– Ten, czyli jaki, John? – zapytała, wyraźnie zaintrygowana. Błąd. Nie chciałem, żeby zainteresowała się moją przeszłością. – Wierz mi – odparłem. – Nie wiem, co tutaj robią, ale założę się, że to niezgodne z prawem. Ceri przyjrzała się uważnie pojazdowi. Szedłem dalej ścieżką obok stawu z kaczkami, które podpłynęły bliżej brzegu w nadziei na posiłek. Zatrzymałem się na moment. – Przepraszam, nic dzisiaj dla was nie mam. Ceri zrównała się ze mną. – Nie rozumieją cię, wiesz? Ptaki mają mózgi wielkości orzecha włoskiego. – Ależ wręcz przeciwnie. Jestem jak doktor Dolittle. – No to zaczekaj na mnie, doktorze Dolittle, dobrze? Dzwonię do Gemmy. – Jakiej znowu Gemmy? – Mojej najlepszej kumpeli. Pokazywałam ci jej zdjęcie. Owszem, pokazywała, ale mało zapamiętałem. Gemma była niepozorna, miała mysie włosy, pulchne policzki i okulary. Czym tu się fascynować? – Mieszka w tym samym domu dziecka co ty, prawda? – Mieszkała. Wyprowadziła się z Greenways w zeszłym roku. Wybrała numer i już miała zacząć rozmowę, gdy raptem zatoczyła się w przód. Jakiś facet z impetem wpadł na nią z tyłu. Przyjrzałem mu się – czarnoskóry, żylasty i dosyć chudy, z siwiejącymi dredami. – Hej, uważaj! – rzuciłem ostrzegawczym tonem. – Co to za zachowanie? Wtedy facet zrobił coś bardzo dziwnego. Uwiesił się na mnie, wczepiając palce w kurtkę, i wymamrotał coś niewyraźnie. Prawdę mówiąc, był to nieskładny bełkot. Pijacki. Przynajmniej tak wtedy myślałem. – Słucham? Miał ściągniętą twarz, sprawiał wrażenie desperata. Próbował powtórzyć wyraźniej, a potem spojrzał przez ramię, oczy rozszerzyły mu się gwałtownie i potykając się, usiłował biec. Skulony obejmował się ciasno w pasie, jakby bardzo bolał go brzuch. – Hej, mówię do ciebie! – zawołałem za nim, po czym spojrzałem na Ceri. – I co o tym sądzisz? – Daj spokój – odrzekła. – Co on do ciebie powiedział? – Nie zrozumiałem ani słowa. – Wzruszyłem ramionami. – Chyba był pijany albo naćpany. – Oto ja, wzór empatii. – Czyli go nie znasz? Parsknąłem śmiechem. – Dlaczego miałbym znać? Nagle pojąłem. Dwóch czarnych facetów. To chyba jasne, że muszą się znać, no nie? – Aha, ponieważ jestem czarnoskóry, to znaczy, że znam każdego czarnego w Liverpoolu? Tak to działa według ciebie? Ceri pokręciła głową. – Nie miałam tego na myśli. – Wyglądała na zakłopotaną. – Nie mówmy już o tym, dobrze? Zróbmy zdjęcia i chodźmy stąd. Ten wieczór jakoś dziwnie się układa. Kiwnąłem głową. – Znowu pełna zgoda. Zabawne, ale kiedy poszliśmy dalej, przyszła mi na myśl twarz tamtego czarnego faceta. Było w niej coś znajomego. Minęliśmy wydmy i otworzyła się przed nami plaża, posępna, opustoszała i wspaniała. Wody zatoki przecinał kontenerowiec zmierzający z Mersey na Morze Irlandzkie. Jego sylweta odcinała się ostro na tle ostatnich promieni słońca, zredukowana do niemal abstrakcyjnego kształtu. – Wydaje się płynąć tak blisko – przerwała milcze-nie Ceri. – Jakby miał zaraz osiąść na mieliźnie. – Jak myślisz, dokąd on zmierza? – zastanowiłem się na głos. – Do Niemiec albo do Holandii, dokądkolwiek. Czemu pytasz? – Mój tata pracuje za granicą. W Dosze. – Gdzie to jest? – W jednym z arabskich królestw w Zatoce. Konkretnie w Katarze. – Katar? Myślałam, że to przypadek zatkanego nosa. – Chwila milczenia. – Co tam robi? – Pracuje na budowie. Bawi się prądem. Spojrzała na mnie zdziwiona. – Jest elektrykiem – wyjaśniłem. – To mów tak od razu. Zmrużyła oczy. – Tęsknisz za nim? Głupie pytanie. – Jasne. Bardzo ładnie, John, odpowiedziałeś gładko, bez zastanowienia. Skutecznie ukryłeś prawdę. – To dlatego jesteś nadziany? Musiałem się na to roześmiać. – Dlaczego sądzisz, że jesteśmy bogaci? Ceri powiodła wzrokiem po okolicy. – Dom z widokiem na morze. To musiało sporo kosztować. Zdziwiłem się trochę, bo jakie to ma znaczenie, gdzie mieszkam, po czym przypomniałem sobie, że Ceri żyła w domu dziecka. Zastanawiałem się, czy ma za kim tęsknić. Placówka, w której mieszkała, znajdowała się o pół kilometra od mojego domu, tylko tyle wiedziałem. Czy miała jakąś rodzinę? Uświadomiłem sobie, że mało o niej wiem. Pora przejść do innych tematów. Mając do czynienia z osobą tak drażliwą jak Ceri, trzeba było uważać, co się mówi. – Zróbmy kilka zdjęć. Niebo wygląda fantastycznie. Zmieniłem ustawienia i przyłożyłem aparat do oka. – Uwielbiam te żelazne figury, a ty? Posągi Gormleya trzymały mroczną straż nad zatoką, nieruchomi strażnicy w powoli zapadającym zmierzchu. – Powinniśmy sfotografować ich twarze – podsunę-ła Ceri. – Jakie twarze? Przecież ich nie mają. Ceri była innego zdania. – Owszem, mają. Ich skóra się łuszczy. Są jak trędowaci. – Sformułowanie niepoprawne politycznie. – To jak mam to nazwać? Ich skóra jest łuskowata. – Rdzewieją w ten sposób i tyle. Ceri była uparta. – Tak czy siak, są pokryci strupami. – Obeszła w koło najbliższy posąg. – Strupowaty jesteś, wiesz? – Postukała rzeźbę w nos. – Tak, ty… Nagły podmuch wiatru poruszył piaskiem. – Popatrz, zupełnie jak grzechotnik – powiedziałem, przyglądając się, jak suchy piasek z wydm zygzakiem przemieszcza się po ciemniejszym wilgotnym piasku pod naszymi stopami. Ceri nie interesowały grzechotniki. Coś innego przykuło jej uwagę. – Hej, jeden z posągów właśnie się poruszył. Kiwnąłem głową z roztargnieniem, przeglądając wykonane zdjęcia. Nie podniosłem nawet wzroku, krzywiąc się na jedne i kiwając z uznaniem na inne. – Taa, jasne… Skasowałem jeszcze jedno nieostre ujęcie. – Ale to prawda. No mówię ci, sam zobacz – upie-rała się Ceri. Nie odrywałem wzroku od wizjera. – Coś ci się uroiło – bąknąłem. Ceri szturchnęła mnie pod żebro. – Tak? W takim razie co powiesz o nim? Miała na myśli niskiego, chudawego faceta, który posuwał się chwiejnie wzdłuż brzegu jakieś dwieście metrów od nas. Rozpoznałem jego niepewny, utykający chód i rozwiane na wietrze siwe dredy. – To ten kretyn, który wpadł na ciebie. Ceri wytężyła wzrok. – Chyba masz rację. – To on. Facet podniósł głowę i spojrzał na niebo z rozmarzeniem albo roztargnieniem. – Od razu wiedziałam, że coś tu się nie zgadza, kiedy tak na nas wpadł – stwierdziła Ceri, wpatrując się w niego z natężeniem. – John, wydaje mi się, że on jest ranny. Użyłem zoomu, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Niewiele się zmieniło. Nadal opasywał się ciasno ramionami. Odjął rękę od boku i spojrzał na nią. Wtedy pomyślałem po raz pierwszy, że nie jest pijakiem ani ćpunem. – Być może masz rację. Zrobiłem kilka zdjęć tajemniczemu mężczyźnie. – Przestań pstrykać te zdjęcia. Chyba powinniśmy mu pomóc. Wydaje mi się, że on próbował ci coś powiedzieć. Nie obchodziło mnie to. Chciałem tylko zrobić parę zdjęć i iść dalej. – Naprawdę masz zamiar się w to mieszać? Sama nie wiesz, w co się pakujesz. Ale Ceri wpadła już w nastrój dobrego samarytanina. – Przyjrzyj mu się, John. Jest ranny. Mężczyzna był jedynie sylwetką, chwiejącą się w oddali na tle słońca krwawo zachodzącego za horyzont. Powierzchnia wody za nim zdawała się płonąć. Trzas­kałem zdjęcie za zdjęciem. – Przestań – powiedziała Ceri. – Ten człowiek potrzebuje pomocy. Ruszyła w stronę nieznajomego.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj