W najbliższą środę, 13 lutego, do sprzedaży trafi książka Oscary. Autorką tej pozycji jest Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autora krytycznego bloga Zwierz Popkulturalny. Wydawnictwo W.A.B. udostępniło fragment Oscarów, a konkretnie rozdział o polityce w tej nagrodzie filmowej. Miłej lektury!

OD WSTĄŻEK PO KRZYKI, CZYLI O POLITYCE NA OSCARACH

Polityka jest obecna na Oscarach właściwie od zawsze. Nie znaczy to, że zawsze miała to samo oblicze. Czasem polityczne były nagrody, czasem o polityce mówili zwycięzcy, czasem wystarczyły strój czy przypinka. Ktokolwiek mówi, że polityki nie ma na rozdaniu Oscarów, ten nieuważnie śledził ostatnie dziewięćdziesiąt lat historii hollywoodzkiej nagrody. Przez wiele lat na rozdaniu Oscarów nikt o polityce nie mówił wprost. Nie dlatego, że aktorzy nie mieli przekonań politycznych i nie angażowali się w ruchy obywatelskie, ale dlatego, że bali się reakcji wielkich studiów filmowych odpowiedzialnych za ich wizerunek. W latach 20. i 30. najwięcej pozafilmowych sporów towarzyszących rozdaniu Oscarów dotyczyło właśnie wewnętrznych spraw środowiska filmowego – jeśli protestowano, to przeciwko niskim płacom, zbyt ograniczającym kontraktom, blokowaniu działań związków zawodowych. Te spory wewnątrz środowiska często wiązały się z problemami trapiącymi całe społeczeństwo amerykańskie, jednak w czasie ceremonii nigdy nie mówiło się bezpośrednio o sprawach politycznych. Gregory Peck, który otrzymał Oscara za pierwszoplanową rolę w Zabić drozda, odbierając nagrodę, nie powiedział ani słowa o poruszanych w filmie kwestiach rasowych, choć chętnie wypowiadał się na ten temat w wywiadach prasowych. Nic nie powiedział też Sidney Poitier, kiedy odbierał nagrodę za pierwszoplanową rolę męską jako pierwszy czarnoskóry aktor w historii. Nie znaczy to jednak, że aktorzy i aktorki nie znajdywali sposobu, by w niebezpośredni sposób odnieść się do kwestii politycznych czy społecznych. Aktorka Celeste Holm, odbierająca w 1948 roku Oscara za rolę w filmie Dżentelmeńska umowa, stwierdziła, że największą nagrodą było dla niej zagranie w filmie, który wykazuje się równie dużym zrozumieniem dla świata, a tego wszyscy najbardziej potrzebujemy. Biorąc pod uwagę, że film mierzy się z kwestią tolerancji i antysemityzmu, zdanie to ma polityczny charakter. Podobnie – niekoniecznie wprost – nawiązał do ruchu praw obywatelskich Rod Steiger, dziękujący swojemu ekranowemu partnerowi Sidneyowi Poitier za to, że ich wspólna praca pozwoliła mu zrozumieć, gdzie tkwi źródło uprzedzeń. Ta wypowiedź na ceremonii, która odbyła się kilka dni po zamordowaniu Martina Luthera Kinga, musiała zostać odebrana jednoznacznie.
Źródło: W.A.B.
Niekiedy działania Akademii były bardzo dyskretne, trudne w ocenie. W 1957 roku Robert Rich został nagrodzony Oscarem za scenariusz do filmu The Brave One. Oscara nigdy nie odebrał, ponieważ… nie istniał. Robert Rich to pseudonim Daltona Trumbo, jednego ze scenarzystów umieszczonych w czasach maccartyzmu na czarnej liście twórców, którym nie wolno było pracować w Hollywood. Do dziś trwają spory, do jakiego stopnia członkowie Akademii zdawali sobie sprawę, kogo nagradzają. Jeśli przyjąć, że dla części z nich, zwłaszcza zrzeszonych w Akademii scenarzystów, tożsamość Richa nie była tajemnicą, to możemy to potraktować jako bardzo jednoznaczną deklarację polityczną. Trumbo dostał statuetkę do rąk własnych wiele lat później, w 1975 roku. Dopiero lata 70. przyniosły to, co znamy ze współczesności: mówienie o kwestiach politycznych głośno i wprost. Z całą pewnością przyczyniła się do tego wojna w Wietnamie (w której krytykę było zaangażowanych sporo gwiazd Hollywood), a także wzrost znaczenia samej transmisji z oscarowych gali. Trudno się więc dziwić, że przy tak olbrzymiej widowni twórców kusiło, by przekazać światu ważne przesłanie. Od tego czasu coraz częściej zadajemy sobie pytanie: do jakich politycznych problemów nawiążą gwiazdy i czy w ich przemówieniach bądź działaniach będzie odbijała się rzeczywista troska o problemy współczesnego świata czy jedynie samozadowolenie z własnej aktywności? Deklaracje polityczne pojawiają się dziś w kontekście Oscarów, zanim jeszcze ktokolwiek otrzyma nagrodę i sięgnie po mikrofon. Wszystko zaczyna się już na czerwonym dywanie. I taki zwyczaj trwa mniej więcej od lat 70. W 1972 roku Jane Fonda (nominowana do Oscara za swoją rolę w filmie Klute) pojawiła się na rozdaniu nagród w garniturze od Yves Saint Laurenta. Garnitur był czarny i nie nowy – aktorka miała go od czterech lat. Zapytana, dlaczego nie kupiła sukienki, odrzekła, że nie miała ochoty kupować sobie nowych ładnych strojów, kiedy w Wietnamie trwa wojna. Słowa na temat wojny Fonda powtórzyła, odbierając statuetkę Oscara. Nie była pierwszą aktorką, która chciała swoim strojem zakomunikować coś światu (chyba najwcześniej zrobiła to Bette Davies, która na ceremonię ubrała się bardzo skromnie, by pokazać, że czuje się jak niewolnica studia, z którym była związana niekorzystnym kontraktem). Był to jednak pierwszy raz, gdy strój wybrany przez aktora na galę miał tak dobitnie zwrócić uwagę na kwestie polityczne.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj