Po posiłku mnisi przeszli gęsiego pod zadaszonym przejściem do kościoła na popołudniową nonę. Kościół był większy od tego w Dreng’s Ferry, lecz mniejszy od katedry w Shiring. Składał się z dwóch pomieszczeń – długiej na jakieś dwanaście jardów nawy i mniejszego prezbiterium, oddzielonych od siebie wąskim łukowatym przejściem. Mnisi weszli bocznymi drzwiami. Starsi udali się do prezbiterium i zajęli miejsca wokół ołtarza, reszta zaś stała w trzech równych rzędach w nawie, w której gromadzili się również wierni, choć tych było zwykle niewielu. Stojąc wśród braci i modląc się, Aldred poczuł harmonię z sobą samym, ze światem i z Bogiem. Podczas podróży brakowało mu tego uczucia. Jednakże dziś harmonia ta nie trwała długo. Wkrótce po rozpoczęciu mszy skrzypnęły zachodnie drzwi głównego wejścia, których rzadko używano. Młodsi mnisi odwrócili się, by zobaczyć, kto wszedł do kościoła. Aldred natychmiast rozpoznał jasne włosy diakona Ithamara, młodego sekretarza biskupa Wynstana. Widząc, że starsi mnisi nie przerywają modlitwy, uznał, że ktoś musi się dowiedzieć, czego chce Ithamar. Wyszedł z szeregu i podszedł do niego. – O co chodzi? – szepnął. Diakon wyglądał na zdenerwowanego, lecz gdy przemówił, głos miał donośny. – Biskup Wynstan pragnie się widzieć z Wigferthem z Canterbury – oznajmił. Aldred odruchowo zerknął na Wigfertha. Na pulchnej twarzy brata malowało się przerażenie. Aldred sam zaczął się bać, postanowił jednak, że nie puści go, by sam stawił czoło rozeźlonemu biskupowi. Nadal istnieli ludzie, którzy odpowiadali na złe wieści, odsyłając w worku głowę posłańca. Aldred wątpił, by biskup zrobił coś takiego, wolał jednak nie ryzykować. – Bądź tak miły i przekaż biskupowi, że brat Wigferth uczestniczy teraz w nabożeństwie – rzekł z udawaną pewnością siebie. Ithamar najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić. – Biskup nie będzie zadowolony, że każe mu się czekać – odparł. Aldred dobrze o tym wiedział. Mimo to dodał spokojnym, wyważonym głosem: – Jestem pewien, że nie chciałby przeszkadzać słudze Bożemu, podczas gdy ten się modli. Sądząc po minie sekretarza, Wynstan nie miałby skrupułów, lecz młody diakon nie powiedział tego na głos. Nie wszyscy mnisi byli księżmi, Aldred natomiast był i jednym, i drugim, a to znaczyło, że przewyższa statusem Ithamara, który był zaledwie diakonem i wcześniej czy później musiał dać za wygraną. Po długiej chwili namysłu sekretarz biskupa doszedł do tego samego wniosku i niechętnie opuścił kościół. Pierwszy punkt dla mnichów, pomyślał radośnie Aldred. Uczucie triumfu szybko jednak minęło, gdy dotarło do niego, że to jeszcze nie koniec. Powrócił do modlitwy, lecz myślami błądził gdzie indziej. Co się wydarzy po mszy, kiedy Wigferth nie będzie miał już wymówki? Czy pójdą razem do domu biskupa? Aldred nie nadawał się na strażnika, lecz może jego towarzystwo było lepsze niż żadne. Czy uda mu się przekonać Osmunda, żeby im towarzyszył? Wynstan z pewnością nie odważy się tknąć opata. Ten jednak był tchórzliwy i zapewne powiedziałby, że skoro list napisał Elfric z Canterbury, to on powinien chronić posłańca. Tymczasem wybuch nastąpił wcześniej, niż Aldred się tego spodziewał. Główne drzwi znowu się otworzyły, tym razem z łoskotem. Modlitwy ucichły jak nożem uciął, mnisi jak jeden mąż obejrzeli się za siebie. Do kościoła sprężystym krokiem wszedł biskup Wynstan; jego opończa powiewała za nim. Towarzyszył mu Cnebba, jeden z jego zbrojnych. Wynstan był mężczyzną słusznej budowy i wzrostu, ale tamten był roślejszy. Aldred zdołał jakoś ukryć przerażenie. – Który z was to Wigferth z Canterbury? – ryknął Wynstan. Aldred nie wiedział czemu, ale to on wystąpił do przodu, by stanąć twarzą w twarz z Wynstanem. – Lordzie biskupie, przeszkadzacie mnichom w popołudniowej mszy – powiedział. – Będę przeszkadzał, komu będę chciał! – huknął Wynstan. – Nawet Bogu? – spytał Aldred. Biskup pokraśniał z wściekłości, oczy mało nie wyszły mu z orbit. Aldred miał ochotę cofnąć się o krok, lecz zmusił się do pozostania na miejscu. Zobaczył, że Cnebba kładzie dłoń na rękojeści miecza. Stojący przy ołtarzu opat przemówił głosem drżącym, lecz stanowczym: – Lepiej nie dobywaj miecza w kościele, Cnebba, jeśli nie chcesz, by Bóg na wieczność przeklął twą śmiertelną duszę. Zbrojny pobladł i cofnął dłoń jak oparzony. Może jednak Osmund nie jest wcale taki strachliwy, pomyślał Aldred. Wynstan zmiarkował się nieco. Gotował się z wściekłości, lecz mnisi się go nie ulękli. Wbił spojrzenie w opata. – Osmundzie, jak śmiesz skarżyć się arcybiskupowi na minster, który znajduje się pod moją pieczą? – rzekł. – Nigdy nawet tam nie byłeś! – Ale ja byłem – odezwał się Aldred. – I na własne oczy widziałem zepsucie i grzech, które toczą kościół w Dreng’s Ferry. Moim obowiązkiem było donieść o tym, co tam zobaczyłem. – Milcz, młodzieńcze – warknął Wynstan, choć był tylko kilka lat od niego starszy. – Rozmawiam z czarodziejem, nie z jego kotem. To twój opat, nie ty, próbuje położyć łapę na moim minsterze i przyłączyć go do swego imperium. – Minster należy do Boga, nie do ludzi – odrzekł Osmund. Była to kolejna cięta riposta i kolejny cios wymierzony biskupowi. Aldred zaczynał wierzyć, że ten będzie zmuszony odejść z podkulonym ogonem. Tymczasem pokonany w słownej potyczce Wynstan zrobił się jeszcze bardziej rozjuszony. – Bóg powierzył ten minster mnie! – ryknął. Postąpił w stronę Osmunda, na co ten się cofnął. – A teraz posłuchaj mnie, opacie. Nie pozwolę, żebyś przejął kościół w Dreng’s Ferry. – Decyzja została podjęta – odrzekł wyzywająco Osmund, choć głos mu drżał. – Zobaczymy, co orzeknie sąd. Opat struchlał. – To byłoby niestosowne – powiedział. – Publiczna dysputa między dwoma wiodącymi sługami Bożymi w Shiring. – Trzeba było o tym myśleć, zanim potajemnie napisałeś podstępny list do arcybiskupa Canterbury. – Musisz podporządkować się jego woli. – Nie zamierzam. Jeśli będzie trzeba, udam się do Canterbury i wyjawię twoje grzechy. – Arcybiskup Elfric zna moje grzechy. – Założę się, że jest kilka, o których nigdy nie słyszał. Aldred wiedział, że Osmund nie ma na sumieniu żadnych poważnych grzechów, lecz Wynstan był w stanie wymyślić jakieś, a nawet znaleźć ludzi, którzy poświadczą, że mówi prawdę. – Postąpisz źle, sprzeciwiając się woli arcybiskupa – ostrzegł opat. – To ty postąpiłeś źle, zmuszając mnie, bym to zrobił. To było najdziwniejsze, pomyślał Aldred. Nikt nie zmuszał Wynstana do niczego. Dreng’s Ferry wydawało się nieistotne. Według niego niewarte tego, by się o nie spierać. Pomylił się jednak: biskup był gotów pójść na wojnę. Ale dlaczego? Kościół w Dreng’s Ferry oddawał mu część swoich pieniędzy, lecz nie mogło być ich wiele. Dzięki niemu Degbert piastował wprawdzie stanowisko dziekana, lecz nie wiązało się ono z jakimiś szczególnymi przywilejami. Nie był nawet bliskim krewnym biskupa, a ten pewnie i tak znalazłby mu inną posadę. Co zatem było tak ważnego w Dreng’s Ferry? – Walka będzie trwała latami, Osmundzie – wygrażał się Wynstan. – Chyba że postąpisz dziś rozsądnie i wycofasz się. – Co masz na myśli? – Napisz odpowiedź do Elfrica. – Biskup starał się mówić spokojnie i racjonalnie, ale nie najlepiej mu to wychodziło. – Napisz, że jako przykładny chrześcijanin nie chcesz się sprzeczać ze swoim bratem w wierze, biskupem Shiring, który solennie obiecał, że zaprowadzi porządek w Dreng’s Ferry. Aldred zauważył, że Wynstan nie obiecał niczego takiego. Tymczasem biskup ciągnął: – Wytłumacz, że decyzja Elfrica grozi wybuchem skandalu, a ty nie sądzisz, by ten mały kościół wart był takiego zamieszania. Osmund się zawahał. – Dzieło Boże warte jest każdego zamieszania – wtrącił oburzony Aldred. – Nasz Pan nie obawiał się skandalu, gdy wyrzucił ze świątyni kupców. Ewangelia… Tym razem to opat go uciszył. – Zostaw to starszym i mądrzejszym od siebie – uciął. – Właśnie, Aldredzie, trzymaj język za zębami – przytaknął Wynstan. – Dość już złego narobiłeś. Aldred pochylił głowę, lecz w środku gotował się ze złości. Osmund nie musiał się wycofywać, miał po swojej stronie arcybiskupa! – Rozważę twoje słowa – zwrócił się opat do Wynstana. Biskupowi to nie wystarczyło. – Jeszcze dziś wyślę list do Elfrica – odparł. – Napiszę mu, że jego sugestia… powtarzam: sugestia… nie jest mile widziana; że ty i ja omówiliśmy tę sprawę i ufam, że po namyśle zgadzasz się ze mną, iż nie jest to dobry czas, żeby minster stał się klasztorem. – Powiedziałem, że się zastanowię – zaznaczył Osmund. Wynstan puścił jego słowa mimo uszu, wyczuwając, że opat zaczyna się wahać. – Brat Wigferth może zabrać list. – Spoglądał na twarze mnichów, nie wiedząc, który to z nich. – A jeśli z jakiegoś powodu mój list nie dotrze do arcybiskupa, osobiście odetnę Wigferthowi jaja zardzewiałym nożem. Mnisi byli wstrząśnięci tak wulgarnym językiem. – Opuść nasz kościół, biskupie, nim kolejny raz zbrukasz dom Pana – zażądał opat. – Napisz list, Osmundzie – rzekł Wynstan. – Powiedz arcybiskupowi Elfricowi, że zmieniłeś zdanie. Jeśli tego nie zrobisz, usłyszysz gorsze rzeczy. – Po tych słowach odwrócił się i wymaszerował z kościoła. Myśli, że wygrał, powiedział do siebie Aldred. I ja też tak myślę.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj