- Podczas całego festiwalu raziła mnie jedna rzecz - brak wyjątkowych atrakcji. Mamy do czynienia z jubileuszową edycją najważniejszego polskiego festiwalu filmowego, a w zasadzie odbywa się ona tak samo jak każda - bez żadnych fajerwerków i wyjątkowych dodatków. Szkoda też, że cała impreza kończy się smutnym akcentem - śmiercią reżysera Marcina Wrony.
- Ten festiwal pokazuje, że Polacy zaczynają uczyć się robić dobre kino gatunkowe. Z powodzeniem radziły sobie na imprezie filmy muzyczne (jeden to nietypowy musical z efektami specjalnymi), horror, film wojenny, thriller, a nawet soczysty komediodramat, co wbrew pozorom też nie jest zbyt regularne w naszym kinie. Idzie to w dobrą stronę.
- "Demon", czyli film czerpiący w ciekawy sposób ze stylistyki horroru, to według mnie najlepszy film tego festiwalu. Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że od lat nie widziałem tak dobrego i oryginalnego polskiego filmu, o czym też pisałem w recenzji. Szkoda, że odszedł jego reżyser, bo "Demon" pokazał on, że mógł jeszcze zrobić wiele dobrego dla polskiego kina.
- Czasem mówi się, że w polskim kinie dobrze realizowane są tylko depresyjne dramaty. Ten festiwal przeczy tej tezie, gdyż większość filmów ma zdecydowanie pozytywny wydźwięk - nawet jeśli opowiadają poważną historię. Niektóre potrafią wręcz wprowadzić widza w dobry nastrój. Jest dobrze.
- Najbardziej przereklamowanym filmem festiwalu jest według mnie "11 minut" w reżyserii Jerzy Skolimowski. Po głośnych opiniach z festiwalu w Wenecji można było oczekiwać czegoś wybitnego i wyjątkowego, a jest tylko nieźle.
- Dziwi mnie wybór tytułów do konkursu głównego na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Powinno tu być kino wyjątkowe, ciekawe i na swój sposób ważne, a obecność takich tytułów jak "Hiszpanka", "Anatomia zła", "Żyć nie umierać" oraz "Chemia" to nieporozumienie, które zaniża poziom imprezy. To nie są dobre i ważne filmy.
- Wielką zagwozdką festiwalu jest "Efterskalv", czyli produkcja polsko-szwedzka. Problem w tym, że cały film rozgrywa się w Szwecji, jest w języku szwedzkim, a jego wizualny ton utrzymany jest w stylistyce tamtego kina. Jedynym widocznym polskim akcentem jest niewielka rola Wieslaw Komasa. To według mnie zbyt mało, by takowy film mógł znaleźć się w gronie polskich filmów walczących o nagrody. To tytuł z innej bajki.
- Miano najzabawniejszej konferencji prasowej festiwalu nadaję filmowi "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy", podczas której m.in. Anna Dymna żartowała o tym, że założy toaletę w stylu PRL-u i zostanie babcią klozetową, jak właśnie w tym filmie. Na żadnej konferencji tak często ludzie się nie śmiali. Więcej o tym w osobnym tekście z ciekawostkami.
- Festiwal aktorsko prezentował dobry poziom. Cieszył fakt, że w tym roku uwagę przykuwało dużo kobiet w różnym wieku - od młodych aktorek z "Córek dancingu", przez ciut starszą i błyszczącą na ekranie Paulinę Chapko z "11 minut", a skończywszy na Agata Kulesza, Gabriela Muskała czy Małgorzacie Zajączkowskiej. Kobiety w festiwalowych filmach stworzyły wiele ciekawych ról, często lepszych od swoich męskich odpowiedników, którzy oczywiście także mają czym się poszczycić.
- Nieraz widz narzeka, że polskie kino to ciągle te same ograne twarze. Podczas festiwalu mieliśmy też taki przykład w związku z dwoma aktorami - Piotr Głowacki i Bartłomiej Topa - z czego tylko ten drugi wychodzi obronną ręką, tworząc role, które różnią się od siebie pod każdym względem. Na plus jednak fakt, że w festiwalowych filmach zagrało wielu debiutantów oraz sporo młodych, nieogranych twarzy, przed którymi stoi wielka kariera. Pod tym względem też w końcu coś się zmienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj