Tak, problemy z zapanowaniem nad tłumem uczestników w ograniczonej przestrzeni to ogromne wyzwanie dla organizatorów. A należy przecież pamiętać, że ludzie w San Diego w tym czasie to nie tylko akredytowani uczestnicy i autochtoni. Każdego roku ściąga do stolicy nerdyzmu rzesza ludzi, którym w losowaniu wejściówek na konwent się nie powiodło, a mimo to chcą poczuć atmosferę tego miejsca. Jest ich przeszło dwa razy więcej niż ludzi zarejestrowanych i, zupełnie jak ci z plakietkami, domagają się oni popkulturowych wrażeń. Sam San Diego Comic-Con i jego partnerzy kolejny raz przygotowali dla nich czasem zupełnie lunaparkowe atrakcje zewnętrzne, ale to nie dość dla takich tłumów. Szczęśliwie z pomocą przychodzą tu imprezy takie jak Nerd HQ, z roku na rok cieszące się coraz większą popularnością, coraz bogatszym i ciekawszym programem i coraz bardziej rozpoznawalnymi gośćmi. Zresztą w odniesieniu do tego konkretnego eventu warto dodać, że wbrew wielu pogłoskom nie jest to impreza w żaden sposób konkurencyjna, a wręcz przeciwnie - świetnie zgrana z SDCC ma możliwość znakomicie go uzupełniać, spełniając jednocześnie swoje cele. Samo Nerd HQ jest, jak wiecie, darmowe i nie wymaga wejściówki, choć w środku część inicjatyw jest biletowana, a zysk przeznacza się na cel charytatywny. Do wydarzenia przyciągają oczywiście zaangażowani w sprawę celebryci, których spotkać i złapać jest tam zdecydowanie łatwiej, choć na nieco innych zasadach (aktorzy mają na przykład godzinę do pozowania z fanami na specjalnej ściance, ale bez podpisywania niczego).
SDCC 2015
  Podkreślenia wymaga też fakt, że i samo Nerd HQ jest lokalizacyjnie podzielone. Nerd Machine zajmuje boisko bejsbolowe zwane Petco Parkiem (po przeciwnej stronie ulicy, na wysokości Hali H), a samo Nerd HQ to Children Museum naprzeciwko Marriotta, czyli na drugim końcu Hali H. Każdy spacer pomiędzy tymi dwoma to mijanie dziesiątek atrakcji – w tym będącego już małą tradycją toru przeszkód z nowej odsłony "Assasin's Creed – w tłumie złożonym z tysięcy ludzi. Nudne? Nic bardziej mylnego! Bo to po pierwsze wciąż jest pstrokaty karnawał i ludzie świetnie się bawią, na poczekaniu wymyślając sobie rozrywki. Ot, chociażby w tym roku wiele osób potraktowało jako wyzwanie reklamę KFC polegającą na stawianiu tu i tam przebranych figurek pułkownika Sandersa. Niczym wrocławskie krasnoludki, pułkownicy - a to w stroju jednorożca, a to kosmity - zaludnili ulice i nagle wyzwaniem, do którego nikt nie zachęcał, było znalezienie ich wszystkich. Męczący, krzykliwi ewangeliści doczekali się swej kontrreformacji na sporą skalę, gdyż pojawili się, z niemal identycznymi tabliczkami i hasłami, wyznawcy Godzilli, Megatrona czy... Nicholasa Cage'a. No i jeszcze celebryci. Nie wiem, kto w tym roku był w SDCC Our Guys in Disguise (coroczna zabawa celebrytów w przebieranie się w kostiumy i ruszanie w konwent, by potem, po wszystkim, się ujawnić), ale na pewno rośnie liczba aktorów mocno zaangażowanych w życie tłumu i imprezy. To już nie tylko Nathan Fillion, Zachary Levi, Seth Green czy Misha Collins - coraz bardziej widać natarcie telewizyjnego DC, któremu przewodzi z roku na rok odważniejszy Stephen Amell. Panie i panowie znani nade wszystko z telewizji pojawiają się znienacka w kolejkach, przysiadają się w restauracjach do przypadkowych stolików i ogólnie wywołują wrażenie, że na konwencie możliwe jest wszystko. Bo i w zasadzie jest, nawet gdy myślisz, że nie. Na tegorocznym konwencie można było przypadkiem spotkać Billa Murraya czy Conana O'Briena (który już postanowił, że wpisuje specjalną edycję swojego show w nową tradycję imprezy), a gdybyśmy się z Bartkiem Czartoryskim nie zagapili, zebralibyśmy wspólne zdjęcia z nieomal całą załogą Quentina Tarantino (od Kurta Russella po Bruce'a Derna), bo stali ledwie dwa metry dalej, w dostępnym dla nas boksie dla prasy, słuchając przemawiającego reżysera. Znajomy od ręki zdobył w Nerd HQ fotkę z Nathanem Fillionem, na którą ja poluję od trzech lat. Peter Capaldi, stojący w tym roku na szpicy rosnącej z roku na rok ofensywy BBC, bywał na imprezach, ale i normalnie przechadzał się ulicami miasta. Tarantino, Whedon czy Bryan Singer jadali w knajpach przy głównej ulicy pośród fanów, a wielki Stan Lee po tym, jak przez cały konwent był otoczony ciasnym kordonem ochrony, gdy skończył się dzień, po prostu wsiadł do podstawionej pod hotelem taksówki... wcześniej podając rękę fanom i pozdrawiając ich serdecznie. Samotny ochroniarz przez ten czas stał na uboczu.
SDCC 2015
  SDCC wciąż się zmienia, wciąż udoskonala i próbuje odpowiadać na potrzeby fanów. I wciąż radzi sobie z tym całkiem nieźle, choć nie bez zgrzytów. Nie mam wątpliwości, że organizatorzy imprezy dobrze wykorzystają te trzy lata i wszystko, co zaplanowano, zostanie zbudowane. Wtedy zamiast 150 tysięcy wejściówek sprzeda się ich 300 tysięcy. I wtedy dopiero się pogubię tam na miejscu, z każdą sekundą tracąc dziesiątki, jeśli nie setki okazji do cudownej nerdowskiej przygody, ale raz po raz łapiąc tę jedną, konkretną, moją. Bo taki właśnie jest San Diego Comic-Con. I to jedno pozostaje niezmienne.

Zobacz galerię...

Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj