Gwendy’s Button Box to nowela Stephen King oraz Richard Chizmar. Opowiada historię dziewczynki, która otrzymuje od tajemniczego mężczyzny pudełko z guzikami. Ma go strzec jak oka w głowie: pudełko potrafi dać opiekunowi wiele korzyści, ale w niewłaściwych rękach może doprowadzić do tragedii na całym świecie. Wydawnictwo Albatros udostępniło dla naszych czytelników pierwszy rozdział Pudełka z guzikami Gwendy. Miłej lektury!

Rozdział 1

Z miasteczka Castle Rock do punktu widokowego Castle View prowadzą trzy drogi: szosa 117, Pleasant Road i Schody Samobójców. Tego lata codziennie – tak, nawet w niedzielę – dwunastoletnia Gwendy Peterson wchodzi po schodach, zamocowanych solidnymi (chociaż zardze­wiałymi ze starości) żelaznymi bolcami, wspinających się zygzakiem po zboczu. Pierwsze sto pokonuje zwykłym krokiem, na następną setkę wbiega truchtem i zmusza się, żeby przyspieszyć na ostatnich stu pięciu, pędząc – jak powiedziałby jej ojciec – na złamanie karku. Na szczycie pochyla się i obejmuje kolana; twarz ma czerwoną, kosmyki włosów przylepiają się jej do spoconych policzków (zawsze wymykają się z końskiego ogona przy ostatnim sprincie, choćby nie wiadomo jak ciasno je wiązała), i sa­pie jak stara pociągowa szkapa. Jednak zrobiła postępy. Kiedy się prostuje i spogląda w dół wzdłuż swojego cia­ła, widzi czubki tenisówek. Nie widziała ich w czerwcu, w ostatnim dniu szkoły, który, tak się składa, był również jej ostatnim dniem w szkole podstawowej w Castle Rock. Przepocona koszula oblepia jej ciało, ale ogólnie bio­rąc, Gwendy czuje się całkiem dobrze. W czerwcu mało nie dostawała zawału za każdym razem, kiedy docierała na szczyt. Z pobliskiego placu zabaw dochodzą okrzyki dzieci. Trochę dalej rozlegają się brzęknięcia aluminio­wego kija uderzającego w piłkę baseballową, kiedy dzie­ciaki z Ligi Seniorów trenują przed meczem charytatyw­nym w Święto Pracy. Gwendy wyciera okulary chusteczką, którą nosi w tym celu w kieszeni szortów, i wtedy słyszy, że ktoś się do niej zwraca: – Hej, dziewczyno. Podejdź no tu na chwilę. Musimy pogadać, ty i ja. Gwendy nakłada okulary i rozmazany świat się wy­ostrza. Na ławce w cieniu, obok żwirowanej ścieżki pro­wadzącej od schodów do Parku Rekreacyjnego Castle View, siedzi mężczyzna w czarnych dżinsach, czarnej marynarce jak od garnituru i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Na głowie ma mały, schludny czarny kape­lusz. Przyjdzie czas, kiedy Gwendy będzie śniła koszmary o tym kapeluszu. Mężczyzna siedział na tej ławce codziennie przez cały tydzień i zawsze czytał tę samą książkę (Tęcza grawitacji, gruba i wygląda na ciężką lekturę), ale nigdy się nie od­zywał, aż do dzisiaj. Gwendy przygląda mu się nieufnie. – Nie powinnam rozmawiać z obcymi. – To dobra rada. – Jest chyba w wieku jej ojca, czyli jakieś trzydzieści osiem lat, i całkiem nieźle wygląda, ale nosi czarną marynarkę od garnituru w gorący sierpnio­wy poranek, więc według Gwendy jest potencjalnym świrem. – Pewnie mama ci tak poradziła? – Ojciec – odpowiada Gwendy. Musi go minąć, żeby się dostać na plac zabaw, a jeśli naprawdę świr, może próbować ją złapać, ale ona niespecjalnie się boi. W koń­cu jest biały dzień, plac zabaw jest niedaleko i pełen lu­dzi, i już odzyskała oddech. – W takim razie – mówi mężczyzna w czarnej mary­narce – pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Richard Farris. A ty jesteś…? Ona się zastanawia, potem myśli: co mi szkodzi?
Źródło: Albatros
– Gwendy Peterson. – No widzisz. Już się znamy. Ona kręci głową. – To, że się zna czyjeś nazwisko, nie znaczy jeszcze, że się go zna. Mężczyzna odrzuca głowę do tyłu i wybucha śmie­chem. To absolutnie czarujące, szczery dobry humor, i Gwendy nie może powstrzymać uśmiechu. Trzyma się jednak na dystans. On celuje w nią palcem jak z pistoletu: puf. – To było dobre. Niezła jesteś, Gwendy. A skoro o tym mowa, co to w ogóle za imię? – Połączenie. Mój ojciec chciał Gwendolyn… tak miała na imię jego babcia… a mama chciała Wendy, jak z Piotrusia Pana. Więc poszli na kompromis. Jest pan na wakacjach, panie Farris? – To całkiem prawdopodobne; ostatecznie są w Maine, a Maine ogłasza się Krainą Wakacji. Nawet umieszczają to na tablicach rejestracyjnych. – Można tak powiedzieć. Podróżuję tu i tam. W jed­nym tygodniu Michigan, w drugim Floryda, potem może wyskoczę na Coney Island, na pikantne chili i przejażdż­kę na kolejce górskiej. Można mnie nazwać włóczęgą, a Ameryka to mój rewir. Mam oko na pewnych ludzi i sprawdzam ich co jakiś czas. Na boisku za placem zabaw rozlega się brzdęk i sły­chać wiwaty. – No, miło się z panem rozmawiało, panie Farris, ale naprawdę muszę… – Zostań jeszcze trochę. Widzisz, jesteś jedną z tych osób, które ostatnio mam na oku. To powinno zabrzmieć złowieszczo (i trochę za­brzmiało), ale na jego twarzy wciąż widać resztki uśmie­chu, oczy mu błyszczą i jeśli jest zbokiem, dobrze to ukrywa. Jak pewnie najgroźniejsi z nich, przypuszcza Gwendy. Wstąp do mego salonu, rzekł pająk do muchy. – Mam teorię na twój temat, panno Gwendy Peterson. Stworzoną, jak wszystkie najlepsze teorie, na podstawie bliskich obserwacji. Chcesz ją usłyszeć? – Jasne, czemu nie. – Zauważyłem, że jesteś trochę przy kości. Chyba widzi, że ona spina się na te słowa, bo podno­si rękę i kręci głową, jakby chciał powiedzieć: „Nie tak szybko”. – Może nawet uważasz, że jesteś gruba, bo dziew­częta i kobiety w tym naszym kraju mają dziwne pojęcie o swoim wyglądzie. Media… Wiesz, co to są media? – Jasne. Gazety, telewizja, „Time” i „Newsweek”. – Zgadza się. No więc dobrze. Media mówią: „Dziewczyny, kobiety, możecie być, jakie chcecie w tym nowym wspaniałym świecie równości, dopóki widzicie swoje palce u nóg, kiedy staniecie prosto”. On jednak mnie śledzi, myśli Gwendy, bo robię to codziennie, kiedy wejdę na szczyt. Rumieni się. Nic nie może na to poradzić, ale ten rumieniec jest powierzchow­ny. Pod nim kryje się wyzywająca postawa „I co z tego”. Właśnie to sprawiło, że w ogóle zaczęła wchodzić na te schody. To i Frankie Stone. – Moja teoria głosi, że ktoś ci dogryzał z powo­du twojej wagi albo wyglądu, albo jednego i drugiego, i postanowiłaś zająć się tą sprawą. Trafiłem? Może nie w dziesiątkę, ale przynajmniej gdzieś w tarczę? Chyba dlatego, że on jest obcy, Gwendy odkrywa, że może mu powiedzieć to, czego nie wyznała żadnemu z rodziców. Albo może to przez jego błękitne oczy, zain­teresowane i zaciekawione, ale bez złośliwości… przy­najmniej ona nic takiego nie widzi. – Jeden chłopak w szkole, Frankie Stone, zaczął mnie przezywać Goodyear. Wie pan, jak… – Jak balon, tak, znam balony reklamowe opon Goodyear. – Uhum. On jest obrzydliwy. Chciała opowiedzieć mężczyźnie, jak Frankie paradu­je po placu zabaw i wyśpiewuje: „Jestem Frankie Stoner z półmetrowym członem!”, ale się rozmyśliła. – Kilku innych chłopców też zaczęło mnie tak prze­zywać, a potem podłapały to niektóre dziewczyny. Nie moje przyjaciółki, inne dziewczyny. To było w szóstej kla­sie. W przyszłym miesiącu idę do gimnazjum… więc… – Postanowiłaś, że nie zabierzesz tam ze sobą tego przezwiska – dokończył pan Richard Farris. – Rozumiem. Poza tym urosłaś, wiesz. – Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, ale nie w taki sposób, żeby dostała gęsiej skórki. Raczej jak naukowiec. – Myślę, że dojdziesz do jakiegoś metra siedemdziesiąt siedem, siedemdziesiąt osiem, za­nim skończysz rosnąć. Sporo jak na dziewczynę. – …więc postanowiłam nie czekać – mówi Gwendy. – Nie zamierzam czekać. – Dokładnie tak, jak myślałem – mówi Farris. – Nie czekaj, nie jęcz, nie narzekaj, tylko bierz się do roboty. Śmiało naprzód. Godne podziwu. Dlatego chciałem cię poznać. – Miło się z panem rozmawiało, panie Farris, ale muszę już iść. – Nie. Musisz zostać właśnie tutaj. – Przestał się uśmie­chać. Twarz ma surową, błękitne oczy wydają się teraz sza­re. Kapelusz rysuje mu na czole cienką linię cienia, przypo­minającą tatuaż. – Mam coś dla ciebie. Prezent. Ponieważ jesteś tą wybraną. – Nie biorę niczego od obcych. – Teraz Gwendy tro­chę się boi. Może nawet bardziej niż trochę. – To, że się zna czyjeś nazwisko, nie znaczy jeszcze, że się go zna. Tu się z tobą zgadzam, ale nie jesteśmy obcy, ty i ja. Ja cię znam, a ty wiesz, że ta rzecz, którą mam, została zrobiona dla kogoś takiego jak ty. Kogoś, kto jest młody i mocno stoi nogami na ziemi. Wyczułem cię, Gwendy, na długo, zanim cię zobaczyłem. I oto je­steś. – Przesuwa się na koniec ławki i klepie miejsce obok siebie. – Chodź, usiądź przy mnie. Gwendy podchodzi do ławki, czując się jak we śnie. – Czy pan… panie Farris, czy pan chce mnie skrzyw­dzić? On się uśmiecha. – Złapać cię? Zaciągnąć w krzaki i może zmusić do niecnych czynów? – Pokazuje na drugą stronę ścieżki, jakieś piętnaście metrów dalej. Dwa albo trzy tuziny dzieciaków w koszulkach Półkolonii Castle Rock bawi się na huśtawkach, zjeżdżalniach i małpich gajach pod nadzorem czwórki opiekunów. – Chyba nie uszłoby mi to na sucho, jak myślisz? Poza tym młode dziewczyny nie interesują mnie seksualnie. W ogóle mnie nie interesują, z zasady, ale jak już mówiłem… a przynajmniej sugero­wałem… ty jesteś inna. A teraz usiądź. Gwendy siada. Pot pokrywający jej ciało zrobił się zimny. Przez głowę przechodzi jej myśl, że mimo całe­go tego elokwentnego gadania mężczyzna spróbuje ją pocałować, nie zważając na dzieciaki na placu zabaw i ich nastoletnich opiekunów. Ale on tego nie robi. Sięga pod ławkę i wyciąga brezentowy worek ściągany u góry sznurkiem. Otwiera go i wyjmuje piękne mahoniowe pudełko; drewno lśni brązem tak głębokim, że na po­wierzchni widać maleńkie czerwone błyski. Pudełko ma jakieś trzydzieści pięć centymetrów długości, około trzy­dziestu centymetrów szerokości i połowę tego wysoko­ści. Gwendy natychmiast je chce, i nie tylko dlatego, że to piękna rzecz. Chce je dlatego, że ono do niej należy. Jak coś naprawdę cennego, naprawdę ukochanego, co straciła tak dawno, że prawie o tym zapomniała, ale teraz odnalazła. Jakby należało do niej w innym życiu, kiedy była księżniczką albo kimś takim. – Co to jest? – pyta cichutko. – Pudełko z guzikami – odpowiada mężczyzna. – Twoje pudełko z guzikami. Patrz. Przechyla je tak, że Gwendy widzi małe guziki na wieczku pudełka, sześć w rzędach po dwa i pojedyncze na obu końcach. Razem osiem. Te w parach to jasno­zielony i ciemnozielony, żółty i pomarańczowy, niebieski i fioletowy. Jeden guzik na końcu jest czerwony. Drugi – czarny. Są też małe dźwignie na obu końcach pudełka i coś jakby szpara pośrodku.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj