W sąsiednim pomieszczeniu trajkotała Denise: – Z policją, szybko! – Co ona powiedziała? – spytał Billy. Jego zapadnięte oczy wydawały się olbrzymie na tle twarzy, gdy nerwowo spojrzał w stronę sekretariatu, przytrzymując rękę, żeby przezwyciężyć tik. – Nic ważnego – odrzekł bez zająknięcia Strike. – Prowadzę kilka innych spraw. Opowiedz mi o tym dziecku. Sięgnął po notes i długopis, robiąc to powoli i ostrożnie, jakby Billy był dzikim ptakiem, który mógłby się spłoszyć. – Udusił je… obok konia. Za cienką ścianą działową Denise paplała głośno do słuchawki. – Kiedy to się stało? – spytał Strike, cały czas pisząc. – Wieki temu… To była mała dziewczynka, ale potem powiedzieli, że to był chłopiec. Byłem jeszcze dzieckiem. Jimmy też tam był, mówi, że niczego takiego nie widziałem, ale ja widziałem. Widziałem, jak to zrobił. On ją udusił. Widziałem. – I to było obok konia, tak? – Zaraz obok niego. Ale zakopali ją w innym miejscu. Jego. W leś­ nej dolince obok domu naszego taty. Widziałem ich, mogę pokazać panu miejsce. Ona nie pozwoli mi kopać, ale panu tak. – I zrobił to Jimmy? – Jimmy nigdy nikogo nie udusił! – rozzłościł się Billy. – Widział to, tak jak ja. Mówi, że nic takiego się nie wydarzyło, ale kłamie, był tam. Boi się, pan rozumie. – Rozumiem – skłamał Strike, wciąż notując. – No tak, jeśli mam przeprowadzić śledztwo, będę potrzebował twojego adresu. Spodziewał się oporu, ale Billy skwapliwie sięgnął po podsunięty notes i długopis. W Strike’a znów uderzył odór brudnego ciała. Billy zaczął pisać, lecz nagle chyba zmienił zdanie. – Ale nie przyjdzie pan do Jimmy’ego? On by mnie za to zajebał. Nie może pan przyjść do Jimmy’ego. – Nie, nie – zapewnił go Strike kojącym tonem. – Po prostu potrzebuję twojego adresu do dokumentacji. Zza drzwi dobiegł skrzekliwy głos Denise: – Proszę jak najszybciej kogoś przysłać, on jest bardzo zaburzony! – Co ona mówi? – spytał Billy. Ku rozczarowaniu Strike’a Billy nagle wyrwał kartkę z notesu, zgniótł ją, a następnie pięścią, w której ściskał papier, znowu zaczął dotykać nosa i klatki piersiowej. – Nie zwracaj uwagi na Denise – powiedział Strike. – Zajmuje się innym klientem. Napijesz się czegoś, Billy? – Na przykład czego? – Herbaty? Albo kawy? – Czemu? – Propozycja wzbudziła w Billym jeszcze większą podejrzliwość. – Czemu pan chce, żebym coś pił? – Tylko jeśli masz ochotę. Jeśli nie, nie ma sprawy. – Nie potrzebuję żadnych leków! – Nie mam żadnych leków, które mógłbym ci podać – zapewnił Strike. – Nie jestem psychiczny! On udusił dziecko, a potem pochowali je w leśnej dolince obok domu naszego taty. Owinęli je w koc. Różowy koc. To nie moja wina, ja byłem jeszcze mały. Nie chciałem na to patrzeć. Byłem jeszcze mały. – Wiesz, ile lat temu to się stało? – Wieki temu… lata… nie potrafię o tym zapomnieć – wymamrotał Billy. Jego oczy płonęły w chudej twarzy, a pięść ściskająca kartkę kursowała w górę i w dół, dotykając nosa, dotykając klatki piersiowej. – Zakopali ją w różowym kocu, w leśnej dolince obok domu mojego taty. Ale potem powiedzieli, że to był chłopiec. – Gdzie jest dom twojego taty, Billy? – Ona mnie tam już nie wpuści. Ale p a n mógłby kopać. P a n mógłby tam pójść. Udusili ją – ciągnął Billy, świdrując Strike’a spojrzeniem udręczonych oczu. – Ale Jimmy powiedział, że to był chłopiec. Uduszony obok… Rozległo się pukanie do drzwi. Zanim Strike zdążył powiedzieć Denise, żeby nie wchodziła, kobieta wsunęła głowę do środka. Teraz, gdy już zjawił się Strike, była o wiele odważniejsza, wręcz zadzierała nosa. – Już jadą – oznajmiła ze znaczącym spojrzeniem, które spłoszyłoby człowieka znacznie mniej nerwowego niż Billy. – Są już w drodze. – Kto jedzie? – spytał ostro Billy, zrywając się z krzesła. – Kto jest w drodze? Denise szybko cofnęła głowę i zamknęła drzwi. Tuż za nimi rozległ się głuchy odgłos i Strike domyślił się, że oparła się o drewniane skrzydło, starając się zatrzymać Billy’ego w środku. – Miała na myśli przesyłkę, której się spodziewam – powiedział uspokajająco Strike, wstając. – Mów dalej o… – Co pan zrobił?! – krzyknął Billy, wycofując się w stronę drzwi i raz po raz dotykając nosa i piersi. – Kto tu jedzie?! – Nikt nie jedzie – odparł Strike, ale Billy już próbował otworzyć drzwi. Napotkawszy opór, uderzył w nie całym ciałem. Po drugiej stronie rozległ się pisk i Denise runęła na podłogę. Zanim Strike zdołał wyjść zza biurka, Billy wybiegł na korytarz. Było słychać, jak pędzi po metalowych schodach, biorąc trzy stopnie naraz, i Strike wściekły, wiedząc, że nie ma szans, by dogonić młodszego i – wszystko na to wskazywało – sprawniejszego mężczyznę, odwrócił się i wbiegł z powrotem do agencji. Szybko otworzył okno i wychylił się przez nie w samą porę, by zobaczyć, jak Billy skręca za rogiem i znika mu z oczu. – Niech to szlag! Jakiś człowiek, wchodzący właśnie do sklepu z gitarami naprzeciwko, rozejrzał się z pewnym zdumieniem, szukając źródła hałasu. Strike cofnął głowę i z wściekłością odwrócił się do Denise, która otrzepywała się z kurzu, stojąc w drzwiach do jego biura. To niewiarygodne, ale wydawała się bardzo zadowolona z siebie. – Próbowałam zatrzymać go w środku – oświadczyła z dumą. – Taa – mruknął Strike, wykazując dużą samokontrolę. – Widziałem. – Policja już jedzie. – Fantastycznie. – Napije się pan herbaty? – Nie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – W takim razie chyba pójdę odświeżyć toaletę – powiedziała, po czym dorzuciła szeptem: – Zdaje się, że nie użył spłuczki. Tłumaczenie: Anna Gralak
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj