Baudelaire’owie stanęli nad otwartym bagażnikiem i zaczęli w nim grzebać. Jak zapewne sami wiecie, grzebiąc w cudzych rzeczach można dowiedzieć się wiele nowego i ciekawego o tej osobie. Na przykład przeglądając najnowsze listy adresowane do swojej siostry, można się dowiedzieć, że planuje ona ucieczkę z domu z pewnym arcyksięciem. A badając zawartość walizki współpasażera pociągu, możemy się dowiedzieć, że ta osoba fotografowała nas potajemnie przez ostatnie pół roku. Ja zajrzałem ostatnio do lodówki mojej znajomej i dowiedziałem się, że jest ona wegetarianką, a przynajmniej udaje wegetariankę, albo wpadł do niej z kilkudniową wizytą jakiś wegetarianin. Tak też i sieroty Baudelaire, grzebiąc w bagażniku auta Hrabiego Olafa, dowiedziały się mnóstwa niemiłych rzeczy o swoim prześladowcy. Wioletka natrafiła na fragment mosiężnej lampy, którą pamiętała z mieszkania Wujcia Monty’ego, i w ten sposób dowiedziała się, że Olaf nie tylko zamordował jej nieszczęsnego opiekuna, ale jeszcze na dodatek go okradł. Klaus wymacał wielką plastikową torbę z nadrukiem Butik Modny i dowiedział się, że Esmeralda Szpetna wciąż ma taką samą obsesję na punkcie mody, jaką zawsze miała. A Słoneczko wyłowiło z bagażnika oblepione trocinami rajstopy i dowiedziało się, że Olaf nawet nie uprał kostiumu recepcjonistki, odkąd go ostatni raz używał. Ale najbardziej przygnębiającą rzeczą, jakiej dowiedziały się dzieci z grzebania w bagażniku, było to, że Olaf dysponuje niesamowicie wielką kolekcją kostiumów. Był tam kostium kapitana marynarki, była brzytwa, którą Olaf się golił, udając pomocnika laboranta, były drogie markowe trampki, które nosił, gdy udawał nauczyciela wuefu, a także plastikowe buty, w których występował jako detektyw. Było też jednak mnóstwo kostiumów, których dzieci nigdy jeszcze nie widziały – wyglądało na to, że Olaf może się przebierać w nieskończoność, tropiąc Baudelaire’ów z miejsca na miejsce, za każdym razem w nowej postaci, dzięki czemu nigdy nie daje się złapać policji. – Właściwie możemy się przebrać, za kogo chcemy – powiedziała Wioletka. – Patrzcie: w tej peruce wyglądam jak klaun, a w tej jak sędzia. – A to – rzekł Klaus, podnosząc sporą skrzynkę z szufladkami – to jest chyba zestaw do charakteryzacji, zawiera nawet sztuczne wąsy, sztuczne brwi i parę szklanych oczu. – Wicio! – obwieściło Słoneczko, wyciągając długi biały welon. – Nie, dziękuję – powiedziała Wioletka. – Już raz nosiłam ten welon, kiedy Olaf o mało się ze mną nie ożenił. Więcej go nie włożę. Zresztą, panna młoda błąkająca się sama po uroczysku? To bez sensu. – Patrzcie na tę szatę – odezwał się Klaus. – Wygląda jak strój rabina, tylko nie wiem, czy Madame Lulu uwierzy, że rabin składa jej niespodziewaną wizytę w środku nocy. – Dzina! – warknęło Słoneczko, okręcając się spodniami od dresu przy użyciu zębów. Najmłodsze z Baudelaire’ów komunikowało w ten sposób coś w sensie: „Wszystkie te ubrania są na mnie o wiele za duże”. I miało absolutną rację. – Faktycznie, to jeszcze większy rozmiar niż garnitur w prążki, który kupiła ci Esmeralda – stwierdził Klaus, pomagając siostrzyczce wyplątać się ze spodni. – Nie, nikt nie uwierzy, że spodnie same sobie spacerują po wesołym miasteczku. – To wszystko jest za wielkie – orzekła Wioletka. – Spójrz na ten beżowy płaszcz. Gdybym go włożyła, wyglądałabym jak dziwoląg. – Dziwoląg! Właśnie! – ucieszył się Klaus. – Coje? – spytało Słoneczko. – Madame Lulu skarżyła się, że nie ma dość dziwolągów w Gabinecie Osobliwości. Gdybyśmy się przebrali za dziwolągi i powiedzieli Madame Lulu, że szukamy pracy, może zatrudniłaby nas w wesołym miasteczku. – Ale co właściwie robią dziwolągi? – spytała Wioletka. – Czytałem kiedyś książkę o człowieku o naz­wisku John Merrick – odparł Klaus. – Miał on od urodzenia potwornie zdeformowane ciało. Z tego powodu wystawiany był na pokaz w wesołym miasteczku, w Gabinecie Osobliwości, a ludzie płacili za to, żeby wejść do namiotu i popatrzeć na niego. – Naprawdę? Chcieli dla przyjemności oglądać człowieka ze zdeformowanym ciałem? – zdziwiła się Wioletka. – Dla mnie to okrutne. – Tak, to było okrutne – przyznał Klaus. – Ludzie obrzucali pana Merricka czym popadło, wyśmiewali się z niego. Obawiam się, że Gabinet Osobliwości nie jest najsympatyczniejszą formą rozrywki. – Ktoś powinien to ukrócić – stwierdziła Wioletka. – Ale wybryki Hrabiego Olafa też powinno się ukrócić, a jakoś nikt tego nie robi. – Rade – powiedziało Słoneczko, rozglądając się. Mówiąc: „Rade”, Słoneczko komunikowało: „Ktoś tu zaraz ukróci nasze wybryki, jeśli się szybko nie przebierzemy”. Brat i siostra przyznali Słoneczku rację, kiwając głowami. – Mam tu taką śmieszną koszulę – powiedział Klaus. – Całą w falbankach i kokardach. I wielgachne spodnie z futrzanymi mankietami. – Może zmieścimy się w nich oboje razem? – rzuciła pomysł Wioletka. – Razem? – podchwycił Klaus. – Pewnie tak, nawet w normalnych ubraniach. Każde z nas stanie na jednej nodze, a drugie nogi podkulimy. Przy chodzeniu będziemy się musieli na sobie opierać, ale to chyba do zrobienia. – Z koszulą tak samo – wpadła mu w słowo Wioletka. – Każde z nas włoży do rękawa jedną rękę, a drugą schowa w środku. – Tylko drugiej głowy w żaden sposób nie da się schować – zauważył Klaus. – A z dwiema głowami będziemy wyglądali jak... – ...człowiek dwugłowy – dokończyła Wioletka. – A dwugłowy człowiek to wymarzony eksponat do Gabinetu Osobliwości. – Brawo! – pochwalił Klaus. – Nikt nas nie rozpozna w człowieku o dwóch głowach. Tylko musimy jeszcze zamaskować twarze. – Pomoże nam w tym zestaw do charakteryzacji – rzekła Wioletka. – Mama mnie nauczyła malować sztuczne blizny, kiedy grała w tej sztuce o mor­dercy. – A tu mamy talk! – oznajmił Klaus. – Ubielimy sobie nim włosy. – Myślisz, że Hrabia Olaf zauważy zniknięcie tych rzeczy? – zaniepokoiła się Wioletka. – Wątpię – odparł Klaus. – Straszny tu bałagan, a niektóre stroje wyglądają na dawno nieużywane. Myślę, że możemy spokojnie przebrać się za dwugłowego osobnika, nie budząc podejrzeń Olafa. – Beriu? – zagadnęło Słoneczko, komunikując: „A ja?”. – To są stroje dla dorosłych – powiedziała Wioletka – ale na pewno zaraz coś dla ciebie znajdziemy. Nie zmieściłabyś się do tego buta? Mogłabyś udawać człowieka, który ma tylko głowę i stopę. Niezły dziwoląg. – Dzieci – odparło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Jestem już za duża, żeby zmieścić się do buta”. – No tak – potwierdził Klaus. – Sporo czasu minęło, odkąd mieściłaś się do buta. Sięgnął do bagażnika i wyłowił z niego coś niedużego i włochatego jak szop pracz. – Ale może to się nada – powiedział. – Zdaje się, że to sztuczna broda, w której Olaf udawał Stefano. Ma w sam raz odpowiednią długość na przebranie dla ciebie. – Sprawdźmy, jak pasują nasze kostiumy – rzekła Wioletka. – I to szybko. Sprawdzili bardzo szybko. W parę minut Baude­laire’owie przeistoczyli się bez trudu w całkiem inne osoby. Mieli już, oczywiście, pewną wprawę – w Szpitalu Schnitzel Klaus i Słoneczko nosili dla niepoznaki białe kitle, aby ratować Wioletkę przed operacją, a z dawniejszych czasów, kiedy jeszcze mieszkali z rodzicami w willi Baudelaire’ów, nawet Słoneczko pamiętało, jak wszyscy troje przebierali się nieraz dla zabawy. Tym razem jednak, gdy w milczącym pośpiechu, pod osłoną nocy, zacierali ślady swojej prawdziwej tożsamości, czuli się trochę jak Hrabia Olaf i jego trupa. Wioletka pogrzebała w zestawie do charakteryzacji i znalazła kilka kredek, które normalnie służą do nadawania bardziej dramatycznego wyrazu ludzkim brwiom. Ale chociaż malowanie sztucznych blizn na twarzy Klausa było łatwe i bezbolesne, Wioletka miała wrażenie, iż zdradza obietnicę daną przed laty rodzicom, że zawsze będzie opiekowała się młodszym rodzeństwem i strzegła obojga od złego. Gdy Klaus, owijając Słoneczko sztuczną brodą Olafa, ujrzał nagle oczy i zęby siostrzyczki błyskające z kosmatej sierści, poczuł się tak, jakby oddał Słoneczko na pożarcie jakiejś zgłodniałej bestii. Słoneczko natomiast, pomagając bratu i siostrze w zapinaniu błazeńskiej koszuli i bieleniu włosów talkiem, nie mogło oprzeć się złudzeniu, że Wioletka i Klaus roztapiają się w kostiumie Olafa. Cała trójka spojrzała wreszcie po sobie i nagle jakby wcale nie było Baudelaire’ów, tylko dwie obce istoty, jedna z dwiema głowami, a druga cała kosmata, zagubione na bezkresnym uroczysku. – Chyba jesteśmy całkiem nie do poznania – stwierdził Klaus, z trudem odwracając głowę, aby zajrzeć w oczy Wioletce. – Może to dlatego, że zdjąłem okulary, ale mam wrażenie, że wcale nie jesteśmy podobni do siebie. – Widzisz coś bez okularów? – zaniepokoiła się Wioletka. – Kiedy zmrużę oczy – odparł Klaus, mrużąc oczy. – Czytać się tak nie da, ale może nie będę się o wszystko potykał. A w okularach Hrabia Olaf zaraz by mnie poznał. – W takim razie lepiej ich nie zakładaj. A ja zdejmę wstążkę z włosów. – Powinniśmy też zmienić głosy – zreflektował się Klaus. – Ja spróbuję mówić jak najcieniej, a ty spróbuj jak najgrubiej, dobrze, Wioletko? – Świetny pomysł! – pochwaliła Wioletka najgrubszym głosem, na jaki umiała się zdobyć. – A ty, Słoneczko, najlepiej tylko warcz. – Wrrr – warknęło na próbę Słoneczko. – Całkiem jak wilk – orzekła Wioletka, dalej trenując swój sztuczny głos. – Powiemy Madame Lulu, że jesteś wilkołakiem. – To straszne urodzić się wilkołakiem! – przemówił Klaus, najpiskliwiej jak zdołał. – Ale urodzić się z dwiema głowami to też nic miłego. – Oświadczymy Madame Lulu, że nasze dotychczasowe życie było pasmem nieszczęść, ale mamy nadzieję, że dzięki pracy w jej wesołym miasteczku nasz los się odmieni – zaproponowała Wioletka i zaraz westchnęła: – Akurat tego wcale nie musimy udawać. Nasze życie naprawdę było pasmem nieszczęść i naprawdę mamy nadzieję, że tutaj nasz los się odmieni. Jesteśmy prawie takimi dziwolągami, jakie udajemy. – Nie mów tak – pocieszył ją Klaus, ale zaraz przypomniał sobie, że ma mówić cienko, i zapiszczał: – Nie mów tak. Nie jesteśmy dziwolągami. Jesteśmy nadal rodzeństwem Baudelaire, nawet w kostiumach Olafa. – Wiem – zadudniła swoim nowym głosem Wioletka. – Ale dziwnie mi udawać, że jestem kimś całkiem innym. – Wrrr – przyznało jej rację Słoneczko, a potem wszyscy razem poupychali z powrotem rzeczy Hrabiego Olafa w bagażniku i bez słowa ruszyli w stronę barakowozu Madame Lulu. Niewygodnie szło się Wioletce i Klausowi w jednych spodniach, a Słoneczku w kosmatej brodzie, którą musiało sobie co chwila odgarniać z oczu. Dziwnie było udawać, że jest się kimś zupełnie innym, szczególnie że już od dawna Baudelaire’owie tak naprawdę nie byli sobą. Wioletka, Klaus i Słoneczko nie uważali się przecież za dzieci, które normalnie ukrywają się w bagażnikach samochodów, chodzą w przebraniach i starają się o pracę w Gabinecie Osobliwości. Jednak już prawie nie pamiętali, jak to jest odpoczywać i robić to, na co ma się ochotę. Wioletce zdawało się, że wieki minęły, odkąd mogła siedzieć spokojnie i obmyślać wynalazki, zamiast naprędce konstruować urządzenia, które pomogą się Baudelaire’om wyrwać z tarapatów. Klaus ledwo pamiętał ostatnią książkę przeczytaną dla przyjemności, a nie tylko po to, aby przechytrzyć kolejną intrygę Olafa. A Słoneczko, które tak wiele razy użyło swoich słynnych zębów jako sprzętu ratunkowego w trudnych sytuacjach, od dawna nie gryzło niczego dla rozrywki. Zbliżając się do barakowozu, Baudelaire’owie mieli wrażenie, że każdy kolejny krok oddala ich od prawdziwego życia, a przybliża do udawanego życia cyrkowych dziwolągów – i nie było to w żadnym razie przyjemne uczucie. Słoneczko zapukało, a z wnętrza zabrzmiał głos Madame Lulu: – Kto tam? Po raz pierwszy w życiu było to dla Baudelaire’ów trudne pytanie. – Dziwolągi! – zadudniła Wioletka udawanym głosem. – Jest nas troje... to znaczy dwoje, szukamy pracy. Drzwi skrzypnęły i otworzyły się, a dzieci po raz pierwszy ujrzały Madame Lulu. Ubrana była w długą połyskliwą suknię, która zmieniała kolor przy każdym poruszeniu, na głowie zaś miała turban, bardzo podobny do tego, który nosił Hrabia Olaf w Szkole Powszechnej imienia Prufrocka. Oczy Madame Lulu były czarne i przenikliwe, a jej brwi uniosły się dramatycznie, gdy obrzuciła dzieci podejrzliwym spojrzeniem. Za jej plecami, przy okrągłym stoliku, siedzieli Hrabia Olaf, Esmeralda Szpetna i kompani Olafa. Wszyscy z zaciekawieniem patrzyli na dzieci. Jakby nie wystarczyło tylu ciekawskich oczu, gapiło się na Baudelaire’ów jeszcze jedno – szklane oko zawieszone na łańcuszku na szyi Madame Lulu. Było ono dokładnie takie samo jak oko wymalowane na barakowozie i oko wytatuowane na kostce lewej nogi Hrabiego Olafa. To samo oko najwyraźniej śledziło sieroty Baudelaire na każdym kroku, wciągając je coraz głębiej w niepokojącą tajemnicę ich własnego życia. – Wejść proszę – powiedziała z dziwnym akcentem Madame Lulu, a przebierańcy spełnili jej polecenie. Weszli do środka, najdziwaczniej jak umieli, zbliżając się o następne parę kroków do ciekawskich oczu i o tyle samo kroków oddalając od swojego dawnego życia.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj