Zacznijmy od tego, że - jak pewnie wiecie - w San Diego od dłuższego czasu zaczynało się robić za ciasno. San Diego Convention Center, korpus konwentu, w którym biją dwa jego serca, czyli wielka sala wystawowa oraz Hala H (nazywana powszechnie Halą Hell ze względu na trudność dostania się do środka i konieczność stania w wielogodzinnych kolejkach, czasem w skwarze), już dawno nie jest samowystarczalne i wymaga wsparcia okolicznych hoteli, także w kwestiach programowych. To, że czasem trzeba więc przedreptać z głównego budynku do pobliskiego Hiltona czy Marriotta, nie dziwi już nikogo, choć - nie ukrywajmy - w powszechnej spiekocie mogłoby męczyć. Szczęśliwie w tym roku w San Diego było ciepło, ale nie jakoś bardzo gorąco, więc to akurat dało się przetrwać. Same odległości jednak... Dość powiedzieć, że według krokomierza w moim telefonie pokonywałem dziennie, poruszając się w zasadzie wyłącznie po terenie okołokonwentowym i dzielnie uczestnicząc w prelekcjach oraz panelach, około 30 kilometrów. Pomyślcie, ile na to chodzenie wypada punktów programu, cholernie przecież napiętego! Stąd docierające także do nas głosy o tym, żeby konwent przenieść. Tu, w samym mieście, było o tym dość głośno, bo choć impreza jest dla lokalsów sporym obciążeniem, to stanowi również bardzo poważny zastrzyk finansowy tak dla miasta, jak i lokalnych biznesów. Utracenie tego na rzecz Vegas (najbardziej prawdopodobny i najczęściej wymieniany kontrkandydat, ze względu na brak warunków w Los Angeles) byłoby dla San Diego nie lada ciosem. Jak już pewnie wiecie, udało się zrobić unik i kupić aktualnej stolicy nerdów jeszcze trzy lata. Do 2018 impreza na pewno odbywać się będzie w tym samym miejscu, choć sądząc po już trwających pracach, wkrótce mającym się zmienić nie do poznania. Nieco kłopotliwa w tym roku budowa obok Marriottu to pierwsza jaskółka – w miejscu dzisiejszych rusztowań już za rok ma stać wielka sala widowiskowa, porównywalna z drugą co do wielkości salą konwentową, Ballroomem 20, a w planach jest też zasypanie części jachtowego portu na tyłach centrum i postawienie tam nowych budynków oraz lepsze zagospodarowanie przestrzeni pomiędzy budynkami. Wszystko po to, by impreza, dziś zablokowana technicznie na poziomie 150 tysięcy uczestników, mogła się dalej rozrastać.
SDCC 2015
  W samą porę, bo natłok ludzi przy jednoczesnym ograniczeniu przestrzennym odczuwało się nie tylko za sprawą wszechobecnego ścisku. Największą i jednocześnie najtrudniejszą dla fanów zmianą były nowe regulacje autografowe. Jak pamiętacie z moich poprzednich relacji, system zdobywania autografów wygląda tak, że w długiej kolejce losujesz, czy uda ci się zdobyć wristbanda lub ticket do podpisywania. Jeśli tak, masz zagwarantowane spotkanie z gwiazdą (a najczęściej z całą ich grupą powiązaną z daną produkcją), autograf i ogólnie chwilę. Tak przynajmniej było do tej pory. Wymuszona przepisami przeciwpożarowymi, wprowadzona właśnie zmiana wydaje się w stosunku do powyższego niewielka, ale jednak jest dość kluczowa. W trosce bowiem o gładki przepływ ludzi w alejkach i niegenerowanie przestojów zakazano stojącym w kolejkach wszelkich personal photo czyli selfie, zdjęć robionych przez kolegę, który właśnie podpis dostał etc. Czas z gwiazdą skrócił się tym samym znacznie, choć na obronę systemu można powiedzieć, że i liczba szczęściarzy w losowaniu podwoiła się lub potroiła. Dzięki temu na przykład dane mi było spotkać (i zdobyć autografy) Bruce'a Campbella, Sama Raimiego czy Lucy Lawless, z którymi jednak nie mam w tym doborowym składzie pamiątkowego foto.
SDCC 2015
  Inne zmiany to czyste technikalia. Gadżety, którymi obdarowują fanów filmowe studia i telewizyjne stacje, nie były już rozdawane przez godzinę dwa razy dziennie, tylko przez dwadzieścia minut co godzinę lub dwie. Hali H opracowano wreszcie system, który całonocne stanie w kolejce czyni opcjonalnym, a nie obligatoryjnym, gdy chce się zobaczyć poranne panele. Wreszcie, by umilić konwentowiczom stanie w kolejkach, zaplanowano masę szalonych eventów – jak chociażby Zack Snyder w Batmobilu podjeżdżający pod Halę H – a także zarezerwowano pakiety wejściówek na wieczorne imprezy dla przypadkowych konwentowiczów. Jeśli miałeś szczęście, to zamiast koralika gwarantującego ci na przykład podpis obsady "Game of Thrones" mogłeś... iść z nimi na imprezę dla dziennikarzy na dachu któregoś z hoteli. Z tego, co wiem, nie było tego wcześniej, a przynajmniej nie na taką skalę.

Czytaj dalej...

Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj