Już w przyszłym tygodniu ukaże się biografia Stana Lee, artysty przez dekady związanego z Marvelem i pomysłodawcy wielu popularnych superbohaterów. Przeczytajcie fragment książki.
Publiczne potępienie komiksów – wywołane trwającymi dochodzeniami senatu oraz niebywałym wpływem Werthama – stłamsiło rynek komiksowy. Żądania zmian były tak głośne, że nie dało się ich dłużej ignorować. Psychiatra wykorzystywał swoją ambonę, aby co i rusz wzywać do reform, które ostatecznie doprowadziły do utworzenia w 1954 roku zestawu redaktorskich reguł przyjętych przez Amerykańskie Stowarzyszenie Magazynów Komiksowych (Conservative Morphological Anti-Aliasing, CMAA), organizację powołaną przez samych wydawców, mającą sprawować pieczę nad przemysłem. Tak zwany Kodeks komiksowy (Comics Code Authority) zmuszał firmy do przedstawiania publikowanych przez siebie czasopism specjalnej radzie recenzenckiej, która decydowała, czy dany tytuł nie jest przypadkiem zbyt obraźliwy, a kartą przetargową potrafiły być pozornie niewinne rzeczy jak tematyka wampiryczna czy obecność słowa „horror” na okładce. Jeśli komiks przeszedł przez sito cenzury, na jego okładce mógł pojawić się firmowany przez Kodeks znaczek „Zatwierdzone”. Otrzymanie owej zgody okazało się obowiązkowe, bo dystrybutorzy nie chcieli ryzykować rozprowadzania czasopism, które nie zostały przyklepane przez cenzorów.
Koncepcja Kodeksu była podobna do tej, która zrodziła rygorystyczny Kodeks Haysa rządzący całe lata przemysłem filmowym i formułujący surowe zasady dotyczące podejmowania przez kino określonych kwestii. Tak jak hollywoodzkie studia, wydawcy komiksowi również woleli samodzielnie zająć się kwestiami cenzury. Nie chcieli zostać objęci sankcjami, które odstraszyłyby firmy dystrybucyjne i sprzedawców prasy od handlowania seriami jawnie i regularnie łamiącymi postanowienia Kodeksu. Bez względu na to, czy postrzegano wprowadzone zmiany jako zamach na wolność słowa, czy nie, wielu graczy na rynku uznało radę cenzorską za pewien bufor bezpieczeństwa.
Goodman odczuł spadek sprzedaży na tyle, że ponownie zmusił Lee do cięć i zwolnienia paru członków personelu i zerwania kilku kontraktów z wolnymi strzelcami. Wydawca jak zwykle umył ręce i pozostawił niewdzięczne zadanie rozmowy twarzą w twarz z pracownikami swojemu redaktorowi. „Rynek się załamał – mówił Lee – rysownicy i scenarzyści hurtowo tracili pracę. Byłem zaskoczony, że Martin mnie nie wylał. Ale z drugiej strony potrzebował kogoś, kto pójdzie i powie innym, że już tu nie pracują”. Po szalenie przykrej sytuacji, kiedy musiał przekazać smutne wieści przyjaciołom i współpracownikom, niełatwo było mu zachować optymizm. Lee łamał sobie głowę nad tym, jaki gatunek mógłby przelecieć poza zasięgiem radaru Werthama i jego ludzi.
Podczas gdy przemysł komiksowy zapadał się pod ciężarem presji wywieranej przez Werthama i przesłuchania senackiej podkomisji, Goodman nieprzerwanie wypuszczał kolejne tytuły, sugerując Lee podążanie za modnymi trendami, które wyznaczała konkurencja. Dla redaktora naczelnego i jego niewielkiego zespołu rysowników, inkerów i kolorystów oznaczało to zajmowanie się głównie tytułami romansowymi, wojennymi, kryminalnymi oraz westernami i komiksami o zwierzętach, które produkowali z zawrotną prędkością, aby wyrobić się w terminach. Dla Goodmana zdecydowanie liczyła się bardziej ilość niż jakość. „Byłem najpośledniejszym pismakiem” – wspominał Lee. Kolorysta Stan Goldberg opowiadał: „Goodman zostawił wszystko na głowie Stana. Nie wydaje mi się, by kiedykolwiek przyszedł do niego do biura, nigdy nie widziałem go w naszej zagrodzie”.
Przemysł komiksowy zrobił się jeszcze bardziej konserwatywny, a Lee pisał same niewinne historyjki, które nie mogły chyba nikogo obrazić. Zwykle były to opowiastki ocierające się o absurd, ze stereotypowymi postaciami przeżywającymi niegroźne przygody, jak długowieczne i zupełnie nieszkodliwe serie Nellie The Nurse czy Millie the Model. Lee uważał, że to materiał poniżej jego możliwości. „Czułem, że jestem na to zbyt dobry… Nie powinienem był marnować życia na takie rzeczy” – mówił. Dla Lee jedynym pozytywem była radość z pracy z kreatywnym zespołem. „Zostanę jeszcze chwilę dłużej – powtarzał sobie – dobrze się tutaj bawię”.
Z uwagi na pogarszającą się sytuację branży z powodu ciągłej nagonki Werthama i antykomiksowych fanatyków Goodman zdecydował się przenieść z Empire State Building do mniejszych biur przy 655 Madison Avenue, serca amerykańskiej branży reklamowej. Spora część jego działalności nadal kręciła się wokół wydawnictw magazynowych – pod szyldem Magazine Management, Inc. – o szerokiej rozpiętości gatunkowej i tematycznej, różniących się tylko nieznacznie od sprośnych pisemek publikowanych przez niego w erze pulpowej. Lee, siedząc w małym gabinecie, starał się wskrzesić dział komiksu, lecz pozostali redaktorzy i scenarzyści zwyczajnie go ignorowali, uważając wykonywaną przez niego pracę w najlepszym przypadku za odrażającą, a w najgorszym – za świadectwo kompletnej deprawacji.
*
Goodman, z powodu katastrofalnych przesłuchań senackiej podkomisji i wejścia w życie Kodeksu komiksowego, podjął kilka decyzji biznesowych, które niemal od środka rozwaliły stworzony i zarządzany przez Lee dział komiksu. Nie bacząc na cykliczny charakter działalności całego przemysłu, Goodman zawsze mógł sprzedawać swoje produkty, bo był jednocześnie ich dystrybutorem. Toczył ciągłe boje o jak najlepsze rozmieszczenie swoich pism na stojakach, mimo że – tak czy inaczej – zawsze były one tam obecne.
W 1956 roku Goodman zaczął ciąć koszty procesu produkcji. Zdecydował się zrezygnować z samodzielnego rozpowszechniania swoich pism i podpisał umowę z branżowym potentatem – American News Company (ANC). Był to zarazem największy książkowy hurtownik w kraju i dystrybutor znacznej części liczących się czasopism i komiksów. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to była bardzo dobra decyzja, lecz za kulisami ANC prowadziło trwającą od czterech lat batalię na śmierć i życie z przepisami antymonopolowymi. Krążyły też plotki, że firma ma powiązania z mafią, co dało rządowi dodatkowego kopa, aby zająć się działalnością giganta. Goodman mimo wszystko zdecydował się zaryzykować. Szybko okazało się, że postawił na złego konia.
Na początku lat 50. wydawca zmienił nazwę Timely na Atlas Comics, lecz nie chciał związać przyszłości całej firmy z działem komiksu, który wydawał mu się tonącym statkiem. Gdy Goodman powierzył swoje imperium ANC, nieciekawa sytuacja dystrybutora jeszcze się pogorszyła. W styczniu 1957 roku zamknęły się dwa najpopularniejsze tytuły firmy, magazyny „Collier’s” i „Woman’s Home Companion”. Ale to nie było najgorsze. Dell Publishing znokautował ANC, w kwietniu wycofał się ze współpracy i zaczął szukać nowego dystrybutora komiksów i książek w miękkiej oprawie. W tej sytuacji niedawny gigant zrezygnował z działalności komiksowej. Tego dnia krajowy potentat stracił osiem milionów dolarów i zwolnił osiem tysięcy pracowników. Dwa miesiące po zamknięciu działu komiksu ANC całkowicie zakończyło swoją działalność.
Klęska ta wydawała się oznaczać koniec dla Goodmana i Lee. Stan opowiadał: „Wydawało się, że kupiliśmy ostatnie bilety na Titanica!”. Porażka ANC miała daleko idące konsekwencje. Część wydawnictw komiksowych i magazynowych również została wypchnięta z rynku. Pustkę wypełnili niezależni dystrybutorzy, którzy objęli kontrolę nad zdesperowanymi kontrahentami. Korzystali z ich trudnej sytuacji i narzucali im swoje warunki. W rezultacie diametralnie zmienił się cały amerykański rynek czasopism, począwszy od regularności wydawania publikacji, na formatach kończąc. Branża zuniformizowała się, a marginalne tytuły czy mniej popularne magazyny niemal zniknęły. Dla Goodmana upadek ANC oznaczał nie tylko ryzyko zamknięcia prowadzonego przez Lee działu, ale również groził jego życiowemu interesowi. Nie miał bowiem pojęcia, jak dotrzeć ze swoimi publikacjami na stoiska z prasą, a co za tym idzie – do odbiorcy.
Chcąc uratować swoje rozlatujące się imperium wydawnicze, Goodman ubłagał dotychczasowego rywala na rynku dystrybucyjnym, Independent News (należące do National Periodical/DC Comics), aby przygarnął pod swoje skrzydła cały katalog Atlasu, łącznie z popularnymi magazynami i komiksami. Szefowie Independent News – pamiętając, że jeszcze niedawno ANC musiało odpierać zarzuty o monopolizację rynku – obawiali się podobnych reperkusji lub sankcji ze strony rządu, gdyby odmówili Goodmanowi. Zresztą wydawca był zdesperowany, nie miał nic do zaoferowania w zamian. Independent wiedziało, że zarobi na tej umowie swoje, głównie na jego magazynach. Korzystając z mocnej pozycji do negocjacji, firma podpisała umowę z Goodmanem, zastrzegając, że kontrakt będzie obowiązywał przez dziesięć lat. Co więcej, Atlas może publikować tylko osiem komiksów miesięcznie, co uzależniało wydawnictwo od Independent.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h