Wracając pamięcią do Avengers z 2012 roku, trudno oprzeć się wrażeniu, że przy najnowszych dokonaniach kinowego Marvela, dzieło Whedona było wręcz kameralną historią. Ta perspektywa jest dość kuriozalna, bo przecież 8 lat temu, mówiliśmy o tym filmie jako o epokowym widowisku.
Blockbuster wciąż zajmuje należne mu miejsce w świadomości fanów MCU, ale trzeba zwrócić uwagę na dwie istotne kwestie. Po pierwsze, we wszelkiej maści zestawieniach i rankingach poświęconych kinowemu uniwersum Marvela, Avengers nie plasuje się na kluczowych miejscach, a oscyluje zazwyczaj gdzieś koło 5. pozycji. Po drugie, film dość mocno się zestarzał i to akurat nie dziwi. Produkcja, której szkielet stanowią efekty specjalne, musi liczyć się z tym, że za kilka lat wizualia nie będą wyglądać już tak okazale. Avengers prezentuje się jak dzieło minionej epoki zarówno w kwestiach technicznych, rozmachu, a nawet narracji. W ciągu 8 lat MCU wykształciło sobie pewną formę opowiadania historii, która w Avengers jest jeszcze nieobecna. Powyższe niekoniecznie działa jednak na niekorzyść pierwszego wspólnego obrazu o Thorze, Iron Manie i pozostałych. To właśnie w tym filmie twórcy poświęcają bardzo długie minuty na złożone dialogi pomiędzy bohaterami. Później jak wiemy, było z tym średnio na jeża.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od komiksów. Opowieści obrazkowe, mimo wielkiego wpływu na młodych ludzi, zawsze stanowiły kulturową niszę i były traktowane z pobłażaniem przez starszych odbiorców. Dzięki kinowemu Marvelowi pasjonaci sztuki popularnej zrozumieli, czym przez te wszystkie lata fascynowała się niewielka garstka nerdów i geeków komiksowych. Co takiego miały w sobie trywialne opowieści o herosach w trykotach, że pasjonaci potrafili prowadzić długie dysputy na ich temat? MCU sprawiło, że ci, którzy do tej pory drwili z komiksowych fascynacji swoich kolegów, sami złapali bakcyla. Co stanowiło o wyjątkowości tej formy opowiadania historii? Kluczem było spójne uniwersum oraz interakcje postaci w nim istniejących. Bohaterowie, oprócz tego, że mieli własne życie i zmagali się z osobistymi problemami, co jakiś czas spotykali się, żeby stawić czoła wielkiemu zagrożeniu. Fani komiksów mogli zobaczyć, jak współgrają ze sobą moce poszczególnych herosów. Czy pojawią się między nimi konflikty charakterów? Kto okaże się mocniejszą osobowością? Czy wśród ukochanych bohaterów narodzą się trwałe przyjaźnie? A może powstaną wyniszczające antagonizmy?
Komiksowe uniwersa żyły własnym życiem. Wciąż rozwijały się i ewoluowały. Tak powstał całkowicie wymyślony, fikcyjny świat – alternatywna rzeczywistość w świecie popkultury. Obowiązywały w niej precyzyjne określone prawa, dzięki czemu można było ją w pewien sposób odnieść do naszego życia. Punktem kulminacyjnym uniwersum były natomiast crossovery, czyli momenty, gdy losy poszczególnych bohaterów przenikały się. To właśnie stało się domeną komiksowego Marvela, który po kilku udanych próbach eksploracji tego tematu, uczynił z niego motyw przewodni. Jeśli to podoba się czytelnikom, dlaczego nie korzystać z tego jak najczęściej? Tak powstała właśnie słynna drużyna Avengers, która pierwotnie skupiała najważniejszych herosów Marvela z Hulkiem i Thorem na czele. MCU po sukcesie Iron Mana bardzo szybko zrozumiało, że to jest kierunek, w którym trzeba zmierzać. W przeciągu kolejnych lat mieliśmy poznać kilkoro bohaterów, a potem czekać z niecierpliwością na crossover, w którym na pierwszym planie będą interakcje pomiędzy nimi. Ryzykowny pomysł, bo przecież to, co sprawdziło się w świecie komiksów, nie ma obowiązku zadziałać właściwie w mainstreamowym kinie.
Niewiadomych było dużo więcej. Filmy z udziałem Thora, Iron Mana i Kapitana Ameryki cieszyły się popularnością, ale do perfekcji wiele im brakowało. Pod względem fabularnym zdecydowanie nie był to Mount Everest kina akcji, jednak już na tym etapie wiadomo było, co w filmach Marvela jest najważniejsze. Bohaterowie byli pisani w taki sposób, żeby absolutnie nikt nie był w stanie oprzeć się ich urokowi. Na korzyść herosów działał humor, który w pierwszej fazie MCU dopiero raczkował. Twórcy wykształcili sobie dopiero później system zarządzania żartami, tak żeby ubarwiały one charaktery głównych bohaterów i przynosiły konkretny efekt. Po pierwszych filmach mieliśmy więc grupkę bardzo sympatycznych, charyzmatycznych, zabawnych i dobrze wyglądających bohaterów. Teraz nadeszła pora, żeby połączyć ich ze sobą. Czy interakcje wygenerują wielkie emocje? Jak będą współgrać na pozór całkowicie odmienne charaktery Tony’ego Starka i Steve’a Rogersa? Dodatkowo twórcy zdecydowali się postawić naprzeciwko naszych protagonistów wyjątkowego złoczyńcę, który spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem w solowym filmie o Thorze. Ukochany diabeł Marvela kontra zjednoczeni superbohaterowie. Potencjał widoczny był już na pierwszy rzut oka. Jak jednak przekuć go na pełen sukces?
Na tym etapie Marvel nie potrzebował kolejnego superbohaterskiego filmu. Zrobienie następnego Iron Mana, Thora czy Kapitana Ameryki mijałoby się z celem. Potrzebny był rozmach, ale nie tylko w kwestiach technicznych. Avengers musiał być blockbusterem z prawdziwego zdarzenia, gdzie każdy segment stoi na najwyższym poziomie. To był ten moment, w którym miało okazać się czy polityka Marvela prowadzi do czegoś konkretnego. Jeśli w 2012 roku nie nastąpiłby przełom, nie byłoby szans na marvelomanię. Jeśli w kulminacji kilkuletnich starań zbudowania czegoś dużego, dostalibyśmy jedynie zadowalający film, co więcej mogłaby nam zaoferować ta stajnia? Produkcje superbohaterskie cieszyłyby się zapewne rosnącą popularnością, ale o żadnym przełomie nie byłoby mowy.
Jak wiemy, film osiągnął pełen sukces, a po Avengersach kino bezpowrotnie się zmieniło. Superbohaterowie nie tyle stali się modni, ile pożądani, a koncepcja crossoverów i wspólnego uniwersum na stałe zagościła w świadomości miłośników popkultury na całym świecie. Reżyserem obrazu został Joss Whedon, który wówczas wydawał się osobą najlepiej rozumiejącą komiksową narrację na wielkim ekranie. Po triumfie Avengers został okrzyknięty alfą i omegą tego gatunku. Jak wiemy, jego rządy nie trwały długo, a dziś po renomie Whedona zostało już tylko wspomnienie. James Gunn i bracia Russo udowodnili, że kino o superbohaterach może opowiadać na wiele różnych sposobów, nie zadając wielkiej szkody komiksowym pierwowzorom. Nie zmienia to jednak faktu, że to Whedon pierwszy raz z powodzeniem przedstawił superbohaterski crossover na wielkim ekranie. Film okazał się zaskakująco dobry fabularnie. Imponująca forma znalazła równoważnię w postaci chwytającej za serce historii.
W ramach eksperymentu warto obejrzeć sobie Avengers z 2012 roku, a zaraz potem jeden z nowych filmów ze stajni Marvela. Dzięki temu łatwo dostrzeżemy różnice w sposobie opowiadania historii. Joss Whedon znajduje bardzo dużo czasu na rozmowy pomiędzy bohaterami. Nie są to jednak sceny, podczas których herosi przerzucają się ripostami, a treściwe dialogi służące rozwijaniu stosunków głównych protagonistów. Wówczas było to potrzebne, a wręcz konieczne, ponieważ bohaterowie dopiero się poznawali. Na dalszym etapie opowieści ich relacje były już w miarę ułożone, chociaż można zwrócić uwagę, jak mało czasu poświęcono w Wojnie bez granic na rozmowy Avengersów ze Strażnikami Galaktyki. Dialogi oczywiście imponowały humorem i błyskotliwością, ale pędzący do wielkiej konkluzji bracia Russo woleli dać herosom poszaleć w trakcie batalii,niż spowolnić akcję w celu zanurzenia się nieco głębiej w relacje pomiędzy nimi.
Powyższe nie oznacza oczywiście, że dialogi są domeną obrazu Marvela z 2012 roku. Avengers to przede wszystkim świetne kino rozrywkowe, w którym przechodzimy od jednej widowiskowej walki do kolejnej. Wizytówką obrazu stała się już słynna scena, podczas której w jednym ujęciu przedstawione są zmagania wszystkich bohaterów z morderczymi zastępami Chitauri. Iron Man, Thor, Hulk, Hawkeye i pozostali demolują wrogów, a kamera płynnie przechodzi od jednego herosa do kolejnego. Epicka konkluzja, z Thorem i Hulkiem w roli głównej, ubarwiona zostaje humorystycznym segmentem, w którym Zielony olbrzym sprzedaje „kuksańca” Bogowi gromów. Sekwencję tę można uznać za esencję komiksowego crossoveru. Przyozdobione żartami sceny walk, w których nasi herosi działają wspólnie, prezentując pełnię swoich mocy. Do czasu Avengers nikt nie przypuszczał, że filmowcom uda się przenieść tę konwencję z kart komiksów na duży ekran. Whedon pokazał, że wszystko jest możliwe. Trzeba rozumieć formę i zdawać sobie sprawę z elementów, które dają odbiorcom najwięcej radochy. Twórca takiego typu obrazu musi być po prostu obdarzonym wielką wyobraźnią pasjonatem opowieści o superbohaterach.
Jak miłośnicy komiksów dobrze wiedzą, ich ulubione medium chętnie zagląda w rejony rządzone przez patos i pretensjonalność. Tego typu historie tak mają, choć oczywiście są i chlubne przykłady udanego zerwania z podobną konwencją. Filmowy Marvel nie ustrzega się wpadania w pompatyczne tony, jednak z biegiem lat zauważalna jest tendencja prowadząca do ograniczania wzniosłych treści. W 2012 Marvel był dopiero na początku tej drogi, choć Whedon dobrze wiedział, że jedynie dystans do konwencji jest w stanie wprowadzić jego dzieło na wyższy poziom artystyczny. W pewnych momentach jest nieco górnolotnie, ale widać, że autor bardzo chciał każdy taki motyw zrównoważyć lekkim żartem lub mrugnięciem oka do widza. Film nieco zestarzał się natomiast pod względem estetyki. Da się to zauważyć w teatralnych gestach bohaterów, ich kostiumach czy chociażby postaci Thora, który w przeciągu lat przeszedł prawdziwą rewolucję. Zwracając uwagę na te elementy, widać, jak dużo dobrego dla MCU zrobili bracia Russo. Udało się im coś, na pierwszy rzut oka, niemożliwego do osiągnięcia. Artyści wprowadzili do opowieści komiksowej realizm. W Avengers z 2012 roku ten kierunek rozwoju uniwersum był dopiero zarysowywany.
Czy film Avengers po 2012 roku wciąż się broni? Oczywiście, to doskonały obraz, nawet jeśli kostiumy i charakteryzacje niektórych bohaterów wywołują dziś uśmiech politowania. W żadnej innej produkcji MCU relacje pomiędzy bohaterami nie były tak intensywne. Nikt później nie poświęcił tak dużo minut ekranowych na rozmowy i rozbudowę stosunków pomiędzy postaciami. Chyba tylko Wojna bohaterów postawiła akcenty w podobnych miejscach co Avengers. Owszem, na przestrzeni lat w MCU pojawiło się wiele lepszych obrazów, ale nie zapominajmy, że to właśnie Whedon jako pierwszy zaimplementował kinu udany crossover. Tego historia na pewno mu nie zapomni, nawet jeśli późniejsze dokonania reżysera sprowadziły go na artystyczne manowce.