Paulina Przybysz wystąpiła podczas koncertu Muzyka jest kobietą w ramach gali zamknięcia festiwalu filmowego Tofifest 2017. Tam też wykonała utwory: Paper Planes z filmu Slumdog Millionaire (w oryginale wykonywała numer M.I.A.), I've seen it all z filmu Dancer in the Dark (wspólnie z Krzysztofem Zalewskim, w oryginale Björk oraz Tom York) oraz Push & Pull z filmu Blow (w oryginale Nikka Costa). Rozmowa z Pauliną Przybysz okazała się lekka, wesoła i niezwykle pozytywna. Wypytałem ją o Gwiezdne Wojny, których jest fanką, jej filmowe inspiracje, co lubi oglądać w kinie i w świecie seriali oraz o jej podejście do tworzenia fabuł w teledyskach. Paulina okazała się osobą otwartą, zabawną i pozytywnie inspirującą. Zawsze wychodziłem z założenia, że Gwiezdne Wojny potrafią likwidować międzyludzkie bariery. Chyba dlatego w pewnym momencie ten wywiad przeobraził się po prostu w przyjemną, wesołą i ciekawą rozmowę osób, których łączy zamiłowanie do Gwiezdnej Sagi. ADAM SIENNICA: Jak wyglądał proces przygotowania do dzisiejszego koncertu Muzyka jest kobietą? Czy mogłaś wybrać utwory, które zaśpiewasz? PAULINA PRZYBYSZ: Dostałam listę utworów, ale część była już pozajmowana przez innych artystów. Kiedy tylko zobaczyłam, że na liście jest M.I.A., od razu miałam tak: ja, ja, ja! Po prostu ją kocham. Niestety, nie zdążyłam sobie przypomnieć tego filmu. Oglądałam go parę lat temu, więc cały jego mood we mnie płynie, ale nie mam go odświeżonego. Potem był utwór Björk, który w późniejszym wykonaniu został nagrany razem z Tomem Yorkiem. Dlatego razem z Krzysiem Zalewskim od razu mieliśmy chęć na ten numer. Nawet ostatnio byliśmy wspólnie na wystawie Björk Digital, którą szczerze polecam. Jest mega! Dzięki temu można było mocniej zagłębić się w ten klimat. A oglądałaś ten film Lars von Trier? Przez wiele lat moja siostra mówiła mi, żebym nie oglądała tego, bo będę mieć tydzień depresji. Stwierdziłam, że jak śpiewam ten utwór, to jednak warto zrozumieć te wszystkie emocje. I dobrze, że dopiero teraz, w dorosłym życiu, po swoich wszystkich przejściach obejrzałam ten film, bo miałam doła tylko jedną noc. [śmiech] Ta ciężkość jest bardzo rozluźniona na końcu przed samą egzekucją Selmy. Kiedy okazuje się, że jej sprawy są pozałatwiane i może spokojnie odchodzić, robi to, śpiewając. Ja też ciągle robię sobie taki rachunek, czy jakbym dziś umarła, to mam wszystko pozałatwiane. Poczułam, że jednak ten film jest pozytywny. Natomiast trzeci numer pochodzi z filmu Blow. W oryginale śpiewała go Nikka Costa, o której istnieniu wiedziałam, ale w ogóle nie interesowałam się jej twórczością. I tak dzięki festiwalowi odkryłam, że Nikka Costa jest świetna. Odświeżyłam sobie też film, który oglądałam ze sto lat temu i wydawało mi się, że był o czymś innym, a tu wszystko się dobrze polepiło i okazuje się, że tak naprawdę nie chodzi o narkotyki, ale o kondycję człowieka. Cały film czekałam, jak wejdzie ten numer, ale pojawił się dopiero na napisach końcowych. A jak w ogóle podchodzisz do tych piosenek? Dajesz coś od siebie? Jest to jakaś twoja interpretacja? Myślę, że tak. Ja jestem wychowana na takim gatunku bardziej soulowym i wczesnym R’n’B. Mimo że też słuchałam dużo Björk w życiu, to zawsze gdzieś przekładam to frazowanie czy śpiewanie do tyłu. Nawet jak śpiewam M.I.A., nie jestem tak w punkt, jak ona i bardziej czuję się jak Jay-Z w tym numerze [śmiech]. Na pewno więc wnoszę coś od siebie w te piosenki. Poza tym przy śpiewaniu utworów na specjalnym wydarzeniu, nie podczas trasy, kiedy te utwory mogą w nas dojrzewać i nabierać pewności, zawsze jest stres. Potem nadchodzi ten dzień, jest orkiestra, wszystko na wypasie, przychodzą te trzy minuty i cześć. Potem mam doła z tego powodu, bo teraz powinniśmy jechać z tym w trasę, a nie tak zaśpiewać i koniec. Przyznam, że jak przychodzi TEN moment, to nawet nie pamiętam dokładnie wydarzenia, bo to potem samo się już dzieje. [śmiech] Przypuszczam, że jak jesteś na scenie, gra orkiestra, to emocje są jeszcze mocniej spotęgowane... Tak, zdecydowanie. Wtedy też często pojawia się taka czarna dziura. Okazuje się, że znamy drugą zwrotkę, ale w tym momencie nie jesteśmy w stanie jej odtworzyć, ale... mam nadzieję, że to się dziś nie wydarzy! [śmiech] Czytałem, że lubisz Gwiezdne Wojny dzięki wujkowi, więc jako fan Gwiezdnej Sagi muszę zapytać: co cię intryguje w tej kosmicznej baśni? Lubię to, że pomimo wszelkich zwrotów akcji to dzieło jest bardzo proste. Jest to albo strach, albo miłość. Podobnie to działa w filmie Die Unendliche Geschichte, gdzie albo koń zatonie, bo się boi, albo nie zatonie. Ja mam tak z religiami. Uważam się za agnostyka, czyli wierzę w siłę wyższą, ale nie potrzebuję instytucji, by mi powiedziała, które imię proroka jest prawidłowe. Star Wars: Episode IV - A New Hope są dla mnie taką baśnią, która porządkuje mi ten temat i dlatego lubię do nich nawiązywać. Z tego powodu na mojej nowej płycie jest utwór Padawan, którego przekaz zawarty w krótkim „fear not” można nazwać papieskim przekazem lub przekazem Yody. [śmiech] Może Yoda, Papież i Dalajlama są jednym. To właśnie jest jeden z czynników Gwiezdnych Wojen, które potrafią w unikalny sposób oddziaływać na ludzi. Weźmy słowa Yody: „Rób albo nie rób. Nie ma próbowania”. Jest to inspirujące. Zdecydowanie, bardzo! Myślę, że mocno umoczone w buddyzmie. Ja w dzieciństwie miałam dużą styczność z koreańską sanghą zen. Moja mama zamiast na wakacje, zabierała nas na Kiolcze, gdzie przez tydzień była praca, medytacja, milczenie, prace ogrodowe i jedzenie z jednej miseczki. Spróbowałam tego, uwielbiam, ale wciąż pozostaję bez instytucji. [śmiech] I oczywiście czekam bardziej na Gwiezdne Wojny niż na święta! [śmiech] A jak podchodzisz pod kątem muzycznym do Gwiezdnych Wojen? Jednak muzyka gra tam jedną z głównych ról... O, tak! Zawsze jak siedzę w korkach i trafiam w Classic FM na Gwiezdne Wojny, to nie ośmielam się przełączyć. W ogóle film bez muzyki ciężko by nam wchodził. Są takie momenty w filmie, gdzie to ma sens, kiedy tej muzyki nie ma. Ogólnie jednak bez muzyki nie ma tych emocji. Star Wars: The Force Awakens oraz Rogue One: A Star Wars Story pokazały światu, że w centrum fabuły najpopularniejszej marki na świecie można umieścić kobiety. Czy sądzisz, że to jest ważne dla kina? Może coś zmienić w tym, że więcej kobiet będzie dostawać tego typu główne role? Oczywiście, że tak! Myślę nawet, że to już ma miejsce od jakiegoś czasu. Ostatnio widziałam Atomic Blonde z Charlize Theron, którą uwielbiam, czy Ghost in the Shell ze Scarlett Johansson. To sprawia, że ja też chce w tym uczestniczyć. To może nie jest jakaś mega głęboka rzecz, ale mnie inspiruje. To dodaje mocy. Myślę, że każda kobieta, która wejdzie w skórę takiej bohaterki, zdobywa moc, jakieś dodatkowe punkty do odwagi. Jako piosenkarka, artystka, czego szukasz w filmach? Bardziej podchodzisz do nich pod kątem emocji, muzyki? Myślę, że jak każdy szukam czegoś, co pozwoli mi na oddzielenie się od swoich tematów i wejście w jakąś historię. Chociaż dla mnie filmy są jednymi z tych kurków, które odkręcają emocje. Na przykład mamy jakieś spięcia w mózgu na różne tematy, które zbierały się przez miesiąc. Nagle jest film, na końcu którego płaczemy. Okazuje się, że lecą napisy końcowe, film się skończył, a my dalej płaczemy, bo przerabiamy te swoje tematy, tylko potrzebowaliśmy tego kurka. One potrafią być psychoterapią doraźną. Co ostatnio cię porwało? Ostatnio byłam nastawiona na filmy obyczajowe, psychologiczne, a teraz wciągnęłam się w serial Mindhunter Finchera, który nie prezentuje tematyki w jakimkolwiek stopniu mnie jarającej, ale te zagadki psychologiczne sprawiają, że mój mózg odpoczywa. Podobnie – nigdy nie byłam matematycznym umysłem, ale jak na korepetycjach zaczęły mi wychodzić zadania, nagle czułam się zrelaksowana. I jak mi w liceum odpalało, to sobie myślałam... może jednak będę matematykiem! To jest przyjemne! [śmiech] Tak mam właśnie z takimi psychologicznymi zagwozdkami. Pamiętam też, jak lubiłam serial Dexter, który z jednej strony był drastyczny na maksa, ale w tak inteligentny i dowcipny sposób, że w sumie był to masaż dla naszych zwojów. Jest to takie pozytywnie angażujące. Nie wyłączamy się kompletnie, ale angażując się w opowieść, odpoczywamy. Jednocześnie wcale nie czując tej drastyczności. W normalnym życiu byśmy pewnie zemdleli, jakbyśmy zobaczyli zmasakrowane ciało, a tutaj... [śmiech]
fot. ©2017 Łukasz Ziętek. All rights reserved
Musicale i filmy muzyczne oglądasz jako zwykły widz czy jako artystka, która wie, jak to wszystko działa? Mam czasem tak, że stracę wątek, jak się zasłucham w czymś. Wracając do Mindhunter... tam są takie momenty zrealizowane jak teledyski. Chyba to było w drugim odcinku, jak jadą od jednego komisariatu policji do drugiego. Takie życie w trasie ciekawie pocięte. I to w sumie nie różni się od życia muzyka...Czasami właśnie tak mam, że muszę się zatrzymać i włączyć to jeszcze raz! [śmiech] A wracając do musicali... A, tak, kocham je. Moim pierwszym filmem dzieciństwa był The Bodyguard, który sprawił, że musiałam zostać piosenkarką i koniec! [śmiech] Nie ma u mnie świąt bez Żony pastora czy też Waiting to Exhale. Wszystkie filmy związane z Whitney Houston i z piosenkarkami. Pamiętam też z dzieciństwa Kopciuszka w wersji z Brandy. Szukałam zawsze filmów musicalowych, ale po tej mojej muzycznej stronie. Bardziej niż do Fame czy Grease, ciągnęło mnie właśnie do takich. Ale nie zamykasz się na filmy muzyczne z innych gatunków? Nie, nie. W dzieciństwie miałam etap zawieszki na Fame. Moja mama pracowała w Teatrze Dramatycznym, gdzie robiła plakaty do Metra, więc zawsze po szkole razem z moją siostrą trafiałyśmy na próby. Widziałam Metro pewnie ze dwadzieścia parę razy, plus próby. Świat musicali z całą pewnością był obecny w moim życiu. Potem razem z siostrą wystawiałyśmy musicale rodzicom za taką dziwną kurtyną z naszym sąsiadem [śmiech]. To wszystko było przerabiane. A poza Mindhunterem... masz w ogóle czas na seriale? Tak, ale zdecydowanie rujnują moją biologię życia. Gdy wracam do domu i uda mi się położyć dzieci, to jest jakoś 22. Wtedy z narzeczonym odpalamy jakiś serial. Mam więc czas na takie rzeczy. To też wpływa na to, że czytam jedną książkę pół roku, bo zamiast wziąć tę książkę, to odpalam seriale. Ostatnio właśnie zawiesiłam się na Jakub Żulczyk. Co cię tak zainteresowało w jego twórczości? Historia mnie aż tak nie interesuje, jak to, co on tam wkłada i jak to opisuje, więc czytanie tego powoli też jest spoko. Wtedy te przenośnie i opisy na dłużej ze mną zostają, a lubię jego styl, bo jest przemieszaniem brudnego streetowego opisu i głębokich trafnych refleksji napisanych tym w sumie żulerskim językiem. A wracając do twojej muzyki. Teledyski to pewna forma filmu krótkometrażowego. Twoje wideo stworzone do Pirx czy Dzielne kobiety świetnie opowiadają historię z muzyką, obrazem i słowami. Jak ty podchodzisz do takiej formy? W przypadku Pirxa po raz pierwszym nie miałam ochoty na to, by obraz był jakąś alternatywną historią. Jest to utwór, w który trzeba się wsłuchać, by usłyszeć wszystko, co zostało powiedziane. Często jest tak, że gdzieś spotyka się artysta muzyk i artysta filmowiec i on chce włożyć w ten klip swoją sztukę i swoją interpretację. Ja w przypadku tego klipu powiedziałam: „stop, nie ma mowy!”. To musi być dosłowne, bo jeśli w tym monologu mielibyśmy równoległą historię fabularną, to wszystko by się pogubiło. Faktycznie, to jest dość prosty klip, ale wydaje mi się, że oddaje trochę emocji. Eryk jest aktorem, a ja tam próbowałam się po prostu ogarnąć... [śmiech]. Jako że numer jest dość szczery, więc byłam sobą i przekazałam to, co miałam do przekazania. W przypadku Dzielnych kobiet – to o wiele bardziej rozbudowana produkcja. Nawet same przygotowania trwały jakiś czas. Ideą klipu było pokazanie dużej energii płynącej z kobiet, która dla niektórych jest przestraszająca, dla niektórych silna czy dla innych po prostu piękna. I gdzieś efekt tego klipu osiągnął pewne kontrowersje. Było to odbierane na różne sposoby. Ania Maliszewska, która robiła ten teledysk, robiła też klip do Sutry, więc widać w nim podobną energię. Trochę jest to zimne, trochę takie... powerful. Przed klipem były warsztaty w Warsaw Dance Department, który prowadził choreograf z Izraela Irad Mazliah. I tak to się kulało od dnia do dnia i powstał obraz kręcony całą noc. Podczas pracy nad teledyskiem mówisz, czego dokładnie oczekujesz? Tak, oczywiście. Często po prostu jest tak, że numer trafia do różnych reżyserów i oni dają jakieś swoje propozycje. Tutaj w Kayaxie od razu wpadliśmy na pomysł, by po pierwsze zrobiła to kobieta, bo wiesz, producentką jest kobieta, ja jestem kobietą, a sam numer też jest o dzielnych kobietach, więc zróbmy to po prostu po kobiecemu. I pomimo tego, że robią to kobiety, wydaje mi się to dość mocne. Zatańczyła w nim japońska tancerka, Takako Matsuda, która stacjonuje w Teatrze Narodowym. Niesamowite były próby z nią, bo choreograf nakręcał ją na mocne emocje i ona na przykład klęła po japońsku [śmiech]. Ten klip to naprawdę grubsza historia zza kulis [śmiech]. Niektórzy artyści na świecie idą krok dalej, tworząc dłuższe metraże, jak np. Beyonce z Lemonade czy Kanye West z Runaway... Tak, Beyonce nakręciła klip do każdego numeru. A potem to zmontowano w godzinny film. Zawsze przed każdym klipem wracam do tego, by sobie ustawić poprzeczkę jakości tego, co bym chciała. Wiadomo, że jest to niemożliwe, bo tam są ogromne miliony dolarów i do tego ten Nowy Orlean zawsze wygląda świetnie [śmiech]. Nadaje to taki mood temu, co by się chciało. Ostatnio rozkminiałam klipy Jay-Z na YouTube, które zatrzymują się i tłumaczą, co z czego wynika. Na przykład Moonlight. W nim też z goryczą wspomina Oscary, gdzie wygrał film Moonlight, ale dostał La La Land i trzeba było to odkręcać. I to jest taka parabola życia czarnych w Ameryce, że nawet jak wygrywają, to gdzieś czują, że przegrywają. Bardzo ciekawie jest to poprowadzone i jak dla mnie tematyka jest mega skomplikowana. Bo co ja mogę o tym wiedzieć? Rozpoczynając klip wersją Friends, w której grają sami czarnoskórzy aktorzy, otwierają jakąś nową dyskusję. Jay-Z jest ciekawy do rozkminiania generalnie. W Polsce istnieje w ogóle możliwość stworzenia takiego dłuższego metrażu towarzyszącego albumowi muzycznemu? Myślę, że jest, ale to głównie koszty. Ci filmowcy, którzy robią klipy, robią je bez większych gaży. Po prostu chcą wziąć udział w czymś, w czym mogą się wyżyć, jeżeli piosenka im się podoba i jest przestrzeń na pomysł , który chcą zrealizować. Tylko że to nie są produkcje kasowe, bo obecna branża muzyczna w Polsce nie ma 100 tysięcy złotych na klip. Kiedyś naprawdę robiło się teledyski za 100 tysięcy złotych. Teraz robi się je za góra 20 tysięcy. Chyba że mamy nasadzone z pięć producent placement i jest ok. Mamy dużo kasy i cały czas pijemy coca colę w obrazku. [śmiech] Z producent placement łatwo przesadzić. Często w polskim kinie zdarzały się sytuacje, gdzie wychodziło to mocno na pierwszy plan. Tak! Niby oglądasz fajny film, a nagle ktoś otwiera batonika jak na reklamie i masz mindfuck. Jest to przykre, ale myślę, że jeśli film jest dobry, dobrze zagrany, to nieszczególnie może to przeszkadzać. Idzie to wytrzymać. I tak się na końcu popłaczemy [śmiech]. Czy miałaś kiedyś tak, że obejrzałaś jakiś film i stwierdziłaś: ja napisałabym do tego piosenkę? Mam takie momenty, jak oglądam bajki z dziećmi, że żałuję, że to nie ja zaśpiewałam pod tego bohatera w tej bajce. Ostatnio jednak udało mi się zaśpiewać dla Disneya w Zootopia. Numer totalnie poza moim gatunkiem, bo w oryginale śpiewała go Shakira. Nie było to dla mnie najprostsze, ale miałam z tego fun. Jestem w bajce i idę do kina z dziećmi, które oczywiście były bardziej wkręcone w bajkę, niż w to, że mama w niej śpiewa. A ja tam siedzę w stresie: kiedy ta piosenka będzie! [śmiech] Jak oni to zmiksowali, jak to brzmi na ekranie? Mogłabym do Bonda stworzyć piosenkę... naprawdę się nie obrażę! [śmiech] Na pewno znasz piosenki do filmów o Bondzie. Które ci się najbardziej podobają? Ja od zawsze katuje numer Sheryl Crow, który śpiewała, i to jest zdecydowanie mój ulubieniec. Tina Turner też spoko, Diamonds Are Forever Shirley Bassey. No i oczywiście numer Alici Keys z Jackiem White'em jest bardzo niebondowy. Kosmiczny. Naprawdę super. Jakbyś szła kiedyś na jakiś zlot Gwiezdnych Wojen, za kogo byś się przebrała? Ja bym przebrała się za Amidalę... albo nie, bardziej za Padme! Czyli w sumie za Amidalę. To na koniec. Czego oczekujesz po filmie Star Wars: The Last Jedi? Tak dość buddyjsko albo słuchając rad mojego ulubionego Osho... nie oczekuję. Chcę być zaskoczona. [śmiech]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj