Gra zaklinacza, to trzeci - po Zaklinaczu oraz Hipotezie zła - thriller Donato Carrisiego, w którym pojawia się Mila Vasquez: specjalistka od poszukiwań osób zaginionych. W Grze zaklinacza bohaterka, choć zrezygnowała już z pracy w policji, ponownie zostaje wciągnięta w rozgrywkę z seryjnym mordercą, który podsuwa policji wskazówki, ale i fałszywe tropy: a wszystko zaczyna się od brutalnego mordu całej rodziny i tajemnicy utkanej wokół mężczyzny z wytatuowanymi cyframi. Gra zaklinacza ukaże się 24 lutego nakładem wydawnictwa Albatros. Poniżej możecie zapoznać się z prologiem i pierwszym rozdziałem tej powieści w przekładzie Natalii Mętrak-Rudej oraz Anny Osmólskiej-Mętrak:

Prolog

Zgłoszenie na policję zostało zarejestrowane o dziewiętnastej czterdzieści siedem, dwudziestego trzeciego lutego. Dzwoniąca z komórki kobieta domagała się wzburzonym tonem przysłania patrolu do odludnego gospodarstwa, położonego jakieś piętnaście kilometrów od miasta. W tamtej chwili nad okolicą szalała gwałtowna burza. Na pytanie funkcjonariusza o powód tego pilnego wezwania kobieta odpowiedziała, że na teren posesji wdarł się jakiś mężczyzna. Stoi na zewnątrz, w deszczu i ciemności. Mąż kobiety wyszedł, by przekonać intruza do odejścia, ale on nie chce o tym słyszeć. Stoi nieruchomo i w milczeniu wpatruje się w dom. Kobieta nie mogła podać rysopisu nieznajomego, bo z miejsca, w którym się znajdowała, także z powodu ściany lejącego deszczu, ledwie była w stanie dostrzec jego sylwetkę w świetle błyskawic. Powiedziała, że przyjechał zielonym starym kombi, i zakończyła uwagą, że jej dwie córeczki są przerażone. Operator numeru alarmowego zanotował adres i zapewnił, że wyśle kogoś, by sprawdził, co się dzieje, ale poinformował też kobietę, że w związku z niekorzystnymi warunkami pogodowymi zalewa ich fala wezwań do wypadków drogowych i podtopień. Dlatego będzie musiała uzbroić się w cierpliwość. Pierwszy radiowóz zwolnił się dopiero nazajutrz o piątej rano – dziewięć godzin po zgłoszeniu. Dotarcie do gospodarstwa zajęło policjantom sporo czasu także dlatego, że w nocy z brzegów wystąpił potok, który w kilku miejscach wylał się na drogę. Widok, jaki odsłonił się przed dwoma funkcjonariuszami tuż po świcie, był spokojny. Typowy drewniany wiejski dom pomalowany na biało, a obok silos do przechowywania jabłek. Ogromna sykomora rzucała cień na plac obok domu. Pod werandą zawieszona była huśtawka, a dwa identyczne różowe rowerki stały oparte obok schowka na narzędzia. Na jaskrawoczerwonej skrzynce na listy widniał napis ANDERSONOWIE. Nic, co kazałoby przeczuwać coś złego. Może poza ciszą, przerywaną tylko nieustannym szczekaniem kundla przywiązanego do budy na długiej smyczy. Funkcjonariusze wzywali głośno mieszkańców, ale nikt nie odpowiadał. Ponieważ wyglądało na to, że w domu nie ma nikogo, pomyśleli, że nie są tu już potrzebni. Tylko dla całkowitej pewności, zanim zrobili w tył zwrot i odjechali, jeden z policjantów wszedł po schodkach ganku i zapukał do drzwi wejściowych. Zorientował się, że są tylko przymknięte. Zaglądając do środka, zauważył straszny bałagan.
Źródło: Albatros
Po uzyskaniu drogą radiową zgody centrali weszli, żeby się rozejrzeć. Zastali poprzewracane stoły i krzesła, połamane sprzęty, podłogę zasypaną odłamkami szkła. Sytuacja na piętrze przedstawiała się jeszcze gorzej. Wszędzie była krew. Poduszki i prześcieradła w sypialniach przesiąknięte były zakrzepłym już czerwonawym płynem. Odpryski poplamiły przedmioty codziennego użytku – kapeć, szczotkę, twarze lalek w pokoju dziewczynek. Po podłodze ciągnęły się długie smugi, a na ścianach odbite były ślady dłoni – wyraźne ślady rozpaczliwej próby ucieczki. Miejsce masakry. Policjantów zaniepokoiło jednak najbardziej to, czego nie znaleźli. Brakowało ciał. W tym domu po czwórce członków rodziny – ojcu, matce i ośmioletnich bliźniaczkach – pozostały tylko fotografie, oprawione w stojące lub zawieszone na ścianach ramki. Patrzący z tych uśmiechniętych portretów Andersonowie stali się prawdopodobnie świadkami własnej rzezi. Około ósmej rano siły policyjne zawładnęły tym skrawkiem wsi. Podczas gdy oddziały rozpoznawcze, wspierane przez psy wyspecjalizowane w znajdowaniu zwłok, przetrząsały okolice i każde naturalne zagłębienie w poszukiwaniu ewentualnych szczątków, dochodzeniówka analizowała chaos na terenie gospodarstwa, próbując zrekonstruować przebieg wydarzenia. Jednocześnie rozpoczęło się zmasowane polowanie na człowieka. Na nieznajomego, o którym niejasno mówiła przez telefon pani Anderson. Znana była tylko jego płeć. Kobieta nie podała nawet ogólnego opisu, a tym bardziej żadnego szczegółu, który mógłby w jakiś sposób doprowadzić do identyfikacji. Jedyną informacją było zielone stare kombi, o którym napomknęła. Niestety, przy braku numeru rejestracyjnego czy choćby modelu nie można było tego uznać za wartościowy trop.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj