Czekając na kufel dla Barclaya, obserwował byłego żołnierza piechoty w lustrze za barem. Barclay był zaledwie nieco po trzydziestce, ale przedwcześnie siwiał. Poza tym wyglądał dokładnie tak, jak Strike zapamiętał: gęste brwi, wielkie, okrągłe niebieskie oczy i mocny podbródek. Z tymi ptasimi rysami trochę przypominał przyjaźnie nastawioną sowę. Strike polubił Barclaya już wówczas, gdy zabiegał o to, żeby postawić go przed sądem wojskowym. – Nadal palisz? – spytał Strike, kiedy przyniósł mu piwo i usiadł. – Elektroniczne – odrzekł Barclay. – Urodziło się nam dziecko. – Gratuluję – powiedział Strike. – Więc prowadzisz zdrowy tryb życia? – No, coś w tym guście. – Dilujesz? – Nigdy nie dilowałem – obruszył się Barclay. – Dobrze, kurwa, wiesz. Ja tylko popalam, stary. – Gdzie się teraz zaopatrujesz? – Przez internet – odparł Barclay, sącząc piwo. – Łatwizna. Za pierwszym razem nie wierzyłem, że coś takiego może, kurwa, działać. Ale potem pomyślałem: „No dobra, potraktuję to jak przygodę”. Przysyłają ci to w paczkach po fajkach i takich tam. Wybierasz z całego menu. Internet to supersprawa. Zaśmiał się i dodał: – No to o co chodzi? Nigdy bym nie przypuszczał, że się do mnie odezwiesz. Strike wciąż się wahał. – Myślałem o tym, żeby zaproponować ci pracę. Przez chwilę Barclay wpatrywał się w niego bez słowa, a potem gwałtownie odchylił głowę i ryknął śmiechem. – O kurwa – powiedział. – Czemu nie mówiłeś od razu? – A jak myślisz? – Nie palę tych elektronicznych skrętów codziennie – zapewnił z powagą Barclay. – Serio. Żonie się to nie podoba. Strike trzymał rękę na teczce, nadal się zastanawiał. Natknął się na Barclaya, rozpracowując w Niemczech sprawę handlu narkotykami. W brytyjskiej armii kupowano i sprzedawano narkotyki tak jak w każdej innej części społeczeństwa, ale Wydział do spraw Specjalnych został wezwany, żeby zbadać coś, co wyglądało na wyjątkowo profesjonalną operację. Barclaya wskazano jako głównego gracza, a odkrycie wśród jego rzeczy osobistych kilogramowej cegły pierwszorzędnego marokańskiego haszu z pewnością uzasadniało przeprowadzenie przesłuchania. Barclay uparcie twierdził, że został wrobiony, i Strike, obecny podczas jego przesłuchania, był skłonny w to uwierzyć, choćby dlatego że żołnierz wydawał się zbyt inteligentny na to, by schować haszysz w tak kiepskiej kryjówce jak własna wojskowa torba. Istniały jednak liczne dowody, że Barclay regularnie pali, do tego paru świadków zeznało, że ostatnio stał się nieprzewidywalny. Strike czuł, że zrobiono z Barclaya kozła ofiarnego, więc postanowił trochę podrążyć na własną rękę. Zdobył w ten sposób interesujące informacje związane z materiałami budowlanymi i narzędziami, które zamawiano wielokrotnie i po zupełnie nieprawdopodobnych cenach. Choć nie po raz pierwszy odkrył tego rodzaju korupcję, tak się złożyło, że dwaj oficerowie odpowiedzialni za znikające w tajemniczych okolicznoś­ ciach i znajdujące wielu nabywców towary okazali się tymi samymi ludźmi, którzy tak bardzo zabiegali o postawienie Barclaya przed sądem wojskowym. W czasie przesłuchania w cztery oczy Barclay był zaskoczony, że sierżant Wydziału do spraw Specjalnych nagle zaczął się interesować nie haszyszem, lecz nieprawidłowościami związanymi z kontraktami budowlanymi. Początkowo żołnierz był nieufny i uważał, że biorąc pod uwagę to, w jakiej znalazł się sytuacji, nikt mu nie uwierzy, w końcu jednak przyznał przed Strikiem, że nie tylko zauważył coś, czego nie udało się zauważyć innym – lub w co inni woleli nie wnikać – ale także zaczął zapisywać i dokumentować, ile dokładnie kradną dwaj oficerowie. Miał pecha, bo wspomniani panowie dowiedzieli się o jego nieco zbyt dużym zaciekawieniu ich działalnością – i wkrótce wśród jego rzeczy znalazł się kilogram haszyszu. Gdy Barclay pokazał swoje zapiski (notes schowano znacznie lepiej niż haszysz), Strike był pod wrażeniem metody i inicjatywy przebijających z jego działań, zwłaszcza że Barclay nigdy się nie szkolił w metodach prowadzenia dochodzeń. Spytany, dlaczego podjął śledztwo, za które nikt mu nie płacił i przez które wpadł w takie kłopoty, Barclay wzruszył szerokimi ramionami i powiedział: „Bo to nie w porządku, no nie? Przecież oni okradają armię. Przywłaszczają sobie, kurwa, pieniądze podatników”. Strike poświęcił tej sprawie o wiele więcej godzin, niż jego koledzy uważali za słuszne, lecz ostatecznie dodatkowe śledztwo w połączeniu ze zgromadzonymi przez Barclaya dokumentami dotyczącymi działalności jego przełożonych doprowadziło do skazania winnych. Oczywiście wyrazy uznania popłynęły w stronę Wydziału do spraw Specjalnych, ale Strike dopilnował, żeby po cichu wycofano oskarżenia przeciwko Barclayowi. – Mówiąc o pracy – zastanawiał się głośno Barclay, siedząc z nim teraz w gwarnym pubie – masz na myśli detektywistyczną robotę? Strike czuł, że ten pomysł się Barclayowi podoba. – Tak – potwierdził. – Co porabiałeś, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni? Odpowiedź była przygnębiająca, choć wcale Strike’a nie zaskoczyła. W ciągu pierwszych paru lat po opuszczeniu armii Barclay miał trudności ze zdobyciem i utrzymaniem stałej pracy i od jakiegoś czasu zajmował się dorywczo malowaniem oraz wykończeniówką w firmie swojego szwagra. – Utrzymuje nas przede wszystkim moja żona – powiedział. – Ma dobrą robotę. – Okej – odparł Strike. – Myślę, że na początek mogę ci dać dwa dni w tygodniu. Będziesz mi wystawiał rachunki jako wolny strzelec. Jeśli to nie wypali, każdy z nas może się wycofać w dowolnej chwili. Brzmi uczciwie? – No – zgodził się Barclay. – Całkiem w porządku. A ile mniej więcej płacisz? Przez pięć minut rozmawiali o pieniądzach. Strike wyjaśnił, że zatrudnia ludzi na umowęzlecenie, a rachunki za wydatki ponoszone w związku z pracą mają trafiać do agencji i koszty będą zwracane. Na koniec otworzył teczkę i przesunął ją w stronę Barclaya, żeby pokazać mu jej zawartość. – Potrzebuję kogoś, kto będzie śledził tego gościa. – Stuknął w zdjęcie pucołowatego młodzieńca z gęstymi kręconymi włosami. – Chcę wiedzieć, z kim się spotyka i co kombinuje. – Dobra – powiedział Barclay, wyjmując komórkę, żeby zrobić fotkę zdjęcia i adresu. – Dzisiaj obserwuje go ktoś inny – wyjaśnił Strike – ale masz być pod jego domem jutro od szóstej rano. Z zadowoleniem odnotował, że Barclay nie protestuje przeciwko tak wczesnej porze. – A co się stało z tą panną? – spytał Barclay, chowając telefon z powrotem do kieszeni. – Z tą, która była obok ciebie na zdjęciach w gazetach. – Z Robin? Jest na urlopie. Wraca w przyszłym tygodniu. Na pożegnanie uścisnęli sobie ręce i Strike delektował się chwilą ulotnego optymizmu, zanim nie przypomniał sobie, że musi wracać do agencji, co oznaczało przebywanie w pobliżu Denise, jej papuziego trajkotu, zwyczaju mówienia z pełnymi ustami i niezdolności do zapamiętania, że on nienawidzi słabej herbaty zaprawionej mlekiem. Aby wrócić do agencji, musiał się przedrzeć przez wieczne roboty drogowe na końcu Tottenham Court Road. Minął najbardziej hałaśliwy odcinek, po czym zadzwonił do Robin, żeby poinformować ją o zatrudnieniu Barclaya, lecz połączenie trafiło prosto do poczty głosowej. Przypomniał sobie, że o tej porze Robin miała umówioną wizytę w jakiejś tajemniczej klinice. Rozłączył się, nie zostawiając wiadomości. Gdy szedł dalej, zaświtała mu nagła myśl. Zakładał, że klinika ma związek ze zdrowiem psychicznym Robin, ale co, jeśli… Telefon w jego dłoni zadzwonił: numer agencji. – Halo? – Pan Strike? – W jego uchu rozległ się skrzekliwy głos przerażonej Denise. – Panie Strike, czy mógłby pan jak najszybciej tu przyjść? Proszę… jest tu jakiś pan… chce z panem bardzo pilnie rozmawiać… W tle rozległ się donośny huk i krzyk jakiegoś mężczyzny. – Proszę, niech pan przyjdzie najszybciej, jak to możliwe! – zawołała Denise. – Zaraz będę! – wrzasnął Strike, niezgrabnie puszczając się biegiem.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj