Nic dziwnego, że rok później w przemowie otwierającej rozdanie Oscarów prowadząca galę Whoopi Goldberg chciała oszczędzić aktorom kłopotu w nawoływaniu do politycznej i społecznej zmiany, wymieniając wszystkie możliwe do poruszenia problemy: „Ratujcie wieloryby, ratujcie sowy. Prawa gejów. Prawa mężczyzn. Prawa kobiet. Prawa człowieka. Nakarmcie bezdomnych. Więcej kontroli broni. Uwolnijcie chińskich dysydentów. Pokój w Bośni. Reforma służby zdrowia. Wybierzcie wybór. Działajcie. Więcej badań nad AIDS”. Choć można tę listę przyjąć z rozbawieniem, stanowi ona całkiem rzetelny przegląd politycznych deklaracji z połowy lat 90. Pod koniec XX wieku doszło do jednego z najbardziej upolitycznionych, a jednocześnie trudnych do jednoznacznej oceny momentów w historii nagrody. W 1999 roku Akademia zdecydowała się nagrodzić honorową statuetką reżysera Elię Kazana. Z punktu widzenia osiągnięć filmowych nie powinno być w tym nic dziwnego – to reżyser wybitny, jego filmy były nagradzane Oscarami, a on sam mógł sobie poczytać za zasługę odkrycie dla Hollywood aktorów takich jak Marlon Brando, James Dean czy Warren Beatty. W czym więc był problem? W sprawach politycznych. W latach 50., gdy bardzo obawiano się komunistów w Hollywood, Kazan wystąpił przed rządową komisją, oskarżając o komunistyczne sympatie ośmiu aktorów, reżyserów i scenarzystów. Był jednym z niewielu twórców, którzy wezwani przed komisję zdecydowali się podać nazwiska. Wymienieni przez Kazana twórcy zostali wpisani na czarną listę, co oznaczało, że nie mogli pracować w Hollywood (pod własnym nazwiskiem) i być zatrudniani przez wielkie studia filmowe. Kazan zrobił to głównie po to, by móc podpisać korzystny kontrakt ze studiem 20th Century Fox. Reżyser nigdy za to nie przeprosił. Kiedy Akademia ogłosiła, że zostanie mu przyznana honorowa statuetka, Hollywood podzieliło się na dwie frakcje. Niektórzy krytykowali reżysera i zachęcali, by nie klaskać, kiedy będzie wchodził na scenę, by odebrać nagrodę, inni wskazywali, że wydarzenia, o których mowa, miały miejsce wiele lat temu i że takie zachowanie hollywoodzkich elit można by odczytać jako hipokryzję. Napięcie rosło, zwłaszcza że pod budynkiem, w którym odbywała się uroczystość, zgromadziła się spora, jak na Oscary, demonstracja przeciwko przyznaniu reżyserowi nagrody. Ostatecznie całe wydarzenie okazało się nieco mniej dramatyczne, niż się spodziewano. Kazan wkroczył na scenę w towarzystwie Martina Scorsese i Roberta DeNiro. Kamery skierowano na widownię, by odnotować, kto klaskał, a kto się powstrzymał. Warren Beatty, Helen Hunt czy Meryl Streep zdecydowali się na owację, Steven Spielberg klaskał, ale nie wstał z miejsca, zaś Ed Harris i Nick Nolte nie oklaskiwali reżysera. Prasa opisywała całe zdarzenie jako zaskakująco nudne – biorąc pod uwagę wcześniejsze dyskusje. Ukazało ono jednak, że Hollywood nie umie uporać się z własną przeszłością. Problem twórców z niekoniecznie kryształową przeszłością od lat trapi Akademię, która bardzo chciałaby oceniać twórców, a nie ludzi. Jednocześnie wyraźnie widać, że niektóre przewiny Akademia traktuje ostrzej niż inne. I że ma krótką pamięć. Zresztą jak komentowano w 1999 roku, cała dyskusja nad Oscarem dla Kazana miała sens o tyle, że przynajmniej część młodych ludzi dowiedziała się o istnieniu czegoś takiego jak czarna lista. Na początku XXI wieku trend nawiązywania do sytuacji politycznej w podziękowaniach oscarowych tylko się nasilił, choć lista tematów zbytnio się nie zmieniła. W 2000 roku John Irving, odbierając Oscara za scenariusz do Regulaminu tłoczni win, odniósł się do prawa kobiet do aborcji, wymieniając wśród podziękowań organizacje, które wspierają kobiety. Jedną z najbardziej znanych politycznych przemów z tego okresu była wypowiedź Michaela Moore’a z 2003 roku. Reżyser za swój wycelowany w lobby producentów broni film dokumentalny Zabawy z bronią dostał Oscara i zdecydował się wykorzystać kilka minut na pełną złości polityczną mowę. George’a W. Busha nazwał fikcyjnym prezydentem (należy pamiętać, że Bush przegrał wybory liczbą głosów wyborców, ale wygrał głosami elektorskimi) i stwierdził, że wysłał on żołnierzy do Iraku z nieistniejących powodów. Sala zareagowała bardzo negatywnym buczeniem, a prowadzący galę Steve Martin skomentował wystąpienie dowcipem o miłych panach, którzy pomogą reżyserowi wsiąść do bagażnika jego samochodu. Co ciekawe, gdyby dziś Moore wygłosił mowę, w której krytykowałby obecnego prezydenta USA, raczej nie spotkałby się z negatywnymi reakcjami. Jednak w 2003 roku pamięć o atakach terrorystycznych w Nowym Jorku była na tyle świeża, że krytyka wojny w Iraku spotkała się z niechęcią. Rok później Errol Morris wygłosił bardzo podobne przemówienie, kiedy otrzymał Oscara za dokument Mgły wojny. Reżyser zdecydował się porównać wojnę w Iraku do wojny w Wietnamie, wskazując, że Ameryka znów powtarza te same błędy. Wówczas jednak reakcja sali była dużo łagodniejsza. Warto tu zauważyć, że autorzy filmów dokumentalnych zwykle mają coś więcej do powiedzenia w sprawach politycznych, zwłaszcza gdy ich filmy dotyczą polityki. I tak na przykład twórcy nagrodzonego filmu Citizenfour, poświęconego sprawie Edwarda Snowdena, wskazywali na wadliwość systemu demokratycznego w Stanach Zjednoczonych, co obnażyła opowiedziana przez nich historia. W ostatnich latach w przemowach politycznych często pojawiały się wątki poruszające problemy nierówności, które trapiły społeczeństwo Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza na tle rasowym. W 2015 roku John Legend i Common, odbierający Oscara za najlepszą piosenkę do filmu Selma, przypomnieli o tym, że choć od walki o prawa obywatelskie dla czarnoskórych mieszkańców Stanów minęło pół wieku, to wciąż w społeczeństwie amerykańskim istnieje olbrzymi problem nierówności. Dwa lata później na gali rozdania Oscarów Common wykonał piosenkę, w czasie której zaprosił na scenę kilkunastu przedstawicieli różnych organizacji pozarządowych działających na rzecz mniejszości etnicznych, praw kobiet i praw człowieka. Do podobnych kwestii polityczno-społecznych nawiązywał w dwóch swoich przemowach reżyser Alejandro G. Iñárritu, który odbierając nagrodę za Birdmana, zdecydował się poruszyć temat meksykańskiej imigracji do Stanów. Kiedy z kolei przyjmował Oscara za Zjawę, wyraził nadzieję, że społeczeństwo, w którym żyje, któregoś dnia będzie postrzegało kolor skóry jako coś równie nieważnego jak długość włosów. Do kwestii imigracji nawiązał też Guillermo del Toro odbierający Oscara za Kształt wody, przypominając, że sam od dwudziestu pięciu lat jest imigrantem. Co ciekawe, tylko przemówienia nawiązujące do problemów polityki amerykańskiej zostają w pamięci widzów i stanowią przedmiot szerszych dyskusji, nie zaś na przykład wzmianka o konflikcie na Ukrainie, która znalazła się w podziękowaniach Jareda Leto. Co zrozumiałe, polityka jest najbardziej obecna na oscarowych galach, gdy na uroczystości pojawia się ktoś z rządzącej administracji. Podczas II wojny światowej prezydent Roosevelt przesłał list do członków Akademii, w którym wyraził swoje wsparcie dla przemysłu filmowego i podkreślił jego doniosłą rolę w czasie wojny. Zupełnie inny ton miało pojawienie się w 2013 roku na Oscarach Michelle Obamy, która odczytała (co prawda nie w Kodak Theatre, ale poprzez połączenie z Białym Domem) zwycięzców w kategorii najlepszy film. Czasem też o politykach wspominali artyści estradowi. I tak na gali w 1996 roku, która już z założenia miała akcentować siłę i znaczenie kobiet w świecie, Liza Minnelli wykonała utwór o tym, że nadchodzi epoka kobiet, a rozpocznie ją Hillary Clinton (już wtedy spodziewano się, że będzie startować na prezydenta). Jak dzisiaj wiadomo, były to zdecydowanie przedwczesne przewidywania. Oscarowa polityka ma różne oblicza. Dla niektórych jest przejawem nietaktu czy hipokryzji – w opinii tych osób gwiazdy nie mają kompetencji, by mówić o sprawach politycznych. Leonardo DiCaprio namawiający do chronienia planety, podczas kiedy sam lata po świecie prywatnym samolotem i wypoczywa na luksusowych jachtach, nie dla każdego brzmi wiarygodnie. Dla innych przemowy polityczne są przejawem niesamowitego samozadowolenia Hollywood, które uważa, że ma remedium na każdą bolączkę świata. Podczas gdy są to tylko fantastycznie opłacani ludzie, którzy robią filmy. Inni wskazują, że problemy, do których odnoszą się aktorzy, zwykle są związane tylko z jedną – liberalną – opcją polityczną i obyczajową, co sprawia, że nie można deklaracji politycznych aktorów traktować poważnie. Część tych argumentów jest istotnie do przyjęcia. Możemy podejrzewać, a nawet mieć pewność, że wiele z mów wygłoszonych na Oscarach nie zmienia świata i że rzeczywiście sporo osób czuje się przez kilka minut komfortowo, pouczając świat, jak ma się zmienić. Nie wszyscy twórcy posiadają też odpowiednie kompetencje. Ale z drugiej strony aktorzy mówiący o problemach społecznych mają możliwość trafić ze swoim przesłaniem do milionów osób. Tom Hanks, ulubieniec Ameryki, gdy opowiedział o AIDS, wpłynął na zmianę sposobu patrzenia na tę chorobę, i to nie przez instytucje rządowe, ale zwykłych obywateli. Mało kto mówił kilka miesięcy po tragedii o problemach Puerto Rico, ale Lin-Manuel Miranda nie zapomniał wspomnieć o nich na oscarowym czerwonym dywanie, uświadamiając milionom widzów oglądającym transmisję, że wyspa stanowiąca terytorium Stanów Zjednoczonych nadal pozostaje w większości bez prądu. Aktorki przemawiające za zrównaniem płac w Hollywood prowokują do prowadzenia w wielu amerykańskich domach dyskusji o tym, kto ile dostaje za podobną pracę. Scenarzyści, mówiąc o równości małżeńskiej dla par homoseksualnych, przemawiają w imieniu tych, którzy nigdy nie staną przy mikrofonie. Fakt, że tak wiele mów politycznych wygłosili autorzy nagrodzonych filmów dokumentalnych, uświadamia nam, że wielu twórców polityką zajmuje się na co dzień. A wspominanie o imigracji przez nagrodzonych reżyserów pokazuje, że ten problem dotyczy też ich środowiska. Polityka jest obecna na Oscarach, bo sztuka nie istnieje w próżni. Amerykańscy twórcy komentują wydarzenia polityczne z kraju i ze świata w swoich filmach. Trudno się dziwić, że komentują je, dziękując za nagrody. I choć czasem przewracamy oczami, gdy kolejna osoba podczas gali próbuje nam przypomnieć o jakimś problemie społecznym, to jednak dobrze sobie co pewien czas przypomnieć, że polityka dotyczy nas wszystkich i nie da się jej odseparować od kultury.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj