Rozdział 1

List przyszedł punktualnie, jak zawsze w lutym. Za każdym razem treść była mniej więcej taka sama. Informowano ją, że obraz kliniczny pozostaje niezmieniony i że w tej chwili nie ma żadnych znaczących sygnałów pozwalających przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja. Osoba pisząca to zawiadomienie kończyła je zawsze tym samym zdaniem. Ogólny stan pacjenta pozostaje nieodwracalny. Zdanie było delikatną zachętą do tego, by zdecydować, czy przedłużać o kolejny rok podtrzymywanie oddychania i sztuczne odżywianie, czy też definitywnie zakończyć to życie w stanie wegetatywnym. Mila odłożyła list do szuflady i podniosła wzrok na panoramę rozciągającą się za kuchennym oknem. Zachodzące słońce przybierało dziwne tony szarości, odbijając się w jeziorze, a Alice goniła unoszone wiatrem liście na zadrzewionej łące w pobliżu nabrzeża. Zima już dawno ogołociła górujące nad domem lipy. Ciekawe więc, skąd się brały te suche liście – może przywiało je z gęstego lasu, który odbijał się niczym korona w przejrzystym lustrze zielonej wody. Alice miała na sobie ciepły sweter i szalik, który unosił się wraz z włosami. W zimnie jej oddech zamieniał się w parę, ale wyglądała na szczęśliwą. Mila tymczasem cieszyła się ciepłem domu. Przygotowywała na kolację duszone warzywa, a w piekarniku już piekła się szarlotka, która wypełniała cały dom słodkim zapachem cukru i cynamonu. W ciągu ostatnich miesięcy odkryła w sobie nieoczekiwane zdolności. Ona, która uważała posiłki jedynie za sposób dostarczania organizmowi energii, teraz była wręcz w stanie wydobyć z potraw smak. Alice dziwiło to jeszcze bardziej niż ją, ponieważ gotowanie należało do czynności, jakimi zajmują się inne matki, ale nie jej mama. W ostatnim roku nastąpiło sporo zmian. Nie chodziło po prostu o wprowadzenie nowych zwyczajów, ale o nowe życie. Podczas ostatniego dochodzenia, które Mila prowadziła, groziło jej wielkie niebezpieczeństwo. Myśl o śmierci w czasie służby nigdy wcześniej nie stanowiła dla niej problemu. To ryzyko, z jakim liczy się każdy policjant. Jednak kiedy otarła się o śmierć, zaczęła rozważać tę kwestię. Nagle została zmuszona do zadania sobie banalnego pytania, czego nigdy wcześniej nie zrobiła. Gdyby umarła, co by się stało z Alice? Już sam fakt dorastania bez ojca był dla jej córki trudny. Dlatego też dojrzała do decyzji, by zrzucić mundur. Teraz wydawało się, że minął już wiek, odkąd Mila Vasquez poświęcała się całkowicie jednej misji: odnajdywaniu zaginionych osób. Nigdy nie uważała się za zwykłego glinę. Przede wszystkim nigdy nie była zwyczajną osobą, bo w innym wypadku nie zajęłaby się tropieniem cieni. W wieku około szesnastu lat zauważyła, że różni się od innych: w przeciwieństwie do wszystkich znanych sobie osób nie była w stanie odczuwać empatii. Przez długi czas uważała to za powód do wstydu, gdyż nie pozwalało jej na nawiązywanie relacji i stawiało ją w dwuznacznym świetle. Kiedy w końcu, mając jakieś dwadzieścia pięć lat, zdobyła się na odwagę, by porozmawiać o tym z psychiatrą, ten podał nazwę jej dolegliwości: aleksytymia. Jest czymś w rodzaju emocjonalnego analfabetyzmu. W praktyce Mila nie była zdolna do nawiązywania z innymi stosunków uczuciowych, nie potrafiła też rozpoznawać ani opisywać własnych uczuć. To tak, jakby wcale ich nie miała. Ktoś nazywał ten stan „zamrożoną duszą”.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj