R O Z D Z I A Ł  2

– Czy ktoś z was zetknął się już z osobą cierpiącą na zabu­rzenia neurologiczne? – Mężczyzna prowadzący szkolenie rozgląda się po sali. Ma na imię William. Unosi pytająco zrośnięte brwi, co nadaje mu jakże surowy wygląd. Spo­ śród pięciorga wolontariuszy jestem najmłodsza, młodsza od każdego z nich co najmniej o dziesięć lat. Rzucam się w oczy w swoim szkolnym mundurku w ohydnym kaszta­nowym kolorze. Ale William nie czeka na odpowiedź, tyl­ ko wyjaśnia: – Osoba z takimi zaburzeniami funkcjonuje inaczej niż zdrowa. Mózg odpowiada za tak wiele reakcji,które bierzemy za oczywiste: za nasze miłe zachowanie, za panowanie nad naszymi emocjami i za zdolność przy­swajania sobie tego, co się do nas mówi… – Znowu ob­rzuca nas badawczym spojrzeniem i dodaje: – Odbija się to też na wyglądzie. Wielu naszych pacjentów przeszło operacje, po których pozostał im otwór w czaszce albo na skutek choroby doszło u nich do zniekształcenia gło­ wy. Wielu z nich nie kontroluje też mięśni twarzy. Trze­ba mieć silny charakter, by wytrzymać zamęt panujący w nieznanym nam umyśle chorej osoby i umieć dotrzeć do kogoś żyjącego w takim zamęcie. Po tych słowach, które miały wzbudzić w nas lęk, William mówi, czego nie powinniśmy robić (wykonywać czynności zastrzeżonych dla personelu medycznego i inicjować niepożądanego przez pacjentów kontaktu fizycz­nego, gdyż dla wielu z nich problemem jest wyrażenie na to zgody). Następnie przekazuje nam przydatne infor­macje na temat tego, jak używać narzędzi ułatwiających komunikację z chorym i co robić, gdy ten w czasie sesji terapeutycznej zaśnie (nie należy go budzić). Po pierwszym tygodniu zajęć w szkole jestem tak zmęczona, że bezmyślnie rysuję na marginesie strony mojego notatnika kolejnego tapira. Gdy szkolenie się kończy, mam tyle rzeczy do spakowania do plecaka, że zajmuje mi to dłuższą chwilę. – Wszystko w porządku, Claire? – pyta William, pod­ chodząc do mnie. – Chyba tak – odpowiadam mu, nieco zdziwiona tym pytaniem, bo niby co miałoby nie być w porządku? – Nie chciałem cię zagadywać w czasie szkolenia z powodu twojego młodego wieku… – Najwyraźniej uznał, że teraz może, bo pyta: – Chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak postępować z pacjentami z dysfunkcjami układu neurologicznego? Zastanawiam się, czy to nie jest podchwytliwe pytanie. – Ja… hm… postanowiłam traktować każdego takiego pacjenta po prostu jako człowieka – odpowiadam zgod­nie ze swoim przekonaniem. – Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać – pod­chwytuje temat. – Pewnie znasz jednego z naszych pa­cjentów, Kamrana Malika? Potakuję i odpowiadam: – Chodził do mojej szkoły. Mieliśmy zebranie w jego sprawie. William rozciąga usta w grymasie uśmiechu. – Super – mówi. – Jego rodzina życzy sobie, by od­wiedzał go wolontariusz. Postanowiłem polecić im cie­bie. Co ty na to? – Bardzo by mi to odpowiadało – potwierdzam, gdyż od czasu szkolnego zebrania miałam nadzieję, że tak się stanie. Idę w stronę recepcji, po drodze mijając znaki na matowych szybach. Jeden wskazuje kierunek do base­nu, gdzie stosuje się hydroterapię, drugi do sali z zaję­ciami fizjoterapeutycznymi, a trzeci do sali kinowej. Na parterze przechodzę obok kobiety, która porusza się za pomocą balkonika. Podtrzymywana przez trzy osoby dzielnie posuwa się powoli do dwuskrzydłowych drzwi, za którymi znajduje się rozległy płaski trawnik. Nie spo­dziewałabym się tego wszystkiego po szpitalu. Wolała­bym nigdy nie trafić do żadnego, ale są gorsze miejsca na świecie. Na dworze siadam na murku otaczającym parking i wyjmuję telefon. Tata miał mnie stąd zabrać o wpół do dziesiątej, niestety nigdzie nie dostrzegam jego samochodu. Gdy mi odpowiada, słyszę jego stłumiony głos, bo jak zwykle używa w samochodzie słuchawki Blue­tooth. Informuje mnie krótko, że przyjedzie o dziesiątej, po czym się rozłącza. Fajnie byłoby, gdyby mój tata miał takie samo poczucie czasu jak my wszyscy. Nie potrafię się oprzeć sile przyciągania #Mlecz­nychCyców, choć działają na mnie toksycznie i aby móc obejrzeć filmik, podłączam się do szpitalnej sieci Wi-Fi. Wiem, że nie powinnam wchodzić na tę stronę inter­netową, ale to za mało, aby mnie przed tym powstrzy­mać. Gdy pod #MlecznymiCycami nie znajduję nowych okropnych komentarzy, moja gorsza, pożałowania god­na połowa czuje się tym niemal zawiedziona. W pobliżu recepcji rozlega się hałas. Szeroko otwie­ rają się dwuskrzydłowe drzwi i wychodzi z nich chłopak mniej więcej w moim wieku. To ten, którego szukałam wzrokiem wśród uczniów na szkolnym zebraniu. Sef Malik jest wysoki i tyczkowaty. Nosi hipsterskie okula­ry (komuś może się to podobać). Ma brązową karnację i czarne włosy ostrzyżone w stylu pompadour. Ubiera się w swobodnym stylu, w kurtkę dżinsową i obcisły dwuczęściowy strój do joggingu. Podoba mi się zarys jego szczęki i łagodny profil. Podoba mi się Sef! Odwracam wzrok. Nauczyłam się w szkole, że sek­sownych chłopaków tylko się ogląda. Nie słucha się tego, co mówią, nie rozmawia się z nimi i nawet przelotnie się ich nie zna. I… O Boże, co, jeśli oglądał to wideo? Sły­sząc, że się zbliża, w panice zamykam zakazaną stronę internetową. – Hejka! – wita się, przystając przede mną i lekko bębniąc palcami w dach stojącego obok samochodu. Pod jego rozpiętą kurtką widzę wyblakły nadruk na szarym T-shircie. – Cześć – odpowiadam niepewnie. – Chodzisz do West Bridge? – Sef wskazuje ruchem głowy mój szkolny mundurek. – Hm, tak – potwierdzam i dodaję: – Ty też. – W szko­le na ogół zna się wszystkich z wyższych klas. Sef bębni palcami po dachu samochodu energiczniej i uśmiecha się z zadowoleniem. – Czyżby? – kokietuje. – Widziałam cię w West Side Story. Byłeś super w roli Tony’ego – odpowiadam, poświadczając w ten sposób, że znam go choćby z tego przedstawienia, a nie tylko z gapienia się na niego. Po naszej szkolnej adaptacji tego musicalu miejscowe gazety pisały o WEST BRIDGE SIDE STORY. Został w niej zastosowany pozytywny racebending, czyli role kolorowych bohaterów dostali kolorowi odtwórcy, a nie odpowiednio ucharakteryzowani biali, jak to zwykle robił Hollywood. – Dzięki! – wykrzykuje rozpromieniony Sef, aż robi mi się ciepło na duszy. Na jego twarzy maluje się duma. Pyta: – To pewnie wiesz też, jak mam na imię? – Sef – mówię. – Moje pełne imię brzmi Yousef – oznajmia, wypowia­dając je inaczej niż pan Chung na naszym zebraniu. Połyka pierwszą sylabę i brzmi to bardziej jak „suff”. – Ale możesz tak do mnie mówić tylko wtedy, kiedy mam kłopoty. Na widok jego udręczonej miny robi mi się przykro. Nie wątpię, że ma znacznie więcej problemów niż ja. – A ty się przedstawisz? – pyta z naciskiem. – Jestem Claire Casey. Przechodzi między samochodami na drugą stronę i siada obok mnie na murku, niemal dotykając mojego ramienia. – Claire Casey, co porabiasz na parkingu Recreare? – dopytuje się. Czuję od niego zapach ołówkowego drew­na i imbirowych ciasteczek. – Rozpoczęłam tu wolontariat – będę czytała pacjen­tom szpitala. – Co wybierzesz? – Coś zgodnego z programem rehabilitacji. Właśnie byłam na szkoleniu. – Dotyczącym czytania? – To bardzo skomplikowane. – Kiwam głową jak osoba wtajemniczona i Sef znowu się uśmiecha, co jest miłe. – Powiedziano mi, że mogę czytać twojemu bratu. Sef robi się smutny i poważny. Odwraca ode mnie wzrok i spogląda na parking, potem w niebo, a w końcu na wytarty dżins na mankiecie swojej kurtki i zaczyna wyciągać z niego nitkę. – Pewnie będziesz musiała trochę na to poczekać. Kama przewiozą tu dopiero w przyszłym tygodniu. Cier­pi na amnezję pourazową i potrzebuje trochę czasu, by się zaadaptować – informuje mnie Sef i zerka na mnie ukradkiem. – Sorki, mówię jak z podręcznika. – Wcale nie – oświadczam zdawkowo, żałując, że nie wiem, co to jest amnezja pourazowa, i pytam: – Ale sko­ro nie przyjechałeś tu w odwiedziny do Kama…? – Przywiozłem mamę z jego rzeczami, aby przygoto­wała pokój. Wydaje mi się, że ten wymuskany i pewny siebie chłopak wolałby rozmawiać o wszystkim innym, tylko nie o tym, co przydarzyło się jego bratu. Pytam desperacko: – A więc przyjechałeś tu samochodem? To działa jak czary. Sef się ożywia. – Jasne! – potwierdza, sprzedaje stojącej obok niego hondzie kopa, co ma być wyrazem czułości, i patrzy na mnie bardzo z siebie zadowolony. Raczej stwierdza, niż pyta: – Jesteś pod wrażeniem, co? Na aucie widzę znak nauki jazdy. – Może będę, jak już dostaniesz prawko – studzę jego entuzjazm. – Po co czekać? Już teraz mogę cię zabrać na szaloną przejażdżkę. – Wstaje z murku, wyciąga z kieszeni klu­czyki i pyta: – Wsiadasz? – Trudno oprzeć się jego szelmowskiemu uśmiechowi. – Do cudacznej bryki z gościem, który robi kurs pra­wa jazdy? Zapomnij. – To jest Pani Bennett. – Tak nazwałeś swój samochód? – Mój brat go tak nazwał. Może też być Pani Bent. – Wskazuje ruchem głowy litery na tablicy rejestracyjnej, które wszystko wyjaśniają. – Więc już ją znasz i… – Jest tylko jeden drobiazg: jeszcze nie masz prawka. Sef wzrusza ramionami, jakby nie obowiązywały go przepisy, i namawia mnie: – No wsiadaj, zaszalej trochę. Rzucam ci wyzwanie. Rozlega się dźwięk silnika i na parking wjeżdża do­brze mi znane czarne audi. – To mój tata – mówię, żałując, że już przyjechał. – Muszę spadać. Wstaję z miejsca i podnoszę plecak, a Sef jest już przy audi i otwiera mi drzwi. – Do zobaczenia, Claire Casey – mówi na pożegna­nie. Ma ładnie brzmiący, niski głos, co sprawia, że serce zaczyna mi bić szybciej. Gdy tata zawraca, Sef stoi ze skrzyżowanymi rękami, oparty o tył swojego samochodu, i śledzi mnie spojrze­niem. Kiedy audi przejeżdża obok niego, macha od niechcenia na pożegnanie. – Ale się zaczerwieniłaś, Misiaczku – mówi tata, kie­dy wyjeżdżamy z parkingu.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj