ROZDZIAŁ 2

Piątek

2

W nocy trochę mżyło, ale poranek był ciepły. Wilgoć unosiła się nad szeroką wstęgą asfaltu. Słońce wypełzało ponad wierzchołki drzew, zalewając okolicę mdłym blaskiem. Skrzyło w kroplach rosy pokrywającej źdźbła trawy i oddzielające je od asfaltu, białoczerwone obrzeże zakrętu. Buczenie narastało, taktowane charakterystycznym redukowaniem biegu. Wskazówka schowanego za pleksiglasową owiewką samotnego obrotomierza opadała coraz niżej. Pięć, cztery i pół, cztery tysiące obrotów. Rosa skraplała się na szybie owiewki i kasku. Spychana pędem powietrza, tworzyła długie strugi, które zmieniły swój kierunek, gdy motocykl pochylił się, wchodząc w zakręt. Nisko, ale nie najniżej. Tor był jeszcze zbyt wilgotny, by można było do końca wykorzystać jego przyczepność. Po chwili silnik ryknął basowo. Wskazówka obrotomierza skoczyła ku czerwonej kresce umieszczonej tuż za siedmioma tysiącami. Kolejny bieg, kolejny i kolejny. Zabytkowy norton manx ciął już długą prostą, oddając na koło pełną moc półlitrowego silnika. Silnika, który co prawda opuścił fabrykę w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku, ale po latach miał się lepiej niż dobrze. Warczał jak myśliwiec i wchodził na wysokie obroty jak szatan. Kolejna redukcja, buczenie i kolejny zakręt. Za nim znów długa prosta, nazywana startową, przy której stały zabudowania toru. Długi, żółty budynek z boksami, balkonami pełniącymi funkcję trybun, dużym napisem „Tor Kielce” i wieżyczką sędziowską. Pusty i cichy, jeśli nie liczyć mechanika krzątającego się przy jedynym otwartym boksie. Norton wyszedł z zakrętu, ale kierowca nie odkręcił manetki i nie rozpędził ponownie motocykla. Mechanik mu machał, dawał znaki, by zjechał. Zrobił to więc i zatrzymał się tuż obok. Zgasił silnik i ściągnął kask. Miał czterdzieści kilka lat, zszarzałą, surową twarz i lekko podkrążone oczy. – Drze się, odkąd ruszyłeś! – Rzeczywiście, telefon wciąż dzwonił. Wygrywał jakiś kawałek, chyba rockowy. Mężczyzna ściągnął rękawicę i położył ją na baku. Przyłożył telefon do ucha. – Painer, słucham! – warknął. – Tak… Rozumiem… Cztery ciała. – Zaklął pod nosem. – Dobra, będę za pół godziny! Rozłączył się i odetchnął głęboko. – I znowu nie pojeździmy… – Mechanik pokiwał głową. – Dobrze, że do wyścigu jeszcze sporo czasu. – Nie mówił tego z wyrzutem, po prostu stwierdzał fakt. Zdążył się przyzwyczaić. Kilka minut później Painer był już przebrany. Zamiast motocyklowego kombinezonu miał na sobie niemodną marynarkę i sztruksowe spodnie. Pożegnał się z mechanikiem i ruszył na parking, na którym stały tylko dwa auta. Wzrok przyciągała solidna, błyszcząca metalicznym lakierem terenówka należąca do mechanika. Przy niej kilkunastoletni su­ baru forester Painera wyglądał jak zgniłe jajo. Tym bardziej że zmatowiały, zielony lakier miał kilka wgnieceń i zacieków rdzy. Również na tylnej klapie, której jaśniejszy odcień wyraźnie odróżniał się od reszty. Podobnie odróżniały się tylne drzwi, które razem z kiepsko zaszpachlowanym błotnikiem i klejonym zderzakiem zdradzały wypadkową historię auta. Painerowi to nie przeszkadzało. Auto jeździło, więc spełniało swoją funkcję, a jego stan był najlepszym zabezpieczeniem przed kradzieżą. Przez Miedzianą Górę i Kostomłoty dotarł do wjazdu na obwodnicę Kielc i skierował się w stronę Chęcin.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj