stali się bohaterami kroniki kryminalnej, a miliony osób w całym kraju śledziły ich historię z zapartym tchem. Tajemnica zaginionej rodziny. Sprawa stała się jeszcze bardziej smakowita, gdy wyszło na jaw, że Andersonowie przenieśli się na wieś, rezygnując z technologii. Nie mieli elektryczności, internetu ani telefonu. Jedynym wyjątkiem była komórka, która miała służyć tylko w pilnych wypadkach i której w istocie użyto, by wezwać pomoc. Skąpe, ale makabryczne szczegóły dotyczące sprawy i towarzysząca im pewność, że na wolności wciąż przebywa potwór, wystarczyły, by rozsiać wśród opinii publicznej ślepy i irracjonalny strach. Nikomu nie został oszczędzony dręczący niepokój, że to wydarzenie mogłoby się w jakiś sposób powtórzyć. Cała społeczność domagała się szybkiego rozwiązania śledztwa, oczywiście zwieńczonego schwytaniem sprawcy. Policja nie miała odpowiedzi, które wykraczałyby poza oczywistości. Mimo zaangażowanych środków i ludzi jedyną konkluzją, do jakiej doszli śledczy, było to, że zabójca posłużył się zielonym kombi, by zabrać ze sobą zwłoki – Bóg jeden wiedział, w jakim celu. Zbyt mało, by mieć nadzieję na szybki epilog. Prowadzący dochodzenie uznawali za prawdopodobne, że sprawca wtargnięcia do domu Andersonów pozbył się już pojazdu, niemniej jednak spróbowali odszukać podejrzane auto na nagraniach drogowego monitoringu w godzinach poprzedzających telefon pani Anderson i późniejszych. Istniała nadzieja, że stary model mógł zwrócić czyjąś uwagę. Poza tym utworzono specjalny numer telefonu, by zbierać ewentualne zgłoszenia osób, które widziały stare rodzinne samochody w kolorze zielonym. Jak można było przewidzieć, telefon się rozdzwonił, ale większość zawiadomień niczego do śledztwa nie wnosiła. Poza jednym. Późnym popołudniem ktoś anonimowo zasygnalizował obecność zielonego volkswagena passata z 1997 roku na terenie starej rzeźni, zaparkowanego w nieużywanym magazynie. Kiedy policjanci pojechali sprawdzić pojazd z pomocą psów, przez szyby samochodu zauważyli sporo krwi wsiąkniętej w tapicerkę. Przygotowani na straszliwe odkrycie, otworzyli szeroko drzwi bagażnika, lecz nie było tam śladu zwłok. Kiedy przygotowywali się do odgrodzenia terenu, by umożliwić dochodzeniówce wejście na miejsce przestępstwa, psy zaczęły nagle ujadać. Wyczuły w rzeźni czyjąś obecność. W mniej niż trzydzieści minut cała dzielnica została otoczona kordonem bezpieczeństwa i zaraz potem siły specjalne wtargnęły do kompleksu budynków. Była to operacja w wielkim stylu, z udziałem dziesiątek znakomicie wyposażonych ludzi. Oddziały rozdzieliły się, żeby przeczesać cały teren, każdą możliwą kryjówkę. Tupot ciężkich butów, szczekanie psów i krzyki szturmujących policjantów wypełniały echem to opuszczone miejsce. Aż do chwili, gdy jeden z funkcjonariuszy zawiadomił przez radio, że „na trzecim piętrze coś jest”. Wtedy wszystkie jednostki zbiegły się we wskazanym punkcie. W ciemnym pomieszczeniu, pośród stert starych komputerów i innego niedziałającego już sprzętu elektronicznego, był mężczyzna. Stał dziwnie nieruchomy i zwrócony w stronę ściany czarnych monitorów. Nie miał na sobie ubrania. Podniósł ręce na znak poddania i odwrócił się powoli do funkcjonariuszy celujących do niego z broni automatycznej i trzymających oślepiające latarki. Poza osobliwością miejsca, w którym się schował, jeszcze dwie rzeczy od razu uderzyły policjantów. Trudno było określić wiek mężczyzny, a całe jego ciało, łącznie z twarzą i ogoloną głową, pokrywały tatuaże. Liczby. Nie stawiał oporu, bez słowa pozwolił zakuć się w kajdanki. Obok niego leżał mały sierp zbroczony krwią. Prawdopodobnie narzędzie zbrodni. Zatrzymanie głównego podejrzanego nastąpiło niewiele ponad czterdzieści osiem godzin po telefonie pani Anderson. Po początkowej dezorientacji przyszło szybkie i nieoczekiwane rozwiązanie sprawy – choć w tym przypadku śledczym pomógł donos. Szef policji podziękował publicznie bezimiennemu obywatelowi za oddanie przysługi sprawiedliwości i ogłosił przed lasem mikrofonów, że wygrano kolejny mecz przeciwko złu. Straszliwa śmierć Andersonów była już dla wszystkich oczywistym faktem, choć nie odnaleziono ciał. Jednakże wraz z aresztowaniem wytatuowanego mężczyzny porządek i bezpieczeństwo zostały przywrócone, a ludność mogła odetchnąć z ulgą. Czas śledztwa się zakończył, a teraz naturalną koleją rzeczy przyszła pora na współczucie i modlitwę za ofiary, gdziekolwiek się znajdowały. Nikt nie mógł sobie wyobrazić, że czas strachu dopiero się zaczyna.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj