"Pathfinder"
Sam początek gry to jednocześnie pokazanie D-Day z nieco innej perspektywy, niż miało to miejsce w "Medal of Honor". Wcielaliśmy się w amerykańskiego spadochroniarza lądującego głęboko na tyłach wroga, którego celem było wsparcie rozpoczynającej się właśnie alianckiej ofensywy. W pamięć zapadał m.in. moment desantu, który mogliśmy oglądać bezpośrednio z ziemi, szykując się do natarcia. Znakomite wrażenie robiły wyjące w tle syreny, a także niebo rozświetlane co jakiś czas wybuchami. Odpalając "Pathfinder", mieliśmy okazję przejść też po raz pierwszy charakterystyczny briefing, obejrzeć mapy przygotowujące do misji, a także przeczytać "kartkę z pamiętnika" naszego dzielnego żołnierza. Jak spojrzycie na poniższy gameplay, okazuje się, że pierwsza misja (po treningu) była też zadziwiająco krótka - trwała tylko kilka minut.[video-browser playlist="756575" suggest=""]
"Alps Chateau"
Jedna z moich ulubionych misji, a także pierwsza, która ukazywała "Call of Duty" jako grę pokazującą zarówno rozmach, jak i mniejsze, kameralne akcje - w tym wypadku żołnierzy amerykańskich. Podejście pod wielką nazistowską posiadłość w Alpach Bawarskich pod osłoną nocy do dziś robi spore wrażenie, podobnie jak bieganie wewnątrz lokacji. Należy też pamiętać, że w misji tej ratowaliśmy kapitana Price'a, czyli postać, która później stała się wizytówką serii.[video-browser playlist="756576" suggest=""]
"Pegasus Bridge"
Pierwsze dwie misje w kampanii brytyjskiej szczególnie zapadły mi w pamięć i nie należały do łatwych. Miejscem akcji była Francja i miejscowość Benouville, a naszym celem było przejęcie mostu nocą i utrzymanie go za dnia. "Pegasus Bridge" był pierwszą z misji, które niedługo później stały się wizerunkiem serii, zmuszały bowiem gracza do bronienia określonego punktu (w tym wypadku mostu) przed przeciwnikiem. Pamiętam, że szczególnie na wyższych poziomach trudności misja ta dawała popalić. Wróg nadciągał z wielu stron, a nasi kompani wcale nie ułatwiali zadania, przez co eliminować przeciwników musieliśmy samodzielnie. Na szczęście pomagała w tym znakomita pukawka, jaką był Bren LMG. Głośne "Incoming!" i bombardowanie naszych pozycji na samym początku do dziś robi świetne wrażenie i udowadnia, jak dobrą grą było "Call of Duty". Zobaczcie sami.[video-browser playlist="756578" suggest=""]
"The Eder Dam"
Nie ukrywam, że ze wszystkich trzech kampanii przygotowanych w "Call of Duty" do środkowego fragmentu, który poświęcono żołnierzom brytyjskim, miałem największy sentyment. Pewnie dlatego, że misje te skupiały się na operacjach daleko na tyłach wroga, miały mniejszy rozmach, ale przypominały współczesne akcje komandosów, które później Infinity Ward świetnie realizowało w serii "Modern Warfare". I tak też było z misją "The Eder Dam" - długim fragmentem gry, bo skupionym nie tylko na wykonaniu zadania, ale również na widowiskowej ucieczce. I nawet dziś, gdy patrzy się na grafikę oraz fioletowe niebo, trudno odmówić "Call of Duty" uroku. W 2003 roku zachwycaliśmy się tą grą jak żadną inną.[video-browser playlist="756579" suggest=""]
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj