Do dziś trzymam między stronami notatnika ten list, pomięty i potargany przez straszliwe nieszczęścia, które dotknęły mnie i mój dobytek. Przytoczę go tu w całości: Brytyjskie Towarzystwo Księżycowe Sekretarz: Humphrey H. Tugwall Barbara Street 76 WC1 18 września 1945 Szanowny Panie, przewodniczący oraz Komitet polecają mi wezwać Pana na nadzwyczajne posiedzenie Brytyjskiego Towarzystwa Księżycowego, które odbędzie się w siedzibie Towarzystwa 8 października o godzinie 18:00. Ze względu na wysoce poufny charakter sprawy omawianej podczas tego posiedzenia nie zostaną zaproszeni żadni goście, a członków Towarzystwa uprasza się o zachowanie zarówno tego zawiadomienia, jak tematu posiedzenia w ścisłej tajemnicy. Z poważaniem, Humphrey H. Tugwall Nadszedł zmierzch, a ja siedziałem nieruchomo z tym listem w dłoniach. Rachunek za kurniki i zaproszenie na rozdanie nagród spadły z szelestem na ziemię, zapomniane. Nagle przeszedł mnie zimny dreszcz, gdyż stało się to, czego w głębi serca obawiałem się przez ostatnie sześć miesięcy. Wiosną tego roku profesor Hartley, nasz przewodniczący (genialny astronom i czarujący człowiek), przedstawił członkom Towarzystwa śmiałą propozycję. Oznajmił, że Towarzystwo nie powinno poprzestawać na comiesięcznych spotkaniach i odczytach oraz omawianiu tematów związanych z Księżycem. Powinno mieć własne obserwatorium i teleskop. Przedstawił zwięzły, lecz doskonały plan wynajęcia powierzchni na dachu wysokiego budynku fabryki radioodbiorników na wzgórzu w Hampstead. Czynsz wyniósłby 90 funtów rocznie, koszt budowy obserwatorium 800 funtów, a cena teleskopu, instrumentów i tym podobnego wyposażenia 750 funtów: łącznie 1550 funtów plus roczny czynsz. Nasza dotychczasowa niewystarczająca siedziba kosztowała nas 120 funtów rocznie, a płacone przez 109 członków składki w wysokości dwóch gwinei dawały około 230 funtów. Mieliśmy w banku zadowalającą sumę 194 funtów, a ponieważ zbudowane obserwatorium z pewnością spowodowałoby wzrost liczby członków, moglibyśmy liczyć na zwiększenie tej sumy. Wyjaśnił potrzebę stworzenia funduszu amortyzacyjnego dla zmniejszenia kosztu instalacji, a ja słuchałem go urzeczony tym odważnym i pomysłowym planem. Nigdy nie zapomnę, jak wzbierał we mnie gniew, gdy kolejni członkowie wstawali i nie zostawiali suchej nitki na tym pomyśle, krytykując go tchórzliwie, śmiesznie i pogardliwie. Ich leniwym móżdżkom wystarczało to, co mieli; ograniczone ciasne umysły obawiały się niebezpieczeństw rozwoju. Nie chcieli mieć teleskopu! Najwyraźniej zadowalali się czytaniem o Księżycu i słuchaniem odczytów wygłaszanych o nim przez mądrzejszych od siebie. Własne badania byłyby zbyt wielkim wyzwaniem dla ich inteligencji! Ukrywali swe tchórzostwo, podkreślając finansowe ryzyko tego planu i przepowiadając bankructwo klubu. Nie zapomnę również roli, jaką odegrałem podczas tamtego historycznego wieczoru. W przypływie gniewu zerwałem się na równe nogi i przemówiłem jak jeszcze nigdy przedtem. Z natury jestem cichym, spokojnym człowiekiem, aż nazbyt skłonnym do ustępowania ludziom o donośniejszym głosie i mniejszej inteligencji. Jednak siedząc tam i widząc wyraz twarzy naszego cierpliwego, dzielnego przewodniczącego, gdy ośmieszano jego starannie opracowany plan, wyszedłem z siebie. Głośno i stanowczo zarzuciłem oponentom naszego zacnego przewodniczącego pospolite tchórzostwo, krótkowzroczność i nielojalność. Ze swadą przedstawiłem rozliczne zalety posiadania własnego teleskopu. —  Nazywamy się Brytyjskim Towarzystwem Księżycowym — powiedziałem — ale nie robimy nic, tylko słuchamy innych, którzy mówią nam o tym, co powinniśmy zobaczyć na własne oczy! Dobrze pamiętam głupi, ironiczny śmiech, który jeszcze podsycił moją niepohamowaną pasję. Dobrze pamiętam głos, który zawołał: —  A kto zapłaci rachunek za niepowodzenie tego planu? I nigdy nie zapomnę mojej odpowiedzi. —  Ja! — wykrzyknąłem, uderzając pięścią w dłoń drugiej ręki. — Ja nie obawiam się stawić czoła konsekwencjom przedsiębiorczości i odwagi! Byłem tak rozgniewany, że nie wiedziałem, co mówię, i chwilę potem żałowałem, że nie ugryzłem się w język. Na moment zapadła cisza, zakończona głośnym i szczerym aplauzem wszystkich obecnych. Zanim zdałem sobie sprawę, co się dzieje, doktor Willoughby, stary i powszechnie szanowany członek Komitetu, wstał i przemówił do zebranych. —  To inspirująca chwila — powiedział — gdy bogaty członek Towarzystwa zostaje sponsorem i gwarantem szlachetnego przedsięwzięcia naukowego. Choć osobiście uważam ten plan za ryzykowny dla tak małego stowarzyszenia jak nasze, to podziwiam ten odważny pomysł. Skoro pan Edgar Hopkins tak szczodrze postanowił pokryć ewentualne straty, mogę spokojnie oczekiwać realizacji tego planu.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj