Wkrótce po swoich szesnastych urodzinach Tatulo uznał, że ma już dość szkoły, i zapragnął wrócić do Filadelfii. Doszedł do wniosku, że najprostszą drogą do tego celu będzie doprowadzenie do relegowania go ze szkoły. Zaczął więc przeszkadzać w prowadzeniu zajęć, ostentacyjnie lekceważył obowiązujące w szkole zasady i okazywał nieposłuszeństwo nauczycielom. Dyrekcja placówki chciała odesłać go do domu, jednak moi dziadkowie zaprotestowali. „Zapłaciliśmy za pełny rok jego nauki”, oświadczyli. „Bierzecie pieniądze za to, żeby się nim zajmować, więc róbcie, co do was należy”. Wyglądało na to, że Tatulo utknął w szkole na dobre. Ale Tatulo był cwaniakiem – znalazł sposób na to, żeby postawić na swoim. Pewnego dnia wymknął się ze szkolnego kampusu, przeszedł pieszo prawie dziesięć kilometrów do najbliższego biura werbunkowego i zaciągnął się do amerykańskich sił powietrznych. Cały Tatulo – tak bardzo zależało mu na tym, by zagrać na nosie rodzicom, pedagogom i wszystkim, którzy rościli sobie prawo do decydowania o jego losie, że dobrowolnie wpakował się z deszczu pod rynnę. Zaciągając się do wojska, trafił do świata rygoru i posłuszeństwa, które tak bardzo chcieli w nim zaszczepić moi dziadkowie. Okazało się jednak, że wojskowe życie bardzo przypadło mu do gustu. W wojsku odkrył transformacyjną siłę porządku i dyscypliny, dwóch wartości, dla których zaczął żywić nabożny szacunek, ponieważ pozwalały mu utrzymać w ryzach jego najgorsze demony. Pobudka o czwartej, cały poranek wypełniony ćwiczeniami fizycznymi, cały dzień wypełniony pracą, cały wieczór wypełniony nauką – Tatulo odnalazł swoje powołanie. Odkrył, że jest w stanie wytrzymać więcej niż inni, i poczuł się z tego dumny. To była druga strona jego buntowniczego charakteru. Nikt nie mógł zmusić go, żeby budził się na dźwięk wojskowej trąbki, bo kiedy rozlegał się sygnał pobudki, Tatulo był już na nogach. Jego fanatyczna pracowitość, niewyczerpane pokłady energii i niewątpliwa inteligencja powinny zapewnić mu szybki awans w wojskowej hierarchii. Ale na przeszkodzie stanęły dwa problemy. Po pierwsze, Tatulo miał trudny charakter – kiedy uważał, że ktoś nie ma racji, nawet jeśli był to przełożony wyższy stopniem, nie zamierzał wykonywać jego poleceń. Drugim problemem był pociąg do alkoholu. Mój ojciec był jednym z najbystrzejszych ludzi, jakich znałem, ale kiedy był rozgniewany albo pijany, zachowywał się jak prawdziwy idiota. Łamał własne zasady, sabotował swoje dążenia, niszczył to, co posiadał. Mniej więcej dwa lata po rozpoczęciu przez Tatula służby jego autodestrukcyjne skłonności doprowadziły do zakończenia jego kariery w wojsku. Któregoś wieczoru grał na pieniądze z kolegami ze swojego plutonu (Tatulo uwielbiał grać w kości). Wygrał od nich w sumie prawie tysiąc dolarów. Schował pieniądze do szafki przy łóżku, a potem poszedł coś przekąsić. Po powrocie z kantyny stwierdził, że pieniądze zniknęły – koledzy ukradli mu całą wygraną. Wściekły Tatulo upił się i w pijackim szale, wymachując służbowym pistoletem, podpalił koszary. Ostatecznie na skutek pożaru nikt nie ucierpiał, ale ten wybryk był wystarczającym powodem do wydalenia go ze służby. Tatulo miał szczęście, że nie zajął się nim sąd wojskowy – wsadzono go po prostu do autobusu i kazano więcej się nie pokazywać w koszarach. Ta dwubiegunowość charakteru ojca miała destrukcyjny wpływ na całe jego życie. Z jednej strony zawsze wymagał perfekcji od siebie samego i od wszystkich wokół, z drugiej strony wystarczyło, że za dużo wypił albo że nagle puściły mu nerwy – mógł wtedy spalić wszystko do gołej ziemi. Tatulo powrócił do Filadelfii i – niezrażony – podjął pracę w stalowni. Zapisał się też do wieczorowego technikum; jak się okazało, miał szczególny dryg do elektryki i chłodnictwa. Pewnego dnia, gdy po raz trzeci czy czwarty nie otrzymał w stalowni awansu z powodu swojego koloru skóry, po prostu wymaszerował z zakładu i nigdy więcej tam nie wrócił. Postanowił wykorzystać zdobyte umiejętności z zakresu chłodnictwa i otworzył własną firmę. Tatulo był niesamowitym człowiekiem. Uwielbiałem go tak, jak uwielbia własnego ojca wielu synów, a zarazem bałem się go. Jego obecność w moim życiu była jednym z największych dobrodziejstw, jakie mnie spotkały, ale też przysporzyła mi wiele bólu. Moja mama urodziła się jako Carolyn Elaine Bright. Pochodzi z Pittsburgha: przyszła na świat i wychowała się w Homewood, czarnej dzielnicy we wschodniej części miasta. Mama, nazywana przez nas Mom-Mom, to elokwentna kobieta z klasą. Drobnej budowy ciała, ze smukłymi palcami pianistki, którymi potrafi wyczarować zachwycającą interpretację Dla Elizy. Była wyróżniającą się uczennicą liceum Westinghouse High School i jedną z pierwszych czarnoskórych studentek uniwersytetu Carnegie Mellon. Często mawia, że wiedza to jedyne, czego nikt nie zdoła ci odebrać. Przez całe życie ceniła sobie naprawdę tylko trzy rzeczy: wykształcenie, wykształcenie i jeszcze raz wykształcenie. Jej pasją był biznes – interesowały ją bankowość, finanse, handel, przetargi i umowy. Mom-Mom zawsze miała pieniądze, które sama zarobiła. Jej życie potoczyło się szybko, tak jak to zwykle w tamtych czasach bywało. Po raz pierwszy wyszła za mąż jako dwudziestolatka, urodziła córkę i niespełna trzy lata później została rozwódką. W wieku dwudziestu pięciu lat była samotną matką, a zarazem prawdopodobnie jedną z najlepiej wykształconych czarnych kobiet w Pittsburghu – mimo to wciąż pracowała na posadach poniżej swoich kwalifikacji i zdolności. Czuła, że musi się stamtąd wyrwać, i w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadziła się z córeczką do Filadelfii, gdzie zamieszkała z moją babcią Gigi. Moi rodzice poznali się latem 1964 roku. Mom-Mom pracowała wówczas jako notariuszka w filadelfijskim oddziale Fidelity Bank. Któregoś dnia wybierała się na imprezę z koleżankami i jedna z nich opowiedziała jej o facecie, którego po prostu musi poznać. Nazywał się Will Smith. Pod wieloma względami Mom-Mom stanowi zupełne przeciwieństwo mojego ojca. Tatulo był przebojowy, charyzmatyczny i uwielbiał być w centrum uwagi, podczas gdy mama zawsze pozostawała małomówna i powściągliwa; nie z powodu nieśmiałości czy zahukania, tylko dlatego, że zwykła „odzywać się wyłącznie wtedy, gdy ma do powiedzenia coś naprawdę ciekawego”. Kocha słowa i zawsze starannie je dobiera – wysławia się z akademickim wyrafinowaniem. Tatulo natomiast był z natury hałaśliwy i chętnie posługiwał się plugawym językiem, jakiego używali ulicznicy z północnej Filadelfii w latach pięćdziesiątych. Lubował się w poetyckich wiązankach przekleństw – słyszałem kiedyś, jak nazwał pewnego gościa „parszywym szczurem, lachociągiem i nędznym zawszonym świniojebcą”. Mom-Mom nigdy nie przeklina.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj