Grzechòt Macieja Lewandowskiego to opowieść o tym, że czasem warto na własnej skórze przekonać się, dlaczego pewnych zasad należy przestrzegać. Wydawnictwo Mięta zapowiedziało premierę tej książki na 24 kwietnia. Już dzisiaj możecie przeczytać początek Grzechòtu - wydawca udostępnił obszerny fragment z początkiem powieści. Znajdziecie go poniżej, pod okładką i opisem książki.

Grzechòt - opis i okładka

Źródło: Mięta
Dziecięca ciekawość potrafi zwieść na manowce. W ciepłe wakacje młody Jakub przedziera się przez ogrodzenie na działkę zwariowanego sąsiada, o którym krążą legendy. W jego starym sadzie znajduje szopę, a w niej pozbawione kół czarne auto. Utracona kropla krwi to według Kuby niewielka cena za błyskotkę ukradzioną z pakamery. Do czasu… Metaliczny smak juchy obudzi bestię w czarnym pojeździe. Grzechòt to trzymająca w napięciu opowieść zabierająca czytelnika do dawnych, dziecięcych wspomnień. Co by było, gdybyśmy kiedyś nie posłuchali rodziców i zbliżyli się do czarnej wołgi?

Grzechòt - fragment

Rozdział pierwszy

Piłka poszybowała ku niebu, na moment przesłaniając sierpniowe słońce. Czarne i białe łaty zawirowały, gdy futbolówka łukiem pofrunęła na pole za płotem. Z łoskotem przebiła się przez gałęzie i wpadła w wysokie trawy. – No to żeś spartolił. Szacunek. – Przymknij się. Chłopcy wymienili spojrzenia. Rozgrywka w samo południe dała się obu wyraźnie we znaki. A wynik nadal nie był ustalony. Tak samo jak i decyzja, kto zabiera na weekend kupioną na spółkę grę. – Ja tam nie idę. Byłem ostatnio. – Ty wykopałeś – odparł nieco przysadzisty rudzielec. – Plus bliżej jesteś, więc podwójnie musisz iść. Jakub popatrzył na przyjaciela, mrużąc oczy. Koniec końców wyprawa przez płot na nieużytki, które w rzeczywistości były zapuszczonym, starym sadem, nie wydawała się taka zła. Po pierwsze, był tam cień. Po drugie zaś rosła tam cała masa jabłoni. Na dokładkę atmosfera niezwykłości, którą najzwyczajniej uwielbiał. Alternatywą było czekanie na Sławka samotnie na prowizorycznym boisku. Samemu. A to mogło dać komuś z dorosłych pretekst, by zaangażować go do jakiejś roboty, bo przecież kto to widział, tak stać jak kołek. Przerabiał to już kilkukrotnie. Mimo że były wakacje, w agroturystyce zawsze znalazło się coś do zrobienia. Chwila nieuwagi i niewinne przytrzymanie wiaderka mogło się zamienić w… w dowolne coś wymagające sporo czasu. Ryzyko zbyt duże, nagroda żadna. – Niech będzie. – Przewrócił oczami, pozorując niezadowolenie. Przeprawienie się na ziemię Winnickiego nie było żadnym wyczynem. Parkan oddzielający parcele postawiono głównie po to, aby powstrzymać wszędobylskie dzieci turystów. Wytyczono go wzdłuż linii dziurawego płotu, który z kolei postawiono w miejscu jeszcze starszego kamiennego murka, który niegdyś oddzielał ogrody od części folwarcznej. Winnickiemu przypadł w udziale zarośnięty nawłocią sad, a raczej jego resztki, które uchowały się przed karczunkiem i przemianą w pole. Teraz zresztą leżące odłogiem. To właśnie te nieużytki oraz zaniedbany parterowy dworek sprawiły, że Winnickiemu przyczepiono łatkę szurniętego mieszczucha. Jak się dorobił znacznie dosadniejszego określenia „kopnięty jak szczur w wychodku”, Jakub nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. Wedle słów ojca sąsiad cierpiał na tę przygnębiającą odmianę szaleństwa, o której czasem piszą w gazetach: „Zmarła bezdomna okazała się miliarderką” lub: „Znana śpiewaczka umiera w biedzie”, „Znany przedsiębiorca odnaleziony w przytułku”. Ponoć Winnicki w innym życiu był szychą w policji. A później kupił ziemię na wsi, odnowił szopę i zwariował. Kopnięty jak szczur w wychodku. Piłka leżała niedaleko. Praktycznie zawsze lądowała w tym samym miejscu, przez co trawa i wszelkiej maści zielsko były w promieniu kilku metrów wydeptane i nie tak bujne jak w głębi sadu. Zapach jabłoni mieszał się z woniami dziko rosnącej mięty oraz czosnku. I pokrzyw. Tych było zdecydowanie najwięcej. Wystarczyła chwila nieuwagi, by… – Au! By wpaść na młodą łodygę ukrytą pomiędzy niskimi partiami chwastów. Cóż, taką się płaciło cenę za wyprawy na cudze terytoria, nawet jeśli była to tylko wycieczka po piłkę na ziemię sąsiada zza płotu. Jakub z zmarszczył czoło. W chaszczach nawet trampki za kostkę nie stanowiły ochrony. Nie musiał nawet oglądać śladu na łydce, by wiedzieć, że najdalej za kilkanaście minut zacznie się swędzenie. Kompres z wody z cytryną – nie było innego rozwiązania. Poirytowany własnym gapiostwem sięgnął po futbolówkę. I zamarł. Wpatrywał się w przerośniętą budę wyrastającą z samego środka chaszczy otaczających dom sąsiada. Dogodnie skrytą za drzewami. Podupadły budynek stodoły pamiętający czasy niemieckiego gospodarza. Pokraczna konstrukcja o spiczastym dachu, która, jeśli wierzyć plotkom, sprowadziła szaleństwo na Winnickiego. Jakub przygryzł wargę, wpatrując się w budynek stojący pośrodku niczego. Musiał go widzieć dziesiątki razy. Możliwe nawet, że go mijał, kiedy pierwszy raz wędrował przez sad. Nigdy jednak nie zwracał na budę uwagi. Ot, gospodarcza ruina, jakich w okolicy bez liku, gdzie kiedyś pewnie mieszkały krowy, świnie czy co tam Winnicki hodował. Jeśli hodował. Dopiero teraz w pełnym słońcu, z nosem wypełnionym zapachami lata i dzikiej łąki dostrzegł budynek tak naprawdę. Z całą jego koślawą niesamowitością. Z sekretem i wakacyjną przygodą zaklętą pomiędzy dechami ścian. Zerknął ku ceglanemu budynkowi mieszkalnemu, ledwie widocznemu z miejsca, w którym stał. Winnickiego nigdzie nie było. Tak samo jak jego samochodu, zwykle stojącego pod wiatą. Nagle do chłopaka dotarło, że w całym swoim życiu widział sąsiada raptem kilka razy. Co innego plotki. Nie potrafił zliczyć, ile zasłyszał o tym człowieku najróżniejszych historii. Nawet jego dziadek przestrzegał, by uważać, co się mówi przy Winnickim. Oblizał wargi, czując przyśpieszające bicie serca. W nosie zakręcił mu nęcący, nierealny zapach słodyczy. Raptownie ogarnęło go wrażenie, że się unosi i dryfuje gdzieś ku słońcu. Na ziemię sprowadziło go zabarwione znudzeniem zawołanie: – Masz? – Szukam! – skłamał, prostując plecy. Nie spuszczał wzroku z budynku. – Tym razem musiała wpaść dalej! – odkrzyknął. – Daj mi chwilę. Coś sprawdzam. – Co?! Zignorował pytanie. Trzymając piłkę pod pachą, wpatrywał się w lekko uchylone frontowe wrota. Przysiągłby, że gdy patrzył na nie przed chwilą, były zamknięte. Przejście nie było szerokie, ale nie wyglądało, jakby mogło sprawić jakiś problem szczupłemu chłopcu. Jedno kolucho, przez które przewleczono łańcuch, zdawało się obluzowane. Tuż obok zardzewiała tabliczka straszyła TERENEM PRYWATNYM. Pokręcił głową, parskając w głos. – Nawet dziecko by się prześlizgnęło. Uśmiechnął się do wizji niesamowitości, które mogły na niego czekać. Oczami wyobraźni układał kolejne elementy historyjki, którą sprzeda na orliku. Nagle coś sobie uświadomił. Pośród zapachów łąki, dzikiej roślinności było coś jeszcze. Coś nienaturalnie oszałamiającego.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj